[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod prysznic. Z zaciśniętymi zębami, opierając się o
ścianę, stał z głową pod zimnym prysznicem przez całe
pięć minut. Ponieważ nadal był półprzytomny, podstawił
twarz pod strumień.
Podziałało. Po następnych kilku minutach był całkiem
trzezwy. A przynajmniej bardziej niż parę godzin temu,
kiedy się kładł.
Przypomniawszy sobie powód tego, że pił przez pół
nocy, zakręcił kran, rozzłoszczony.
Rebeka nie miała racji! Nie był dobry, tylko zły! Jak
ojciec. Rob nauczył się trzymać w cuglach swoją złość,
ale uważał, że ona wciąż w nim tkwi. Bał się jej.
Ubrał się i wyszedł do stajni, ponury. Nabrał owsa
81
S
R
do kubła i wszedł do boksu, gdzie znajdowała się przy-
wieziona przez Fegana klacz.
- Cześć! - powiedział do niej. - Wyglądasz znacznie
lepiej niż wczoraj.
Dostrzegł kątem oka jakiś ruch; odwrócił się na pięcie
i zobaczył Rebekę wstającą z podłogi. Miała siano we
włosach; przykryła się starym kocem.
- Która godzina? - spytała. - Ale zdrętwiałam! Patrząc
na nią, zaspaną, Robert poczuł pożądanie.
Przyglądał się, jak Rebeka się przeciąga.
- Nie miałam pojęcia, że jest tak pózno. Klacz chyba
dobrze się czuje? - upewniła się, widząc rozszerzone
oczy Roba.
Chciał coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Rebeka
podeszła do klaczy.
- Wszystko z niÄ… w porzÄ…dku?
- Tak... Czuje się znacznie lepiej. Rebeka uśmiechnęła
siÄ™ szeroko.
- Wspaniale! - odparła. - Schowam koc i idę; nie będę
ci przeszkadzać.
- Czekaj! - Rob szukał w myśli powodu, dla którego
Rebeka mogłaby zostać. - Czy pomogłabyś mi przy ko-
lejnym zastrzyku? Nie wiem, czy masz czas...
- I tak nie zamierzałam jeszcze iść do domu. Pomy-
ślałam, że popracuję trochę przy grządkach.
- To się świetnie składa! - Rob uśmiechnął się, co fak-
tycznie rzadko mu się zdarzało. - Jest niedziela, mam
wolne i mogę pomóc ci w pracy.
Rebeka klęczała na ścieżce. Sadziła lawendę. Słońce
świeciło, śpiewały ptaki, zapach rośliny unosił się w po-
82
S
R
wietrzu. Rebeka nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czuła
siÄ™ bardziej zrelaksowana.
Zerknęła na Roba, który skopywał ziemię po drugiej
stronie ścieżki. W roboczym ubraniu wyglądał jak ubogi
robotnik rolny.
Patrzyła na niego i była pewna, że nie ma na świecie
przystojniejszego mężczyzny.
Zauważył jej spojrzenie.
- Chcesz odpocząć? - spytał.
- Tylko wtedy, jeśli ty chcesz - odpowiedziała z
uśmiechem.
- Chętnie napiłbym się czegoś. Zaraz wyschnę na
wiór.
Wstała, rozbawiona.
- Może zrobię nam obojgu herbaty?
- Dobry pomysł.
Ruszyli razem do kuchni. Rebeka nastawiła wodę, a
Rob wyjął herbatę. Potem wsunął głowę pod kran. Wy-
prostował się i otrząsnął niczym pies.
Rebeka powstrzymała uśmiech i odezwała się:
- Nie musisz mi pomagać. Naprawdę dam sobie
świetnie radę.
Robert wytarł włosy.
- Nigdy w to nie wątpiłem. Ale lubię od czasu do cza-
su zakasać rękawy i popracować trochę fizycznie. -Opadł
z jękiem na fotel i odchylił głowę, zamykając oczy.
- Dzisiaj rano zrobiłeś więcej niż trochę. - Rebeka na-
lała im obojgu herbaty.
- Czyżbym narzekał?
83
S
R
- Nie. Ale wyglądasz na wyczerpanego. Rob skrzywił
się i znowu opuścił powieki.
- Owszem - zgodził się. - Za to ty wyglądasz tak, jak-
byś przed chwilą wstała i miała ochotę wziąć udział w
maratonie.
Rebeka popatrzyła na swoją wymiętą koszulę i brudne
spodnie.
- Widać, że spałam w ubraniu.
- Po co właściwie tam spałaś? Wzruszyła ramionami.
- Nie chciałam zostawiać klaczy samej. Mimo że nie
wiedziałabym, co zrobić, gdyby nagle coś zaczęło się z
nią dziać.
- Zajmowałaś się nią, i ona to czuła. Najbardziej cier-
piała z powodu tego, że nikomu na niej nie zależało.
- Co jej właściwie jest? Skąd została przywieziona?
Rob wyprostował się i otarł twarz.
- Nie wiem, gdzie Fegan ją kupił. Odnajduje dla mnie
konie i przywozi je tu. Mogę się tylko domyślać, co jej
się stało.
- Co?
- Czasem, kiedy koń się zestarzeje i nie przynosi już
właścicielowi dochodu, który starczyłby na utrzymanie
zwierzęcia, właściciel przestaje je karmić. Koń musi na-
gle sam szukać sobie pożywienia. A czasami zwierzęta
sÄ… bite.
- Po co ktoś biłby konia, którego sam kupił? - zdzi-
wiła się Rebeka. - Czemu nie sprzeda go komuś, kto bę-
dzie się o niego troszczył, jak należy?
Robert popatrzył na nią ponuro.
84
S
R
- Bo niektórzy ludzie są po prostu zli. Potrafią zwią-
zać konia, żeby nie mógł się bronić, i bić go. Sprawia im
to przyjemność. Okładają go batem, drutem kolczastym,
deską. - Opuścił wzrok. - Czasem gołymi rękami.
- A ty wykupujesz te konie... - dokończyła. - Karmisz
je, troszczysz siÄ™ o nie, dajesz im schronienie.
- Lubię stare konie. - Rob wstał i podszedł do lo-
dówki. Rebeka zdała sobie sprawę, że to, co sprawiało,
że kupował chore, bite konie, musiało być czymś więcej
niż zwykłą zachcianką. Ale czym? Jaką motywację miał
Rob? Na pewno nie przynosiło mu to żadnego zysku.
Widać było, że jest spięty. Nie miał ochoty odpowia-
dać na więcej pytań.
- Czy mógłbyś wrzucić lód do szklanek? - poprosiła. -
Herbata już się prawie zaparzyła. - Chciała odciągnąć
Roba od lodówki. Wyglądał bowiem tak, jakby próbował
się w niej ukryć.
85
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
- Dobrze znasz Roba?
- Nie gorzej niż inni. A co? - Rebeka rozmawiała w
kwiaciarni z Andreą. Chciała dowiedzieć się czegoś o
Robercie; z drugiej strony, nie miała zamiaru stawiać
przyjaciółki w niezręcznej sytuacji, wypytując ją o
szczegóły jego życia osobistego.
- Nic takiego - odpowiedziała. - Kiedy pracowałam
koło jego domu, przyjechał pewien człowiek i przywiózł
starego, chorego konia. Powiedziałam Robowi, że to
wspaniałe, iż chce dać temu koniowi schronienie. Wtedy
zdenerwował się i powiedział, że jest złym człowiekiem i
że odziedziczył to zło po swoich przodkach.
Andrea milczała przez chwilę. Rebeka podniosła
wzrok i zobaczyła na jej twarzy zakłopotanie.
- Nieważne... To nie moja sprawa. Po prostu zdzi-
wiłam się, kiedy to powiedział.
- To rzeczywiście może brzmieć dziwnie - odezwała
się ponuro Andrea - ale jest prawdą. Przynajmniej jeśli
chodzi o jego przodków. Rob jest w rodzinie wyjątkiem,
chociaż bardzo się stara, żeby wszyscy myśleli, że ni-
czym się od swoich przodków nie różni. Jego ojciec był
złym, okrutnym człowiekiem tak wszyscy mówią. Ho-
dował konie przeznaczone na wyścigi i na sprzedaż.
86
S
R
- Zadrżała.
- Słyszałam takie historie o tym, co im robił, że słabo
by ci się zrobiło.
Rebeka przerwała układanie kwiatów, spojrzała An-
drei w oczy i poprosiła:
- Opowiedz.
- Rozumiesz, że to wszystko wiem tylko z opowieści
- zastrzegła się Andrea. - Nie mam stuprocentowej pew-
ności, że cokolwiek z tego jest prawdą. Ale, biorąc pod
uwagę ilość wymienianych zdarzeń, jestem przekonana,
że część prawdy musi w tym być.
- Proszę, mów.
- Na przykład: pewnego razu wezwali weterynarza,
żeby zajął się rannym koniem. Weterynarz opowiadał
potem, że koń nie chciał wejść do boksu startowego na
torze wyścigowym, gdzie miał odbyć próbny bieg. Wte-
dy ojciec Roba, który zawsze nosił ze sobą bicz na byki
- podobno nawet z nim sypiał - zrzucił dżokeja z konia i
zaczął okładać konia biczem. Weterynarz nigdy w życiu
nie widział tak pociętego zwierzęcia. Zrobił, co mógł, by
mu pomóc, ale był pewien, że koń nie będzie już biegać i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
pod prysznic. Z zaciśniętymi zębami, opierając się o
ścianę, stał z głową pod zimnym prysznicem przez całe
pięć minut. Ponieważ nadal był półprzytomny, podstawił
twarz pod strumień.
Podziałało. Po następnych kilku minutach był całkiem
trzezwy. A przynajmniej bardziej niż parę godzin temu,
kiedy się kładł.
Przypomniawszy sobie powód tego, że pił przez pół
nocy, zakręcił kran, rozzłoszczony.
Rebeka nie miała racji! Nie był dobry, tylko zły! Jak
ojciec. Rob nauczył się trzymać w cuglach swoją złość,
ale uważał, że ona wciąż w nim tkwi. Bał się jej.
Ubrał się i wyszedł do stajni, ponury. Nabrał owsa
81
S
R
do kubła i wszedł do boksu, gdzie znajdowała się przy-
wieziona przez Fegana klacz.
- Cześć! - powiedział do niej. - Wyglądasz znacznie
lepiej niż wczoraj.
Dostrzegł kątem oka jakiś ruch; odwrócił się na pięcie
i zobaczył Rebekę wstającą z podłogi. Miała siano we
włosach; przykryła się starym kocem.
- Która godzina? - spytała. - Ale zdrętwiałam! Patrząc
na nią, zaspaną, Robert poczuł pożądanie.
Przyglądał się, jak Rebeka się przeciąga.
- Nie miałam pojęcia, że jest tak pózno. Klacz chyba
dobrze się czuje? - upewniła się, widząc rozszerzone
oczy Roba.
Chciał coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Rebeka
podeszła do klaczy.
- Wszystko z niÄ… w porzÄ…dku?
- Tak... Czuje się znacznie lepiej. Rebeka uśmiechnęła
siÄ™ szeroko.
- Wspaniale! - odparła. - Schowam koc i idę; nie będę
ci przeszkadzać.
- Czekaj! - Rob szukał w myśli powodu, dla którego
Rebeka mogłaby zostać. - Czy pomogłabyś mi przy ko-
lejnym zastrzyku? Nie wiem, czy masz czas...
- I tak nie zamierzałam jeszcze iść do domu. Pomy-
ślałam, że popracuję trochę przy grządkach.
- To się świetnie składa! - Rob uśmiechnął się, co fak-
tycznie rzadko mu się zdarzało. - Jest niedziela, mam
wolne i mogę pomóc ci w pracy.
Rebeka klęczała na ścieżce. Sadziła lawendę. Słońce
świeciło, śpiewały ptaki, zapach rośliny unosił się w po-
82
S
R
wietrzu. Rebeka nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czuła
siÄ™ bardziej zrelaksowana.
Zerknęła na Roba, który skopywał ziemię po drugiej
stronie ścieżki. W roboczym ubraniu wyglądał jak ubogi
robotnik rolny.
Patrzyła na niego i była pewna, że nie ma na świecie
przystojniejszego mężczyzny.
Zauważył jej spojrzenie.
- Chcesz odpocząć? - spytał.
- Tylko wtedy, jeśli ty chcesz - odpowiedziała z
uśmiechem.
- Chętnie napiłbym się czegoś. Zaraz wyschnę na
wiór.
Wstała, rozbawiona.
- Może zrobię nam obojgu herbaty?
- Dobry pomysł.
Ruszyli razem do kuchni. Rebeka nastawiła wodę, a
Rob wyjął herbatę. Potem wsunął głowę pod kran. Wy-
prostował się i otrząsnął niczym pies.
Rebeka powstrzymała uśmiech i odezwała się:
- Nie musisz mi pomagać. Naprawdę dam sobie
świetnie radę.
Robert wytarł włosy.
- Nigdy w to nie wątpiłem. Ale lubię od czasu do cza-
su zakasać rękawy i popracować trochę fizycznie. -Opadł
z jękiem na fotel i odchylił głowę, zamykając oczy.
- Dzisiaj rano zrobiłeś więcej niż trochę. - Rebeka na-
lała im obojgu herbaty.
- Czyżbym narzekał?
83
S
R
- Nie. Ale wyglądasz na wyczerpanego. Rob skrzywił
się i znowu opuścił powieki.
- Owszem - zgodził się. - Za to ty wyglądasz tak, jak-
byś przed chwilą wstała i miała ochotę wziąć udział w
maratonie.
Rebeka popatrzyła na swoją wymiętą koszulę i brudne
spodnie.
- Widać, że spałam w ubraniu.
- Po co właściwie tam spałaś? Wzruszyła ramionami.
- Nie chciałam zostawiać klaczy samej. Mimo że nie
wiedziałabym, co zrobić, gdyby nagle coś zaczęło się z
nią dziać.
- Zajmowałaś się nią, i ona to czuła. Najbardziej cier-
piała z powodu tego, że nikomu na niej nie zależało.
- Co jej właściwie jest? Skąd została przywieziona?
Rob wyprostował się i otarł twarz.
- Nie wiem, gdzie Fegan ją kupił. Odnajduje dla mnie
konie i przywozi je tu. Mogę się tylko domyślać, co jej
się stało.
- Co?
- Czasem, kiedy koń się zestarzeje i nie przynosi już
właścicielowi dochodu, który starczyłby na utrzymanie
zwierzęcia, właściciel przestaje je karmić. Koń musi na-
gle sam szukać sobie pożywienia. A czasami zwierzęta
sÄ… bite.
- Po co ktoś biłby konia, którego sam kupił? - zdzi-
wiła się Rebeka. - Czemu nie sprzeda go komuś, kto bę-
dzie się o niego troszczył, jak należy?
Robert popatrzył na nią ponuro.
84
S
R
- Bo niektórzy ludzie są po prostu zli. Potrafią zwią-
zać konia, żeby nie mógł się bronić, i bić go. Sprawia im
to przyjemność. Okładają go batem, drutem kolczastym,
deską. - Opuścił wzrok. - Czasem gołymi rękami.
- A ty wykupujesz te konie... - dokończyła. - Karmisz
je, troszczysz siÄ™ o nie, dajesz im schronienie.
- Lubię stare konie. - Rob wstał i podszedł do lo-
dówki. Rebeka zdała sobie sprawę, że to, co sprawiało,
że kupował chore, bite konie, musiało być czymś więcej
niż zwykłą zachcianką. Ale czym? Jaką motywację miał
Rob? Na pewno nie przynosiło mu to żadnego zysku.
Widać było, że jest spięty. Nie miał ochoty odpowia-
dać na więcej pytań.
- Czy mógłbyś wrzucić lód do szklanek? - poprosiła. -
Herbata już się prawie zaparzyła. - Chciała odciągnąć
Roba od lodówki. Wyglądał bowiem tak, jakby próbował
się w niej ukryć.
85
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
- Dobrze znasz Roba?
- Nie gorzej niż inni. A co? - Rebeka rozmawiała w
kwiaciarni z Andreą. Chciała dowiedzieć się czegoś o
Robercie; z drugiej strony, nie miała zamiaru stawiać
przyjaciółki w niezręcznej sytuacji, wypytując ją o
szczegóły jego życia osobistego.
- Nic takiego - odpowiedziała. - Kiedy pracowałam
koło jego domu, przyjechał pewien człowiek i przywiózł
starego, chorego konia. Powiedziałam Robowi, że to
wspaniałe, iż chce dać temu koniowi schronienie. Wtedy
zdenerwował się i powiedział, że jest złym człowiekiem i
że odziedziczył to zło po swoich przodkach.
Andrea milczała przez chwilę. Rebeka podniosła
wzrok i zobaczyła na jej twarzy zakłopotanie.
- Nieważne... To nie moja sprawa. Po prostu zdzi-
wiłam się, kiedy to powiedział.
- To rzeczywiście może brzmieć dziwnie - odezwała
się ponuro Andrea - ale jest prawdą. Przynajmniej jeśli
chodzi o jego przodków. Rob jest w rodzinie wyjątkiem,
chociaż bardzo się stara, żeby wszyscy myśleli, że ni-
czym się od swoich przodków nie różni. Jego ojciec był
złym, okrutnym człowiekiem tak wszyscy mówią. Ho-
dował konie przeznaczone na wyścigi i na sprzedaż.
86
S
R
- Zadrżała.
- Słyszałam takie historie o tym, co im robił, że słabo
by ci się zrobiło.
Rebeka przerwała układanie kwiatów, spojrzała An-
drei w oczy i poprosiła:
- Opowiedz.
- Rozumiesz, że to wszystko wiem tylko z opowieści
- zastrzegła się Andrea. - Nie mam stuprocentowej pew-
ności, że cokolwiek z tego jest prawdą. Ale, biorąc pod
uwagę ilość wymienianych zdarzeń, jestem przekonana,
że część prawdy musi w tym być.
- Proszę, mów.
- Na przykład: pewnego razu wezwali weterynarza,
żeby zajął się rannym koniem. Weterynarz opowiadał
potem, że koń nie chciał wejść do boksu startowego na
torze wyścigowym, gdzie miał odbyć próbny bieg. Wte-
dy ojciec Roba, który zawsze nosił ze sobą bicz na byki
- podobno nawet z nim sypiał - zrzucił dżokeja z konia i
zaczął okładać konia biczem. Weterynarz nigdy w życiu
nie widział tak pociętego zwierzęcia. Zrobił, co mógł, by
mu pomóc, ale był pewien, że koń nie będzie już biegać i [ Pobierz całość w formacie PDF ]