[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dalej na południe żyje grizzli. Taki miś, jeśli ma chęć, może zabić jednym
machnięciem łapy.
Alanna zadrżała na myśl o niespodziewanym spotkaniu z niedzwiedziem.
 Będę pamiętać  powiedziała.
Obie strzelby wisiały w kredensie. Było tam też pudełko z amunicją. Klucz
chowało się w kuchni.
Gdy Owen wreszcie wyszedł, zrobiła sobie lunch i zaczęła planować, co będzie
robić przez resztę dnia. Mimo zapewnień Owena, że w klinice nie ma nic do
roboty, pójdzie zobaczyć się z Bonnie Mae. Potem, jeśli rzeczywiście nic się nie
będzie działo, wezmie drugą strzelbę i też się przespaceruje. Przyda jej się trochę
ruchu.
Rozdział 5
Szła na wschód, coraz dalej od wioski. Słońce iskrzyło się na świeżo spadłym
śniegu, a wiatr z poświstem rozwiewał wilcze futro u jej kaptura. W grubej parce,
równie grubych szeleszczących nylonem spodniach i ciężkich butach czuła się
strasznie powolna. W prawej ręce trzymała strzelbę.
Była już dość daleko od Chalmers Bay. Odgłosy wioski były coraz słabsze 
czasem dał się słyszeć pisk nartosań, czasem buczenie syreny okrętowej czy ryk
silnika cessny, podrywającej się z pasa startowego. Choć wszystko, szczególnie
ciężka strzelba w jej dłoni, wydawało się jej ciągle dziwne, w pewien sposób
poczuła się przecież związana z tą ziemią. Ma tu coś do zrobienia; może być
pożyteczna.
Szła w śpiewającym wietrze, jej buty skrzypiały na zamarzniętym śniegu i
czuła, jak spływa na nią spokój, jakby znalazła się w wielkiej milczącej katedrze,
gdzie wszystkie codzienne troski bladły w obliczu świata duchowego. Włożyła
słoneczne okulary i omiotła wzrokiem horyzont, szukając Owena Bentalla. Musiała
przyznać się sama przed sobą, że poszła tą drogą w nadziei, że go spotka. Ale nie
było po nim śladu.
Szła już dwadzieścia minut. Co chwila oglądała się za siebie, żeby zobaczyć,
jak daleko odeszła od wioski. Nie byłoby mądrze zapędzić się za daleko.
Wtem kilkaset metrów przed sobą zobaczyła ciemną sylwetkę i rozpoznała
kombinezon Owena. Zdawało jej się, że Bentall klęczy, jakby szukał czegoś w
śniegu. Niewyrazna obawa, jaką napawała ją samotność w otwartej tundrze,
pierzchła na jego widok. Jakimkolwiek jest człowiekiem, wzbudza jednak zaufanie.
Nagle po swojej prawej stronie kącikiem oka zarejestrowała jakiś ruch. Powoli
odwróciła głowę i targnęło nią przerażenie. Niedzwiedz polarny sunął szybko
prosto na Owena. Trudno było powiedzieć dokładnie, jak szybko, ale odległość
między nimi malała błyskawicznie. Owen zwrócony był twarzą do zatoki, a tyłem
do zwierzęcia.
 Owen, niedzwiedz! Niedzwiedz!
Złożyła dłonie w trąbkę i wykrzyczała swoje ostrzeżenie najgłośniej, jak
potrafiła, piskliwym ze strachu głosem. Wiatr, jakby kpiąc sobie z jej wysiłków,
rozwiał słabiutki dzwięk w powietrzu.
Nic z tego. Nie słyszy jej. Kaptur parki tłumi każdy dzwięk. Alanna ruszyła
biegiem, potykając się w śniegu i krzycząc co chwila. Była już tak blisko, że
widziała, jak faluje gęste kremowe futro niedzwiedzia. Dość niezdarne, Zwierzę to
miało w sobie swoisty wdzięk, gdy tak pewnie sunęło po skutej lodem ziemi,
swoim terytorium, coraz to bliżej ofiary. Na nią zupełnie nie zwracało uwagi.
Nie mogąc złapać tchu, szlochając z przerażenia, Alanna przystanęła, ściągnęła
rękawice i uklękła w śniegu. Gorączkowymi i niezręcznymi ruchami odbezpieczyła
strzelbę, wycelowała w niebo i pociągnęła za cyngiel. Huk wystrzału spełnił jej
nadzieje; był bardzo głośny. Znów zerwała się na równe nogi, krzycząc i
wymachując rękami, pokazując niedzwiedzia, który był, jak oceniała, mniej niż
dwieście metrów od Owena.
Owen, wciąż klęcząc, odwrócił się w jej stronę przerażająco powoli. Widząc jej
gestykulację, spojrzał za siebie. Alanna, zdyszana, z falującą piersią, patrzyła, jak
bierze swoją strzelbę i wstaje. Niedzwiedz zwolnił, ale się nie zatrzymał.
Pomyślała, że może skręcić w jej stronę i zaczęła grzebać w kieszeniach w
poszukiwaniu zapasowej amunicji. Wtedy Owen podniósł strzelbę i wypalił w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl