[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skoku w czasie i wybiegnięcia ku dniom, w których jej znaczenie i właściwości ujawniły się w pełni,
przyciąga jakieś ważne wątki poboczne, być może budzi rozleglejsze i głębsze rozmyślania&
Nabieram przekonania, że za moment usłyszę o tym wszystkim, że teraz Hold wciągnie mnie już w
sam środek swego świata. Oczekuję tego. I jednak okazuje się, że jestem w błędzie: po pauzie motyw
kulki, motyw talizmanu, jakim być miała, nie powraca  historia odżywa w punkcie odrobinę
wcześniejszym niż ten, w którym się urwała.
                             
 Domyślam się, że w przygodę z samochodem uwierzył pan bez zastrzeżeń. Musiał pan
uwierzyć! Przecież właśnie po to dwa razy zaprezentowałem panu tę sztuczkę ze szklanką& No a
wcześniej był ten figiel& ten z obezwładnieniem pana&  mam nadzieję, że zdążył mi go pan już
wybaczyć& Tak, tak, drogi panie, tuż przed śmiercią, którą sam wybrałem, nieoczekiwanie
otrzymałem dar zupełnie niezwykłej władzy nad otaczającą mnie cząstką przestrzeni. Dzięki tej
władzy ocalałem&
Pyta pan, co było dalej? Otóż to! Przez bardzo długi czas  nic! Czy pamięta pan jeszcze trzy
okresy, na jakie podzieliłem najważniejszą fazę w moim życiu? No właśnie  pokuty,
wtajemniczenia i misji& Po niedoszłej kraksie, wraz z ustaniem bólu i bezpowrotnym wygaśnięciem
wszelkich wizji, skończył się okres pierwszy. Nie cierpiałem&
Ale do pełnego wtajemniczenia było jeszcze daleko: posiadałem już wprawdzie moją
zadziwiającą siłę  z początku cieszyłem się nią jak dziecko, wypróbowywałem ją przy najbłahszej
okazji  nie wiedziałem jednak, kto i po co tak mnie obdarzył. W gruncie rzeczy nie pojmowałem
też wówczas pełni związków między tym, co się w moim życiu skończyło, a tym, co się zaczęło. I w
rezultacie całkiem nie umiałem sobie wyobrazić dalszego ciągu moich losów.
Pozostało mi czekanie. Nie odjeżdżałem znad jeziora w przekonaniu, że to tutaj  w pobliżu
miejsca zdarzeń  nadejdzie ich wyjaśnienie. Cierpliwość straciłem dopiero po kilku długich
tygodniach& Tymczasem chodziłem na wielokilometrowe spacery, cieszyłem się przyrodą, którą
wreszcie zacząłem naprawdę dostrzegać, rozmyślałem& Mój pogląd na świat właściwie nie uległ
zmianie: nadal uważałem, że naszą planetę zżera obłęd, że sprzeczności nie do pogodzenia
rozdzierają tkankę cywilizacji, że ludzkość znalazła się o krok od niechlubnego końca& Ale przeszło
mi upokarzające poczucie bezsilności. Z wolna budziła się we mnie gotowość do stawienia czoła
temu szaleństwu, niepostrzeżenie dojrzewała wiara, że zadaniu podołam. Nie znałem jeszcze
sposobu, nie znałem dróg& Czekałem.
Pewnego dnia otrzymałem grubą kopertę: wydawca odsyłał proponowany przeze mnie album
dołączając doń list i opinie recenzentów. Opinie były dwie. Obie fatalne. .Pierwszy z recenzentów
zarzucał mi  nieznośne moralizatorstwo w stylu show biznesu i dowodził, że chciałem ukazać
sprzeczności, a nie wyszedłem poza  zaraz, jak on to wyraził? o! już mam!   nachalne
operowanie kontrastami . Drugi napisał, że  Pęknięcie, 77 było zamierzonym arcydziełem, a
ukazało tylko moją artystyczną klęskę. Cóż, w świetle tych ocen decyzja . wydawcy nie mogła
zaskakiwać  nie zamierzał drukować albumu, zbywał mnie garścią pocieszających,
grzecznościowych frazesów. Po latach nieprzerwanych sukcesów pierwszy raz przyszło mi
przegrywać w sposób tak całkowity i bezdyskusyjny. Gdyby spotkało to mnie z pół roku wcześniej,
na pewno bardzo bym to przeżył. Może nawet załamałbym się i pózniej długo powracałbym do jakiej
takiej równowagi? Któż to wie& A czy może pan sobie wyobrazić, jak przyjąłem tę porażkę w
rzeczywistości? Bez najmniejszego wzruszenia!
Natychmiast pogodziłem się z wyrokiem, uznałem, że nowy układ zdjęć i odkryty w tej drodze
głębszy ich sens przeznaczone były najwidoczniej wyłącznie dla mnie. A wieczorem wrzuciłem
pakiecik w ogień na kominku. Nie czując śladu żalu patrzyłem na zwijające się ruloniki, żółknące,
brązowiejące i czerniejące, a wreszcie rozsypujące się arkusiki światłoczułego papieru. Wszystkie
zwycięstwa, nagrody i splendory, jakie może ofiarować świąt, wydawały mi się w tym momencie
czymś małym, błahym i żałosnym. Wobec problemów, które zdołałem dostrzec, i zadań, które
(przeczucie mi to mówiło) miałem podjąć  były nic nie znaczącym pyłem. Potwierdzało się po
prostu, że nie należę już do kręgu moich dotychczasowych spraw, że wszystkie dotychczasowe skale
ocen i hierarchie wartości przestały się dla mnie liczyć. Nic też dziwnego, że to ostateczne
zakończenie historii ze zdjęciami przestało mnie zaprzątać wraz z wygarnięciem popiołu z kominka. I
że nie wpłynęło właściwie na mój nastrój. Może tylko podniosło się nieco napięcie mego
oczekiwania&
Upłynęło trochę czasu i jedna z kolejnych nocy przyniosła mi sen: stałem na wielkim placu wśród
tysięcy innych ludzi, słyszałem gwar, jaki zwykły wydawać takie zgromadzenia, wraz ze wszystkimi
na coś czekałem. Nagle nad naszymi głowami rozległ się grzmot. Podniosłem oczy w górę i
zobaczyłem na niebie pulsujące kłębowisko tęczowych chmur, obłoczny wir prześwietlony ukrytą za
nim, niewiadomą jasnością. Po chwili okazało się, że kurtyna z chmur staje się coraz cieńsza, że
coraz gorzej zasłania silniejsze wciąż, zbliżające się nieustannie zródło blasku. Zaraz musiała
pęknąć& Zaraz musiała ukazać przez rozdarcie& Kogo? Co? Nie wiedziałem. Nikt nie wiedział. I
na placu zapanował popłoch: ludzie krzyczeli i płakali, odpychali się nawzajem lub kurczowo w
siebie wczepiali, próbowali uciekać& Ja jeden nie czułem lęku i pozostawałem spokojny. Miałem
przeświadczenie, że to, co gna ku nam z góry, nie niesie ze sobą zła, lecz samo dobro. Nie
potrafiłbym wyjaśnić, skąd mi się owo przeświadczenie wzięło, ale czułem, że tkwi ono we mnie
głęboko, niezachwianie i od dawna. Więc nie odrywałem oczu od przerzedzających się, coraz
jaśniejszych, ale jeszcze wciąż nieprzejrzystych chmur. Wzniosłem szeroko rozwarte ramiona i
trwałem  pełen gotowości i radosnego poddania& Na tym sen się skończył.
Obudziłem się pełen wewnętrznej lekkości, spokojny i rozluzniony, ogrzany łagodnym ciepłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl