[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jestem Oberst Greif z 9. Pułku Alpejskiego - przedstawił się, ale nikomu nie
podał ręki. - Byłem zawsze w dobrych stosunkach z moimi ludzmi. Gardzę tylko
jedną rzeczą na Ziemi. Dekownikami. - Kołysał się, postukując lekko w kaburę
swego pistoletu. - Czy wiecie panowie, że jednostki na froncie potrzebują ludzi? W
moim pułku są żołnierze, którzy od trzech lat nie mieli ani jednego urlopu.
Każdego z obecnych z osobna zapytał, od jak dawna jest w garnizonie. Głośno
zdumiewał się, jak niewielu z nich było na froncie.
Nazajutrz zaczął formować kompanie marszowe. Na trzeci dzień wszystkie
fantazyjne mundury zostały odesłane do ciemnego kąta. Było tyle czapek
kawaleryjskich, że wystarczyłoby ich na nakrycia głów całego pułku. Nagle wszyscy
zaczęli nosić zle dopasowane mundury, pobrane z magazynu. Oficerowie mieli
sznury od gwizdków, a pistolety na cztery palce w lewo od klamry pasa. Ani jeden
nie nosił czapki na bakier. Znikły też monokle. Nawet dowódca 76. Pułku Piechoty,
Oberst Brandt, musiał wyrzec się swego. Musiał stawać na baczność przed młodym
Oberstem, który mógłby być jego synem, aby wysłuchać, że znajduje się w
wojskowym garnizonie podczas wojny, a nie w menażerii, gdzie każdy może się
przebierać jak mu się podoba. Jeśli ma zły wzrok, powinien pójść do okulisty i
zamówić sobie okulary.
Oczywiście przeklinano go po cichu. Rozmyślano nawet o zorganizowaniu
wypadku. Pewien Leutnant wpadł na znakomity pomysł, by wysłać donos do
Gestapo. A pózniej, pewnego dnia, nastąpiła straszliwa niespodzianka i wszyscy
gratulowali sobie, że nie wysłano donosu.
Obersta odwiedził Heydrich we własnej osobie. Teraz zrozumiano. Pomocnik
Szatana! Wszyscy zaczęli mieć ochotę do wyjazdu z Hamburga. Dowódca, przyjaciel
Heydricha, to mogło daleko zaprowadzić. Nawet kotka kasynowa nie czuła się
bezpiecznie. Opuściła miejsce koło kominka, by się schronić w piwnicy 21.
Kompanii, gdzie ukryła się za stosem masek gazowych u Feldwebla Liitha, którego
uważano za analfabetę politycznego.
Pewnego ranka, o 7. godzinie, obudzono majora Rotenhausena. Był na
popijawie na mieście i był jeszcze dość pijany, ale otrzezwiał w jednej chwili, gdy
zrozumiał, co mu mówi podoficer z wartowni. Ma natychmiast objąć dowództwo
kompanii marszowej, która ma jutro odjechać.
Ale major miał szczęście. Bóg wyciągnął do niego pomocną dłoń. Na dwie
godziny przed odjazdem kompanii Oberst Greif został telegraficznie powiadomiony
o swym przeniesieniu. Został dowódcą grupy bojowej 19. Dywizji Piechoty, która
toczyła bitwę na południowy zachód od Stalingradu. W trzy kwadranse od
otrzymania telegramu Oberst wystartował transportowym Ju 52. Nigdy już nie ujrzał
Niemiec. Zmarł z zimna w stercie śniegu tuż przed fabryką traktorów Krasnaja
Zwiezda w Stalingradzie. Gdy Rosjanie odkryli go 3. lutego 1943, odwrócili go
bagnetami, by przekonać się, czy jeszcze żyje. Ale Oberst Greif był zimny i martwy.
Na miejsce majora Rotenhausena natychmiast postawiono na czele kompanii
marszowej pewnego Leutnanta strzelców pancernych. Przez cztery dni i cztery noce
oficerowie garnizonu świętowali odjazd Obersta Greifa. Jego miejsce zajął generał
brygady, miły kretyn. Gdy oficerowie przychodzili z wizytą wraz ze swoimi żonami,
generał zaczynał całować rączki, to znaczy całował dłonie dam, wydając dziwne
dzwięki, całkiem podobne do rżenia chorego konia. Przedstawiał się: - Generał
brygady von der Oost, piechota. - Wydawał kraczący śmieszek, oddychał głęboko i
ciągnął się za kołnierz, jakby go dusił. A potem gdakał: - Droga pani, droga
panienko, nie wiem, kim pani jest. Ja jestem dowódcą garnizonu. Czy wie pani,
czemu jestem z piechoty?
Oczywiście dama, której stawiał to pytanie, nie była zdolna rozwiązać
zagadki. Generał brygady śmiał się ukontentowany. - Oczywiście - kontynuował -
ponieważ nie jestem generałem artylerii. Nigdy nie lubiłem artylerii. Robi tyle
hałasu, że mnie boli głowa.
Przychodził trzęsąc się do kasyna i syczał swym starczym głosem: - Panowie,
dziś jestem zadowolony. Czy wiecie dlaczego?
Oficerowie tam obecni już z góry znali odpowiedz, ale oczywiście udawali, że
nie wiedzą czemu generał brygady jest zadowolony.
- Ponieważ nie jestem smutny.
Gdy wszyscy uprzejmie roześmieli się na ten żart, kontynuował.
- A wczoraj byłem straszliwie smutny. Ponieważ nie byłem zadowolony.
To był idealny dowódca. Podpisywał każdy papierek, jaki mu podsuwano,
nawet nie spojrzawszy na tekst, bez względu na to, czy było to nielegalne
zamówienie kilku skrzynek margaryny, czy też rozkaz egzekucji. Niektórzy złośliwie
twierdzili, że generał nawet nie umie czytać. Za każdym razem, gdy coś podpisał,
chrypiał: - No i zrobione, panowie. Robota pali nam się w rękach. Nic się nie
opóznia. Pracujemy dla zwycięstwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
- Jestem Oberst Greif z 9. Pułku Alpejskiego - przedstawił się, ale nikomu nie
podał ręki. - Byłem zawsze w dobrych stosunkach z moimi ludzmi. Gardzę tylko
jedną rzeczą na Ziemi. Dekownikami. - Kołysał się, postukując lekko w kaburę
swego pistoletu. - Czy wiecie panowie, że jednostki na froncie potrzebują ludzi? W
moim pułku są żołnierze, którzy od trzech lat nie mieli ani jednego urlopu.
Każdego z obecnych z osobna zapytał, od jak dawna jest w garnizonie. Głośno
zdumiewał się, jak niewielu z nich było na froncie.
Nazajutrz zaczął formować kompanie marszowe. Na trzeci dzień wszystkie
fantazyjne mundury zostały odesłane do ciemnego kąta. Było tyle czapek
kawaleryjskich, że wystarczyłoby ich na nakrycia głów całego pułku. Nagle wszyscy
zaczęli nosić zle dopasowane mundury, pobrane z magazynu. Oficerowie mieli
sznury od gwizdków, a pistolety na cztery palce w lewo od klamry pasa. Ani jeden
nie nosił czapki na bakier. Znikły też monokle. Nawet dowódca 76. Pułku Piechoty,
Oberst Brandt, musiał wyrzec się swego. Musiał stawać na baczność przed młodym
Oberstem, który mógłby być jego synem, aby wysłuchać, że znajduje się w
wojskowym garnizonie podczas wojny, a nie w menażerii, gdzie każdy może się
przebierać jak mu się podoba. Jeśli ma zły wzrok, powinien pójść do okulisty i
zamówić sobie okulary.
Oczywiście przeklinano go po cichu. Rozmyślano nawet o zorganizowaniu
wypadku. Pewien Leutnant wpadł na znakomity pomysł, by wysłać donos do
Gestapo. A pózniej, pewnego dnia, nastąpiła straszliwa niespodzianka i wszyscy
gratulowali sobie, że nie wysłano donosu.
Obersta odwiedził Heydrich we własnej osobie. Teraz zrozumiano. Pomocnik
Szatana! Wszyscy zaczęli mieć ochotę do wyjazdu z Hamburga. Dowódca, przyjaciel
Heydricha, to mogło daleko zaprowadzić. Nawet kotka kasynowa nie czuła się
bezpiecznie. Opuściła miejsce koło kominka, by się schronić w piwnicy 21.
Kompanii, gdzie ukryła się za stosem masek gazowych u Feldwebla Liitha, którego
uważano za analfabetę politycznego.
Pewnego ranka, o 7. godzinie, obudzono majora Rotenhausena. Był na
popijawie na mieście i był jeszcze dość pijany, ale otrzezwiał w jednej chwili, gdy
zrozumiał, co mu mówi podoficer z wartowni. Ma natychmiast objąć dowództwo
kompanii marszowej, która ma jutro odjechać.
Ale major miał szczęście. Bóg wyciągnął do niego pomocną dłoń. Na dwie
godziny przed odjazdem kompanii Oberst Greif został telegraficznie powiadomiony
o swym przeniesieniu. Został dowódcą grupy bojowej 19. Dywizji Piechoty, która
toczyła bitwę na południowy zachód od Stalingradu. W trzy kwadranse od
otrzymania telegramu Oberst wystartował transportowym Ju 52. Nigdy już nie ujrzał
Niemiec. Zmarł z zimna w stercie śniegu tuż przed fabryką traktorów Krasnaja
Zwiezda w Stalingradzie. Gdy Rosjanie odkryli go 3. lutego 1943, odwrócili go
bagnetami, by przekonać się, czy jeszcze żyje. Ale Oberst Greif był zimny i martwy.
Na miejsce majora Rotenhausena natychmiast postawiono na czele kompanii
marszowej pewnego Leutnanta strzelców pancernych. Przez cztery dni i cztery noce
oficerowie garnizonu świętowali odjazd Obersta Greifa. Jego miejsce zajął generał
brygady, miły kretyn. Gdy oficerowie przychodzili z wizytą wraz ze swoimi żonami,
generał zaczynał całować rączki, to znaczy całował dłonie dam, wydając dziwne
dzwięki, całkiem podobne do rżenia chorego konia. Przedstawiał się: - Generał
brygady von der Oost, piechota. - Wydawał kraczący śmieszek, oddychał głęboko i
ciągnął się za kołnierz, jakby go dusił. A potem gdakał: - Droga pani, droga
panienko, nie wiem, kim pani jest. Ja jestem dowódcą garnizonu. Czy wie pani,
czemu jestem z piechoty?
Oczywiście dama, której stawiał to pytanie, nie była zdolna rozwiązać
zagadki. Generał brygady śmiał się ukontentowany. - Oczywiście - kontynuował -
ponieważ nie jestem generałem artylerii. Nigdy nie lubiłem artylerii. Robi tyle
hałasu, że mnie boli głowa.
Przychodził trzęsąc się do kasyna i syczał swym starczym głosem: - Panowie,
dziś jestem zadowolony. Czy wiecie dlaczego?
Oficerowie tam obecni już z góry znali odpowiedz, ale oczywiście udawali, że
nie wiedzą czemu generał brygady jest zadowolony.
- Ponieważ nie jestem smutny.
Gdy wszyscy uprzejmie roześmieli się na ten żart, kontynuował.
- A wczoraj byłem straszliwie smutny. Ponieważ nie byłem zadowolony.
To był idealny dowódca. Podpisywał każdy papierek, jaki mu podsuwano,
nawet nie spojrzawszy na tekst, bez względu na to, czy było to nielegalne
zamówienie kilku skrzynek margaryny, czy też rozkaz egzekucji. Niektórzy złośliwie
twierdzili, że generał nawet nie umie czytać. Za każdym razem, gdy coś podpisał,
chrypiał: - No i zrobione, panowie. Robota pali nam się w rękach. Nic się nie
opóznia. Pracujemy dla zwycięstwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]