[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obserwowano zaciemniające południowy nieboskłon olbrzymie pióropusze dymu i pyłu. Po pierwszym
kataklizmie nastąpiła seria trzęsień ziemi w tej samej stronie. Musiały być zaiste niesłychanej siły, skoro grunt
dr\ał nawet pod pałacami w samym Sarku.
W końcu nastały deszcze. Pewnego szarego, mdłego poranka z nieba bez ostrze\enia począł padać
drobny deszcz. Trwał bez ustanku przez wiele dni, gro\ąc wystąpieniem rzek z brzegów, przepełnieniem
zbiorników, gwałtownymi powodziami i wymywaniem gruntów. Mimo to deszcze odebrano jako oznakę
boskiego błogosławieństwa, łaskę niebiańskiego pana, potwierdzającą wiarę ludu w jego dobroć. Mieszkańcy
miasta wylegli tańczyć na ulicach, po których niewiele wcześniej snuli się bez nadziei i padali z wyczerpania.
Sark ogarnęła euforia.
Chocia\ zapasy \ywności były skąpe, świętowano beztrosko i obiecywano sobie po nadchodzących latach
bogatszych zasiewów i plonów.
Król Anaksymander pozwolił swojemu ludowi swobodnie świętować lecz do czasu. Deszcze
uniemo\liwiały poddanym pracę, władca zaś wolał nie informować ich o gotowanych im nowych trudach i
obowiązkach. Korzystając z niespodziewanej łaskawości bogów, monarcha pragnął zaprowadzić w swojej
domenie surowszy porządek i podjąć nowe podboje. Sądził, \e po okresie uciech bez trudu wezmie motłoch
w karby.
W owych dniach Anaksymander był w niemal łaskawym nastroju, aczkolwiek nie otrzymał \adnych
bezpośrednich wieści z Qjary. Martwił się, \e nie powróciło dwóch adeptów, którym powierzył zadanie
obserwowania wydarzeń w znienawidzonym grodzie, lecz podejrzewał, \e mogli oślepnąć lub postradać
rozum, ujrzawszy na własne oczy zstąpienie mściwego bóstwa. Gdyby zaś opieszałość wysłanników była
spowodowana lenistwem czy popełnionymi przez nich błędami, po powrocie srogo po\ałowaliby swej
niedbałości.
Trudno było orzec, czy trzęsienia ziemi i smugi dymu na widnokręgu były rzeczywiście wywołane przez
objawienie się boga Wotanty na ziemi. Dygotanie gruntu i dobiegające z jasnego nieba gromy mogły istotnie
stanowić echo tytanicznych kroków boga i miotanych przez niego piorunów. Anaksymander pragnął, by tak
właśnie było w istocie.
Król martwił się równie\, jaki wpływ wywrą wybuchy wulkanów na odziedziczone po jego przodkach
kopalnie i kuznie w południowej prowincji. Liczył jednak, \e przy odrobinie szczęścia jego następcy nie będą
musieli korzystać z nich przez następne tysiące lat.
Mimo tych drobnych zmartwień, Anaksymander był w gruncie rzeczy pewny, \e wysłana przez niego misja
zakończyła się sukcesem. Aagodne deszcze stanowiły niewątpliwą oznakę łaskawości niebios,
przypomnienie o szczodrobliwości Wotanty. M\awka była równie ciepła i delikatna, jak krew monarchów i
Strona 72
Carpenter L. - Conan Wyrzutek
biedaków. Zaspokojony bóg to szczodry bóg, powtarzał sobie król Sarku; napawało go to otuchą co do
przyszłości miasta.
Jak gdyby na potwierdzenie \ywionych przezeń nadziei, po pewnym czasie z Qjary dotarł symbol
poddańczego trybutu. Przywieziono go na sześciokołowej, zaprzę\onej w muły platformie. Woznice i
towarzyszący im piechurzy zło\yli Anaksymandrowi dostatecznie korny hołd, nim wyruszyli w drogę powrotną.
Wysłannicy niewątpliwie wyruszyli z Qjary tu\ przed zstąpieniem Wotanty; po dotarciu do rodzimego grodu
czekała ich sroga niespodzianka.
