[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak słaby, że musiał odpoczywać co kilkadziesiąt metrów. Dzieci podtrzymywały go,
głęboko zaniepokojone.
- Czy to możliwe, żeby taki mały latający robak był w stanie zabić silnego mężczyznę? -
mamrotał Kieron pod nosem.
Jakby nie dość było kłopotów, stan Carlitosa z powodu silnego przeziębienia gwałtownie
się pogorszył. Kieron szedł za Teresą, która dzwigała małego na plecach, i nie spuszczał
z niego oka. Chłopiec miał przymknięte powieki i z trudem łapał oddech przez zsiniałe
usta.
94
Carlitos umrze, prześladowała Kierona natrętna myśl. Stracimy to dziecko o anielskim
uśmiechu, tak pokornie znoszące wszystkie cierpienia! A ja nie mogę uczynić niczego, by
mu pomóc. Nawet zwilżyć wodą spękanych ust! Przecież nie podam mu nie
przegotowanej wody z rzeki, a zapałki się skończyły.
Rosa znów uderzyła w płacz.
Nagle otworzyła się przed nimi polana, na której rosło drzewo bananowe.
- Kto posadził to drzewo na naszej drodze? - roześmiał się Kieron.
- Wiem, kto - odpowiedziała ze spokojem Teresa. - Modliłam się do Boga, by zesłał nam
trochę pożywienia.
Banany były niewielkie i mocno dojrzałe, bo właściwie sezon owocowania tych drzew już
minął. Ten gatunek bananów zresztą szybko się psuł, już po kilku godzinach owoce nie
nadawały się do jedzenia. Nie mogli więc zabrać zapasów na drogę. Najważniejsze
jednak, że dzieci mogły najeść się do syta, na jakiś czas im wystarczy.
Tylko Carlitos nie posmakował owoców. Był taki słaby, że nie mógł nawet przełykać.
Pod bananowcem Kieron poczuł przypływ nadziei. Co prawda dłonie mu drżały, a
gorączka nadal trawiła ciało, ale organizm najwyrazniej walczył. Kieron pragnął wierzyć,
że zdoła pokonać zatrucie.
Manuel wyrzucił już kule i jedynym śladem po przebytej dolegliwości było lekkie utykanie.
Pabla bardzo bolało gardło, za to Teresa, Esmeralda i Antonio byli niemal całkiem zdrowi.
Kieron pomyślał z zadowoleniem, że stan dzieci poprawia się z dnia na dzień, ale jego
radość trwała krótko, bo w tej samej chwili Carlitos zaczął się dusić. Ropna wydzielina
utkwiła mu w gardle, a osłabiony chłopiec nie był w stanie jej odkrztusić. Kieron poderwał
się, uniósł chłopca za nogi i poklepał go kilka razy po plecach. Nie był lekarzem i nie miał
pojęcia, czy postępuje słusznie, po prostu kierował się impulsem.
Malec zakaszlał gwałtownie i złapał oddech. Biedny Carlitos, był taki słabiutki!
- Oddychaj, chłopcze - przemawiał błagalnie Kieron do rozpalonego gorączką dziecka. A
potem zawołał do pozostałych: - Przynieście wszystkie koce i chusty!
Dzieci błyskawicznie wykonały jego polecenie i owinęły Carlitosa tak szczelnie, że.
przypominał tobołek, z którego wystawał tylko czubek nosa. Dziewczynki protestowały,
mówiąc, że chłopiec jest przecież taki gorący, ale w odpowiedzi usłyszały, że musi się
porządnie wypocić. Kieron zapomniał o własnej słabości. Nerwowo grzebał w apteczce,
szukając lekarstw, których tak niewiele pozostało. Zresztą nie miał nic nad to, co zwykle
turysta zabiera ze sobą na wędrówkę. Co podać maleńkiemu umierającemu dziecku,
95
które na domiar złego nie ma siły przełykać? Gdyby chociaż mógł zagotować wodę, ale
nie było jej skąd nabrać, a zresztą zabrakło już zapałek. Może zastrzyk penicyliny? Lękał
się podjąć taką decyzję, przecież nawet dorosłemu nie wolno było zaordynować tego
leku bez zalecenia lekarza, a co dopiero małemu dziecku.
Rozmyślania przerwał mu okrzyk przerażonego Manuela.
- Kieron, Rosa umiera!
Poczuł wyrzuty sumienia. Jak mógł zlekceważyć ciągły płacz niemowlęcia? Wydawało
mu się przez cały czas, że Rosa sobie poradzi.
Zerwał się i pozostawiwszy Carlitosa pod opieką dziewczynek, podbiegł z Antoniem do
Manuela. Pablo już tam był, blady jak kreda, z drżącymi wargami.
- Kieron, ona umiera - wyszeptał.
Tu nie mogło pomóc poklepywanie po plecach. W gwałtownym ataku skurczu twarzyczka
Rosy posiniała, maleńkie rączki zacisnęły się w piąstki, nóżki podkurczyły. W kącikach
ust pojawiła się piana.
Kieron stanął bezradny z dzieckiem na ręku.
- Co robić? - pojękiwał żałośnie Manuel.
Nim Kieron zdążył cokolwiek odpowiedzieć, nastąpił kolejny atak i dziewczynka,
wyciągnąwszy ku niemu brązową rączkę, osunęła się jak szmaciana lalka.
Kieron zachwiał się, podał więc szybko dziecko Manuelowi. Próbował dotknąć leżącej
nieruchomo Rosy, ale niebezpiecznie przechylił się w tył i gdyby nie Pablo, który podbiegł
i go podtrzymał, z pewnością runąłby na ziemię. Usiłował wziąć się w garść, ale znów mu
się zrobiło słabo. Osunąwszy się na pień, ukrył twarz w rękach. Nie poruszył się, póki nie
podszedł do niego Manuel.
- Kieron... mam wykopać grób?
Pokiwał głową, nie odkrywając twarzy. Był taki zmęczony, tak strasznie zmęczony!
- Dla jednego czy dla dwojga?
- Czy ona... - urwał, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych strasznych słów.
- Jeszcze żyje, ale zaraz umrze. Nie mam siły się temu przyglądać.
96
Kieron siedział z twarzą białą jak kreda, a jego ciało trawiła gorączka. Prastara dżungla
trwała w ciszy, słychać było jedynie tępy odgłos wbijanego w ziemię noża, którym Manuel
wygrzebywał dół.
Kieron wstał i chwiejnym krokiem zbliżył się do chłopca, który pracował zawzięcie,
ocierając co chwila łzy zalewające mu twarz.
- Wybacz mi, Manuelu - rzekł. - Nie udało mi się.
Tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Chłopiec potrząsnął głową i szlochając, dalej grzebał w
ziemi.
- Tak, całą odpowiedzialnością za Rosę obarczyłem ciebie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl