[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ani trochę - rzuciła.
- Wykonujemy pewną pracę dla rządu... - Michał wymyślał na poczekaniu.
- Wiem, wiem - kobieta podniosła telefon. W każdej chwili gotowa była zadzwonić
pod numer telefonu alarmowego. - Jesteście z wywiadu?
Michał radośnie pokiwał głową.
- To żałosne, że wy mężczyzni zawsze macie na poczekaniu takie ograne historie.
Kiedyś taki jeden wmawiał mi, że pracuje w wywiadzie i dlatego znika na cały tydzień.
Przypadkiem dowiedziałam się, że ma żonę i dwie córeczki.
- Obaj jesteśmy kawalerami - wtrąciłem. - W prawdziwą historię i tak pani nie
uwierzy. Jeśli do tej pory pani nie wezwała policji, to mamy pewne szansę dogadania się.
Musimy tylko usiąść i spokojnie porozmawiać.
Zawahała się.
- Tam, za rogiem jest kawiarnia - podpowiedział Michał.
Szliśmy tam w milczeniu. Zajęliśmy miejsca w ogródku z widokiem na wejście na
molo. Kobieta zamówiła sobie kawę po irlandzku i duże ciastko tortowe. My zadowoliliśmy
się wodą mineralną. Spojrzała na nas zdziwiona.
- Nie pijecie martini? Wstrząśnięte, nie mieszane? - ironizowała.
- Nie pijemy w pracy - oznajmiłem z dumą.
- Kolega tradycyjnie już kłamie - stwierdził Michał. - My z wywiadu kłamstwo
wysysamy z mlekiem matki. Tak naprawdę nie mamy ani grosza, więc nie chcieliśmy zbytnio
obciążać pani rachunku.
Przyglądała nam się zdezorientowana.
- Już wiem - oznajmiła. - Jesteście wariatami albo komikami.
- W pewnym sensie tak - zacząłem. - %7łeby poznała pani całą prawdę, musimy najpierw
wiedzieć, z kim rozmawiamy. Czym się pani zajmuje i czy obiecuje pani milczeć?
- Na imię mam Agata - przedstawiła się. - Mój zawód jest podobny do waszego.
Jestem agentem, tyle że ubezpieczeniowym. Skończyłam historię sztuki, ale praca w muzeum,
jeśli się ją dostanie, raczej nie należy do najlepiej płatnych.
- Ja nazywam się Paweł Daniec i...
- To pan? Czytałam o panu w gazetach! Tak, teraz przypominam sobie pana twarz ze
zdjęć. To niesamowite!
- Proszę się uspokoić - szeptałem. - Jeżeli pani mnie poznaje, to świetnie. Mam
nadzieję, że uwierzy pani w moją opowieść. Mój kolega ma na imię Michał i na razie lepiej,
żeby pani nic więcej o nim nie wiedziała.
Kilkanaście minut opowiadałem Agacie na poły wymyśloną historię o tajnej operacji
przeciw ludziom, którzy okradali wraki. Potem jeszcze godzinę rozmawialiśmy o wspólnych z
Michałem przygodach. Zauważyłem, że powściągliwy, poważny, przystojny komandos zrobił
na dziewczynie oszałamiające wrażenie. Skończyło się na tym, że zaprosiła nas do siebie do
domu.
Wsiedliśmy do jej służbowego auta i pojechaliśmy do Gdańska. Okazało się, że Agata
mieszkała w kamienicy przy ulicy Spichrzowej, na wyspie Spichrzów, tuż za hotelem
Novotel . Z okna jej mieszkania widzieliśmy kanał Nowej Motławy i wieżę przy moście.
- To mieszkanie odziedziczyłam po dziadku - opowiadała Agata. - Dwa lata temu
skończyłam studia i w życiu nie dorobiłabym się mieszkanka w tej części miasta. Samochód
mam firmowy, a w nagrodę za osiągnięcia w pracy mogłam wyjechać na firmowy weekend
w Juracie. Proza życia...
Słuchałem opowieści jak przez mgłę zapatrzony na zdjęcia na ścianach, grzbiety
książek na półkach. Agata zauważyła moje zainteresowanie.
- Dziadek w czasie wojny pracował jako doker w Gdyni - wyjaśniała. - Trafił tu jako
robotnik przymusowy. Po wyzwoleniu, tak to nazywał, został w mieście. W wojsku był
nurkiem, został zawodowym podoficerem. Zmiał się, że wojna uczyniła go świętym.
Opowiedział coś kiedyś oficerowi politycznemu w swojej jednostce i mojego dziadka
odesłano do spokojnej pracy w kwatermistrzostwie. Miał milczeć.
- I milczał? - zapytałem.
- W rodzinie krążyły fantastyczne opowieści o tym, co dziadek wie, lecz on tylko się
uśmiechał i nic nam nie chciał powiedzieć. Czemu was to tak interesuje?
- Poznaję miejsca, które tu widać na zdjęciach.
- Nurkowaliście na Wilhelma Gustloffa i jeszcze żyjecie?!
Zauważyła nasze zdziwione miny.
- Dziadek opowiadał, że ci, którzy byli na Gustloffie , ginęli w dziwnych
okolicznościach - mówiła Agata. - Chodziło o tych, co wpływali tam gdzie nie trzeba, do
chłodni położonej przy samej stępce statku. W końcu ktoś doprowadził do wybuchu jakiejś
miny-pułapki i dojście do tego pomieszczenia zostało zawalone złomem.
- Przepraszam, ale skąd twój dziadek miał takie informacje? - zaciekawiłem się.
- Mówiłam wam. W czasie wojny widział coś, opowiedział o tym władzom nowej
Polski i został usadowiony w bezpiecznym miejscu. Tata mówił, że dziadek zniknął z domu
dwa razy, na parę dni. Jak wrócił, tylko coś tłumaczył babci i nikt nie mógł pytać dziadka,
gdzie był.
- Widzisz Agato, my zajmujemy się tajemnicą Gustloffa . Kilka niezbyt przyjemnych
osób chce dobrać się do nie spenetrowanych jeszcze ładowni statku. Według wielu
poszukiwaczy skarbów jest tam Bursztynowa Komnata. Dokerzy pracujący przy ostatnim
załadunku statku w styczniu 1945 roku wspominając niewymiarowych skrzyniach
przywiezionych na nadbrzeże...
- Wiem - przerwała mi Agata. - Pawle, czy możemy wyjść do kuchni?
Przeprosiliśmy Michała i wyszliśmy z pokoju. Agata starannie zamknęła drzwi kuchni
i odkręciła kran. Szeroko otworzyła okno, tak że w pomieszczeniu zapanował szum ruchu
ulicznego.
- Ufasz swojemu kumplowi? - zapytała Agata.
- Tak.
- Dlaczego pracujecie razem?
- Bo jesteśmy przyjaciółmi. Zwietnie się uzupełniamy.
- Czy nie odniosłeś wrażenia, że zostałeś wmanewrowany w pracę z nim?
- Nie, to raczej ja go wrobiłem w tę robotę.
- On jest z wywiadu?
- Nie.
- To co za jeden?
- Według specjalistów wojskowości jego wyszkolenie, jak wielu jemu podobnych,
dorównuje komandosom z amerykańskiej jednostki specjalnej Delta Force.
- Trep? - zdziwiła się.
- Tak.
- Dali ci ochronę?
- Powiedz, do czego zmierzasz?
- W czasie studiów zainteresowałam się historią Bursztynowej Komnaty. Szukałam
artykułów na jej temat. Znalazłam informacje o Gustloffie i wtedy skojarzyłam to z
dziadkiem...
- Doker gdyńskiego portu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
- Ani trochę - rzuciła.
- Wykonujemy pewną pracę dla rządu... - Michał wymyślał na poczekaniu.
- Wiem, wiem - kobieta podniosła telefon. W każdej chwili gotowa była zadzwonić
pod numer telefonu alarmowego. - Jesteście z wywiadu?
Michał radośnie pokiwał głową.
- To żałosne, że wy mężczyzni zawsze macie na poczekaniu takie ograne historie.
Kiedyś taki jeden wmawiał mi, że pracuje w wywiadzie i dlatego znika na cały tydzień.
Przypadkiem dowiedziałam się, że ma żonę i dwie córeczki.
- Obaj jesteśmy kawalerami - wtrąciłem. - W prawdziwą historię i tak pani nie
uwierzy. Jeśli do tej pory pani nie wezwała policji, to mamy pewne szansę dogadania się.
Musimy tylko usiąść i spokojnie porozmawiać.
Zawahała się.
- Tam, za rogiem jest kawiarnia - podpowiedział Michał.
Szliśmy tam w milczeniu. Zajęliśmy miejsca w ogródku z widokiem na wejście na
molo. Kobieta zamówiła sobie kawę po irlandzku i duże ciastko tortowe. My zadowoliliśmy
się wodą mineralną. Spojrzała na nas zdziwiona.
- Nie pijecie martini? Wstrząśnięte, nie mieszane? - ironizowała.
- Nie pijemy w pracy - oznajmiłem z dumą.
- Kolega tradycyjnie już kłamie - stwierdził Michał. - My z wywiadu kłamstwo
wysysamy z mlekiem matki. Tak naprawdę nie mamy ani grosza, więc nie chcieliśmy zbytnio
obciążać pani rachunku.
Przyglądała nam się zdezorientowana.
- Już wiem - oznajmiła. - Jesteście wariatami albo komikami.
- W pewnym sensie tak - zacząłem. - %7łeby poznała pani całą prawdę, musimy najpierw
wiedzieć, z kim rozmawiamy. Czym się pani zajmuje i czy obiecuje pani milczeć?
- Na imię mam Agata - przedstawiła się. - Mój zawód jest podobny do waszego.
Jestem agentem, tyle że ubezpieczeniowym. Skończyłam historię sztuki, ale praca w muzeum,
jeśli się ją dostanie, raczej nie należy do najlepiej płatnych.
- Ja nazywam się Paweł Daniec i...
- To pan? Czytałam o panu w gazetach! Tak, teraz przypominam sobie pana twarz ze
zdjęć. To niesamowite!
- Proszę się uspokoić - szeptałem. - Jeżeli pani mnie poznaje, to świetnie. Mam
nadzieję, że uwierzy pani w moją opowieść. Mój kolega ma na imię Michał i na razie lepiej,
żeby pani nic więcej o nim nie wiedziała.
Kilkanaście minut opowiadałem Agacie na poły wymyśloną historię o tajnej operacji
przeciw ludziom, którzy okradali wraki. Potem jeszcze godzinę rozmawialiśmy o wspólnych z
Michałem przygodach. Zauważyłem, że powściągliwy, poważny, przystojny komandos zrobił
na dziewczynie oszałamiające wrażenie. Skończyło się na tym, że zaprosiła nas do siebie do
domu.
Wsiedliśmy do jej służbowego auta i pojechaliśmy do Gdańska. Okazało się, że Agata
mieszkała w kamienicy przy ulicy Spichrzowej, na wyspie Spichrzów, tuż za hotelem
Novotel . Z okna jej mieszkania widzieliśmy kanał Nowej Motławy i wieżę przy moście.
- To mieszkanie odziedziczyłam po dziadku - opowiadała Agata. - Dwa lata temu
skończyłam studia i w życiu nie dorobiłabym się mieszkanka w tej części miasta. Samochód
mam firmowy, a w nagrodę za osiągnięcia w pracy mogłam wyjechać na firmowy weekend
w Juracie. Proza życia...
Słuchałem opowieści jak przez mgłę zapatrzony na zdjęcia na ścianach, grzbiety
książek na półkach. Agata zauważyła moje zainteresowanie.
- Dziadek w czasie wojny pracował jako doker w Gdyni - wyjaśniała. - Trafił tu jako
robotnik przymusowy. Po wyzwoleniu, tak to nazywał, został w mieście. W wojsku był
nurkiem, został zawodowym podoficerem. Zmiał się, że wojna uczyniła go świętym.
Opowiedział coś kiedyś oficerowi politycznemu w swojej jednostce i mojego dziadka
odesłano do spokojnej pracy w kwatermistrzostwie. Miał milczeć.
- I milczał? - zapytałem.
- W rodzinie krążyły fantastyczne opowieści o tym, co dziadek wie, lecz on tylko się
uśmiechał i nic nam nie chciał powiedzieć. Czemu was to tak interesuje?
- Poznaję miejsca, które tu widać na zdjęciach.
- Nurkowaliście na Wilhelma Gustloffa i jeszcze żyjecie?!
Zauważyła nasze zdziwione miny.
- Dziadek opowiadał, że ci, którzy byli na Gustloffie , ginęli w dziwnych
okolicznościach - mówiła Agata. - Chodziło o tych, co wpływali tam gdzie nie trzeba, do
chłodni położonej przy samej stępce statku. W końcu ktoś doprowadził do wybuchu jakiejś
miny-pułapki i dojście do tego pomieszczenia zostało zawalone złomem.
- Przepraszam, ale skąd twój dziadek miał takie informacje? - zaciekawiłem się.
- Mówiłam wam. W czasie wojny widział coś, opowiedział o tym władzom nowej
Polski i został usadowiony w bezpiecznym miejscu. Tata mówił, że dziadek zniknął z domu
dwa razy, na parę dni. Jak wrócił, tylko coś tłumaczył babci i nikt nie mógł pytać dziadka,
gdzie był.
- Widzisz Agato, my zajmujemy się tajemnicą Gustloffa . Kilka niezbyt przyjemnych
osób chce dobrać się do nie spenetrowanych jeszcze ładowni statku. Według wielu
poszukiwaczy skarbów jest tam Bursztynowa Komnata. Dokerzy pracujący przy ostatnim
załadunku statku w styczniu 1945 roku wspominając niewymiarowych skrzyniach
przywiezionych na nadbrzeże...
- Wiem - przerwała mi Agata. - Pawle, czy możemy wyjść do kuchni?
Przeprosiliśmy Michała i wyszliśmy z pokoju. Agata starannie zamknęła drzwi kuchni
i odkręciła kran. Szeroko otworzyła okno, tak że w pomieszczeniu zapanował szum ruchu
ulicznego.
- Ufasz swojemu kumplowi? - zapytała Agata.
- Tak.
- Dlaczego pracujecie razem?
- Bo jesteśmy przyjaciółmi. Zwietnie się uzupełniamy.
- Czy nie odniosłeś wrażenia, że zostałeś wmanewrowany w pracę z nim?
- Nie, to raczej ja go wrobiłem w tę robotę.
- On jest z wywiadu?
- Nie.
- To co za jeden?
- Według specjalistów wojskowości jego wyszkolenie, jak wielu jemu podobnych,
dorównuje komandosom z amerykańskiej jednostki specjalnej Delta Force.
- Trep? - zdziwiła się.
- Tak.
- Dali ci ochronę?
- Powiedz, do czego zmierzasz?
- W czasie studiów zainteresowałam się historią Bursztynowej Komnaty. Szukałam
artykułów na jej temat. Znalazłam informacje o Gustloffie i wtedy skojarzyłam to z
dziadkiem...
- Doker gdyńskiego portu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]