Na dołączonym do prezentu zwoju, zapisanym zgrabnym pismem Khumanosa, widniały królewskie
pieczęcie bufona Semiarchosa i jego aroganckiej pomocniczki, Reguli. Podarunkiem było masywne,
kunsztownie kute ło\e z brązu, okute złotą blachą. Dołączono do niego materac z delikatnego puchu,
dopasowany do wielkości ramy, przez którą rozpięto siatkę z wiązanych rzemieni. Był to zaiste dar godny
monarchy. Wygodniejsze od pryczy, w której zwykle sypiał Anaksymander, sprezentowane ło\e trąciło
nadmiernym luksusem. Wszelako nieustanne deszcze sprawiły, \e w pałacu króla Sarku zapanowały chłód i
wilgoć, dlatego te\ monarcha postanowił przynajmniej na razie pofolgować zachciankom ciała. Zarządził, by
wstawiono ło\e do jego komnaty sypialnej.
Najwspanialszą cechą ło\a zdawały się być jego unikalne ozdoby. Wszystkie cztery naro\niki wieńczyły
osobliwe szlachetne kamienie wielkości pięści. Półprzejrzyste zielone klejnoty lśniły w mroku własnym
światłem. Anaksymander był zauroczony sposobem, w jaki przenikały się rzucane przez nie cienie.
Wyciągnąwszy się na ło\u i uniósłszy przed siebie dłoń, władca niemal\e czuł przenikające ją strumienie
płynącej z klejnotów energii.
Nowy arcykapłan, który poświęcił ło\e, nie podzielał w pełni entuzjazmu króla. Władcą świątynnej hierarchii
został naiwny, młody adept najbardziej sentymentalny i naiwny, jakiego dane było oglądać
Anaksymandrowi. Król odprawił go wkrótce, ogłaszając, \e ma ochotę wcześniej udać się na spoczynek.
Monarcha pozwolił się rozdziać swym niewolnicom, lecz gdy jedna z nich lękliwie przycupnęła na skraju
ło\a, odtrącił ją ze zniecierpliwieniem. Odesłał wszystkie kobiety, nawet parę słu\ących o bujnych piersiach,
które wachlowały go liśćmi palm. Wyciągnął się wygodnie na miękkiej, jedwabnej pościeli. Tej nocy czekał go
głęboki sen w ciepłym ło\u.
Strona 73 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
obserwowano zaciemniające południowy nieboskłon olbrzymie pióropusze dymu i pyłu. Po pierwszym
kataklizmie nastąpiła seria trzęsień ziemi w tej samej stronie. Musiały być zaiste niesłychanej siły, skoro grunt
dr\ał nawet pod pałacami w samym Sarku.
W końcu nastały deszcze. Pewnego szarego, mdłego poranka z nieba bez ostrze\enia począł padać
drobny deszcz. Trwał bez ustanku przez wiele dni, gro\ąc wystąpieniem rzek z brzegów, przepełnieniem
zbiorników, gwałtownymi powodziami i wymywaniem gruntów. Mimo to deszcze odebrano jako oznakę
boskiego błogosławieństwa, łaskę niebiańskiego pana, potwierdzającą wiarę ludu w jego dobroć. Mieszkańcy
miasta wylegli tańczyć na ulicach, po których niewiele wcześniej snuli się bez nadziei i padali z wyczerpania.
Sark ogarnęła euforia.
Chocia\ zapasy \ywności były skąpe, świętowano beztrosko i obiecywano sobie po nadchodzących latach
bogatszych zasiewów i plonów.
Król Anaksymander pozwolił swojemu ludowi swobodnie świętować lecz do czasu. Deszcze
uniemo\liwiały poddanym pracę, władca zaś wolał nie informować ich o gotowanych im nowych trudach i
obowiązkach. Korzystając z niespodziewanej łaskawości bogów, monarcha pragnął zaprowadzić w swojej
domenie surowszy porządek i podjąć nowe podboje. Sądził, \e po okresie uciech bez trudu wezmie motłoch
w karby.
W owych dniach Anaksymander był w niemal łaskawym nastroju, aczkolwiek nie otrzymał \adnych
bezpośrednich wieści z Qjary. Martwił się, \e nie powróciło dwóch adeptów, którym powierzył zadanie
obserwowania wydarzeń w znienawidzonym grodzie, lecz podejrzewał, \e mogli oślepnąć lub postradać
rozum, ujrzawszy na własne oczy zstąpienie mściwego bóstwa. Gdyby zaś opieszałość wysłanników była
spowodowana lenistwem czy popełnionymi przez nich błędami, po powrocie srogo po\ałowaliby swej
niedbałości.
Trudno było orzec, czy trzęsienia ziemi i smugi dymu na widnokręgu były rzeczywiście wywołane przez
objawienie się boga Wotanty na ziemi. Dygotanie gruntu i dobiegające z jasnego nieba gromy mogły istotnie
stanowić echo tytanicznych kroków boga i miotanych przez niego piorunów. Anaksymander pragnął, by tak
właśnie było w istocie.
Król martwił się równie\, jaki wpływ wywrą wybuchy wulkanów na odziedziczone po jego przodkach
kopalnie i kuznie w południowej prowincji. Liczył jednak, \e przy odrobinie szczęścia jego następcy nie będą
musieli korzystać z nich przez następne tysiące lat.
Mimo tych drobnych zmartwień, Anaksymander był w gruncie rzeczy pewny, \e wysłana przez niego misja
zakończyła się sukcesem. Aagodne deszcze stanowiły niewątpliwą oznakę łaskawości niebios,
przypomnienie o szczodrobliwości Wotanty. M\awka była równie ciepła i delikatna, jak krew monarchów i
Strona 72
Carpenter L. - Conan Wyrzutek
biedaków. Zaspokojony bóg to szczodry bóg, powtarzał sobie król Sarku; napawało go to otuchą co do
przyszłości miasta.
Jak gdyby na potwierdzenie \ywionych przezeń nadziei, po pewnym czasie z Qjary dotarł symbol
poddańczego trybutu. Przywieziono go na sześciokołowej, zaprzę\onej w muły platformie. Woznice i
towarzyszący im piechurzy zło\yli Anaksymandrowi dostatecznie korny hołd, nim wyruszyli w drogę powrotną.
Wysłannicy niewątpliwie wyruszyli z Qjary tu\ przed zstąpieniem Wotanty; po dotarciu do rodzimego grodu
czekała ich sroga niespodzianka.
Na dołączonym do prezentu zwoju, zapisanym zgrabnym pismem Khumanosa, widniały królewskie
pieczęcie bufona Semiarchosa i jego aroganckiej pomocniczki, Reguli. Podarunkiem było masywne,
kunsztownie kute ło\e z brązu, okute złotą blachą. Dołączono do niego materac z delikatnego puchu,
dopasowany do wielkości ramy, przez którą rozpięto siatkę z wiązanych rzemieni. Był to zaiste dar godny
monarchy. Wygodniejsze od pryczy, w której zwykle sypiał Anaksymander, sprezentowane ło\e trąciło
nadmiernym luksusem. Wszelako nieustanne deszcze sprawiły, \e w pałacu króla Sarku zapanowały chłód i
wilgoć, dlatego te\ monarcha postanowił przynajmniej na razie pofolgować zachciankom ciała. Zarządził, by
wstawiono ło\e do jego komnaty sypialnej.
Najwspanialszą cechą ło\a zdawały się być jego unikalne ozdoby. Wszystkie cztery naro\niki wieńczyły
osobliwe szlachetne kamienie wielkości pięści. Półprzejrzyste zielone klejnoty lśniły w mroku własnym
światłem. Anaksymander był zauroczony sposobem, w jaki przenikały się rzucane przez nie cienie.
Wyciągnąwszy się na ło\u i uniósłszy przed siebie dłoń, władca niemal\e czuł przenikające ją strumienie
płynącej z klejnotów energii.
Nowy arcykapłan, który poświęcił ło\e, nie podzielał w pełni entuzjazmu króla. Władcą świątynnej hierarchii
został naiwny, młody adept najbardziej sentymentalny i naiwny, jakiego dane było oglądać
Anaksymandrowi. Król odprawił go wkrótce, ogłaszając, \e ma ochotę wcześniej udać się na spoczynek.
Monarcha pozwolił się rozdziać swym niewolnicom, lecz gdy jedna z nich lękliwie przycupnęła na skraju
ło\a, odtrącił ją ze zniecierpliwieniem. Odesłał wszystkie kobiety, nawet parę słu\ących o bujnych piersiach,
które wachlowały go liśćmi palm. Wyciągnął się wygodnie na miękkiej, jedwabnej pościeli. Tej nocy czekał go
głęboki sen w ciepłym ło\u.
Strona 73 [ Pobierz całość w formacie PDF ]