[ Pobierz całość w formacie PDF ]

działa mi, że John i Sabrina zostali przyjaciółmi.
Noah poczuł ogromną ulgę.
– A co na to Sabrina? Nie tęskni za nim, nie żałuje,
że tak się ułożyło?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale John nie był tu
główną przeszkodą – powiedział Cliff.
– Co masz na myśli? – Noah pochylił się w stronę
przyjaciela.
– Ciebie – odpowiedział Cliff, wykrzywiając usta.
– Jak to mnie? Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Żeby zdobyć Sabrinę, musisz się zmienić w na-
prawdę romantycznego faceta – powiedział Cliff.
Rozdział piętnasty
Jakim cudem w ciągu jednego dnia ma się zmie-
nić? Noah przemierzał gabinet Cliffa, usiłując coś
wymyślić, ale jedynym, co udało mu się osiągnąć,
było coraz bardziej zaniepokojone spojrzenie przyja-
ciela.
Postanowił pojechać na dach, gdzie mu się zawsze
najlepiej myślało, ale zaprzątnięty myślami wsiadł do
windy jadącej na parter. Kiedy winda się zatrzymała,
wysiadł i ruszył przed siebie.
Nie zdawał sobie sprawy, dokąd idzie, dopóki nie
stanął przed księgarnią. Wędrując w upale, zdjął kra-
wat i podwinął rękawy, a mimo to całą koszulę miał
przesiąkniętą potem. Przeszedł taki kawał drogi, a jed-
nak nie udało mu się wymyślić niezawodnego planu,
który rzuciłby Sabrinę na kolana, a raczej pchnął ją
w jego ramiona.
Noah zmrużył oczy i poprawił na nosie okulary
przeciwsłoneczne. W tym roku temperatury czerwca
biły wszelkie rekordy wysokości. Wpatrując się w ok-
no, starał się dojrzeć Sabrinę. Słońce paliło niemiłosier-
nie, aż drgało powietrze nad rozprażonym chodnikiem.
Zaciskając pięści, zdusił w sobie przemożną chęć, by
wbiec do księgarni, porwać dziewczynę, a potem
zawieźć do siebie domu i kochać się z nią tak długo, aż
przyrzeknie spędzić z nim resztę życia. Pomysł nie był
pozbawiony pewnego uroku, ale doszedł do wniosku,
że Sabrina prędzej uznałaby go za dzikusa niż za
romantyka.
Z tego planu skorzysta w ostateczności.
Starając się odegrać rolę Kupidyna, odwiedził matkę
i próbował ją przekonać, by dała ojcu jeszcze jedną
szansę. Kiedy od niej wyjeżdżał, miał wrażenie, że
tylko wszystko pogorszył. Mimo to był przekonany, że
najlepsze co może zrobić, by przekonać do siebie
Sabrinę, to pomóc komuś z bliskich jej osób dobrnąć do
szczęśliwego zakończenia.
Pomyślał o jej rodzicach, ale na samą myśl o miesza-
niu się w ich sprawy aż się wzdrygnął. Jeżeli w ogóle
ktoś mógł im pomóc, to wyłącznie specjalista od spraw
małżeńskich, a nie jakiś nieudolny Kupidyn. Dla nich
nic nie mógł zrobić. Kto zatem pozostał?
Sfrustrowany podniósł oczy do nieba.
– Boże, musisz być mocno zdziwiony, że się do
Ciebie zwracam, ale przydałaby mi się pomoc. Nie
proszę o żaden cud, chociaż gdybyś miał ochotę, to nie
będę protestował. Proszę Cię, pomóż mi coś wymyślić.
Przez długą chwilę wpatrywał się w księgarnię. To
tyle, jeżeli chodzi o boską interwencję, pomyślał. Może
powinien jeszcze raz porozmawiać z przyjacielem?
Cliff znał wszystkich znajomych Sabriny. Wśród nich
musiał być ktoś, komu przydałaby się pomoc Noaha.
Kiedy odwrócił się i już miał odejść, zza rogu
wyjechał stary mercedes. Uderzył kołem w krawężnik
i zaparkował przed księgarnią. Drzwi otworzyły się ze
zgrzytem i ze środka wysiadła Libby Conrad. Widok
Noaha, stojącego przed sklepem, wcale jej nie zdziwił.
Wyprostowała się i pomachała mu ręką.
Podniósł rękę, by też jej pomachać, i wtedy przypo-
mniał mu się jej złoty medalion ze zdjęciem Henry’ego.
Uśmiechnął się zadowolony.
– Bingo!
Tiffany podała Noahowi kawałek papieru. Kiedy
przeczytał notatkę, poczuł, że jego serce zaczęło szyb-
ciej bić.
– Kiedy dzwonił? – zapytał.
– Niecałe pięć minut temu. – Tiffany wskazała
palcem na kartkę, gdzie obok wiadomości była zapisa-
na godzina.
– Świetnie, może uda mi się go jeszcze złapać
– powiedział i pośpiesznie ruszył do swojego pokoju.
– Dziękuję – zawołał już w biegu.
Kiedy tylko dopadł biurka, wystukał zapisany na
kartce numer. Po piątym dzwonku, kiedy miał już
odłożyć słuchawkę, ktoś wreszcie odebrał telefon.
– Halo? – usłyszał skrzeczący głos starszego męż-
czyzny.
Noah uśmiechnął się. To mógł być on, pomyślał.
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z panem Henrym
Watsonem? – zapytał Noah.
– Powiedział pan: Henry? – zaskrzeczała znów
słuchawka.
Noah zaczął jeszcze raz, głośniej.
– Szukam pana Henry’ego Watsona. Powiedziano [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl