[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tobołami wychodzą, a jaśnie czcigodny pan patrzy za nimi w
milczeniu, a potem do gabinetu swojego bez słowa jednego po-
wraca.
niestety, opowieść L.M. jest bezładna, starzec nie po-
trafi złożyć swoich obrazów, przeżyć i wrażeń w spoistą ca-
łość. niechże ojciec przypomni sobie dokładnie! - nalega Te-
ferra Gebrewold. (Nazywa L.Ml. ojcem ze względu na jego wiek,
a nie pokrewieństwo). Więc L.M. pamięta, np. scenę następu-
jącą: kiedyś zastał cesarza stojącego w salonie i patrzącego
przez okno. Podszedł bliżej i też wyjrzał przez okno: zo-
baczył, że w ogrodzie pałacowym pasą się krowy. Widocz-
nie miasto obiegła już wiadomość, że pałac będą zamy-
kać, i to ośmieliło pasterzy, którzy wpędzili do ogrodu by-
dło. Ktoś musiał im powiedzieć, że cesarz nie jest już ważny
i można dzielić się jego majątkiem, w każdym razie dzielić się
trawą pałacową, która stała się własnością ludu. Cesarz oddał
się teraz długim medytacjom ("w tym Hindusi jemu kiedyś
nauki dawali, na jednej nodze stać kazali, nawet oddychać za-
braniali, oczy zamykać zalecali"). Nieruchomy, godzinami me-
dytował w swoim gabinecie (medytował - zastanawia się ka-
merdyner - a może drzemał), L.M. nie śmiał wchodzić i prze-
szkadzać. Ciągle jeszcze trwała pora deszczowa, całymi dniami
padało, drzewa stały w wodzie, ranki były mgliste, noce zimne.
H.S. chodził nadal w mundurze, na który narzucał ciepłą, weł-
nianą pelerynę. Wstawali jak dawniej, jak od lat - o świcie
i szli do kaplicy pałacowej, gdzie L.M. odczytywał na głos co-
raz to inne fragmenty Księgi Psalmów. "Panie, przecz się roz-
mnożyli, co mnie trapią? wiele ich powstają przeciwko mnie".
"Umocnij kroki moje na ścieżkach twoich, aby się nie chwia-
ły stopy moje". "nie odstępuj ode mnie albowiem utrapienie
bliskie jest bo nie masz, kto by ratował". Potem H.S. odcho-
dzył do swojego gabinetu, zasiadał za wielkim biurkiem, na któ-
rym stało kilkanaście telefonów. Wszystkie jednak milczały,
może były odcięte. L.M. siadał pod drzwiami, czekał, czy nie
odezwie się dzwonek wzywający go do gabinetu, żeby odebrać
jakieś polecenie od monarchy.
L.M.:
A to, łaskawco, w onych dniach tylko panowie ofice-
rowie nachody rozliczne czynili, najpierw do mnie przychodzi-
li, żeby ich osobliwemu panu anonsować, potem do gabinetu
wchodzili, a tam pan nasz w fotelach ich wygodnie sadzał. Ci
to oficerowie zaraz proklamację odczytywali, w której się do-
magali, żeby szczodrobliwy pan pieniądze oddał, które, powia-
dali, nielegalnie przez lat pięćdziesiąt przywłaszczył, po róż-
nych bankach światowych je lokując, a także i w samym pa-
łacu skrywając oraz w domach dygnitarzy i notabli chowając.
A to, powiadali, wszystko oddać należy, bo jest własnością lu-
du, z którego krwi i potu one pieniądze się wzięły. Jakież tam
pieniądze, dobrotliwy pan powiada, myśmy żadnych pieniędzy
nie mieli, wszystko na rozwój szło, żeby doganiać i prześcigać,
a wszak rozwój jako sukces był ogłoszony. Jaki tam rozwój,
oficerowie wołają, wszystko to czcza demagogia, zasłona dym-
na, powiadają, żeby dwór mógł się bogacić! I zaraz z foteli
wstają i dywan wielki, perski z podłogi podnoszą, a tam pod
dywanem całym zwitki dolarów gęsto poutykane, aż zieloną
podłoga się zdawała. One to dolary zaraz w obecności czcigod-
nego pana sierżantom zliczyć i spisać kazali i do nacjonalizacji
zabrali. Wnet się jednak wynieśli, a wtedy dostojny pan nasz
wziął mnie do gabinetu i pieniądze w biurku trzymane między
książkami chować nakazał. A powiem, że pan nasz, jako zwący
się potomkiem króla Salomona, miał wielki zbiór Pisma Zwię-
tego, na wszelkie języki świata przełożonego, i tamżeśmy one
pieniądze poutykali. Wszelako panowie oficerowie, ooo! to by-
ły zmyślne łupiskóry! Następnego dnia przychodzą, proklama-
cję odczytują, zwrotu pieniędzy żądają, bo jak powiadają, trze-
ba mąki dla głodujących kupić. Al9 ści pan nasz za biurkiem
siedząc słowa nie mówi, puste szuflady pokazuje. Na to ofi-
cerowie z foteli się zrywają, szafy z książkami otwierają, z
wszelkich Biblyy dolary wytrząsają, zaś sierżanci liczą, spisują,
do nacjonalizacji przekazują. Wszystko to mało, powiadają o-
ficerowie, resztę pieniędzy oddać należy, a to zwłaszcza w
bankach szwajcarskich i angielskich na prywatnym koncie pa-
na naszego będących, które na pół miliarda dolarów albo i wię-
cej się liczą. W tym miejscu pana dobrotliwego nakłaniają, że-
by czeki odpowiednie podpisał, a tym sposobem, powiadają,
one pieniądze narodowi zwrócone być mają. A skądże tyle pie-
niędzy, czcigodny pan zapytuje~ jeśli grosze jeno na leczenie
syna schorowanego, w szpitalu szwajcarskim będącego, prze-
syłał. Aadne ci grosze odpowiadają, i już na głos czytają pi-
smo szwajcarskiej ambasady, w którym jest powiedziane, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
tobołami wychodzą, a jaśnie czcigodny pan patrzy za nimi w
milczeniu, a potem do gabinetu swojego bez słowa jednego po-
wraca.
niestety, opowieść L.M. jest bezładna, starzec nie po-
trafi złożyć swoich obrazów, przeżyć i wrażeń w spoistą ca-
łość. niechże ojciec przypomni sobie dokładnie! - nalega Te-
ferra Gebrewold. (Nazywa L.Ml. ojcem ze względu na jego wiek,
a nie pokrewieństwo). Więc L.M. pamięta, np. scenę następu-
jącą: kiedyś zastał cesarza stojącego w salonie i patrzącego
przez okno. Podszedł bliżej i też wyjrzał przez okno: zo-
baczył, że w ogrodzie pałacowym pasą się krowy. Widocz-
nie miasto obiegła już wiadomość, że pałac będą zamy-
kać, i to ośmieliło pasterzy, którzy wpędzili do ogrodu by-
dło. Ktoś musiał im powiedzieć, że cesarz nie jest już ważny
i można dzielić się jego majątkiem, w każdym razie dzielić się
trawą pałacową, która stała się własnością ludu. Cesarz oddał
się teraz długim medytacjom ("w tym Hindusi jemu kiedyś
nauki dawali, na jednej nodze stać kazali, nawet oddychać za-
braniali, oczy zamykać zalecali"). Nieruchomy, godzinami me-
dytował w swoim gabinecie (medytował - zastanawia się ka-
merdyner - a może drzemał), L.M. nie śmiał wchodzić i prze-
szkadzać. Ciągle jeszcze trwała pora deszczowa, całymi dniami
padało, drzewa stały w wodzie, ranki były mgliste, noce zimne.
H.S. chodził nadal w mundurze, na który narzucał ciepłą, weł-
nianą pelerynę. Wstawali jak dawniej, jak od lat - o świcie
i szli do kaplicy pałacowej, gdzie L.M. odczytywał na głos co-
raz to inne fragmenty Księgi Psalmów. "Panie, przecz się roz-
mnożyli, co mnie trapią? wiele ich powstają przeciwko mnie".
"Umocnij kroki moje na ścieżkach twoich, aby się nie chwia-
ły stopy moje". "nie odstępuj ode mnie albowiem utrapienie
bliskie jest bo nie masz, kto by ratował". Potem H.S. odcho-
dzył do swojego gabinetu, zasiadał za wielkim biurkiem, na któ-
rym stało kilkanaście telefonów. Wszystkie jednak milczały,
może były odcięte. L.M. siadał pod drzwiami, czekał, czy nie
odezwie się dzwonek wzywający go do gabinetu, żeby odebrać
jakieś polecenie od monarchy.
L.M.:
A to, łaskawco, w onych dniach tylko panowie ofice-
rowie nachody rozliczne czynili, najpierw do mnie przychodzi-
li, żeby ich osobliwemu panu anonsować, potem do gabinetu
wchodzili, a tam pan nasz w fotelach ich wygodnie sadzał. Ci
to oficerowie zaraz proklamację odczytywali, w której się do-
magali, żeby szczodrobliwy pan pieniądze oddał, które, powia-
dali, nielegalnie przez lat pięćdziesiąt przywłaszczył, po róż-
nych bankach światowych je lokując, a także i w samym pa-
łacu skrywając oraz w domach dygnitarzy i notabli chowając.
A to, powiadali, wszystko oddać należy, bo jest własnością lu-
du, z którego krwi i potu one pieniądze się wzięły. Jakież tam
pieniądze, dobrotliwy pan powiada, myśmy żadnych pieniędzy
nie mieli, wszystko na rozwój szło, żeby doganiać i prześcigać,
a wszak rozwój jako sukces był ogłoszony. Jaki tam rozwój,
oficerowie wołają, wszystko to czcza demagogia, zasłona dym-
na, powiadają, żeby dwór mógł się bogacić! I zaraz z foteli
wstają i dywan wielki, perski z podłogi podnoszą, a tam pod
dywanem całym zwitki dolarów gęsto poutykane, aż zieloną
podłoga się zdawała. One to dolary zaraz w obecności czcigod-
nego pana sierżantom zliczyć i spisać kazali i do nacjonalizacji
zabrali. Wnet się jednak wynieśli, a wtedy dostojny pan nasz
wziął mnie do gabinetu i pieniądze w biurku trzymane między
książkami chować nakazał. A powiem, że pan nasz, jako zwący
się potomkiem króla Salomona, miał wielki zbiór Pisma Zwię-
tego, na wszelkie języki świata przełożonego, i tamżeśmy one
pieniądze poutykali. Wszelako panowie oficerowie, ooo! to by-
ły zmyślne łupiskóry! Następnego dnia przychodzą, proklama-
cję odczytują, zwrotu pieniędzy żądają, bo jak powiadają, trze-
ba mąki dla głodujących kupić. Al9 ści pan nasz za biurkiem
siedząc słowa nie mówi, puste szuflady pokazuje. Na to ofi-
cerowie z foteli się zrywają, szafy z książkami otwierają, z
wszelkich Biblyy dolary wytrząsają, zaś sierżanci liczą, spisują,
do nacjonalizacji przekazują. Wszystko to mało, powiadają o-
ficerowie, resztę pieniędzy oddać należy, a to zwłaszcza w
bankach szwajcarskich i angielskich na prywatnym koncie pa-
na naszego będących, które na pół miliarda dolarów albo i wię-
cej się liczą. W tym miejscu pana dobrotliwego nakłaniają, że-
by czeki odpowiednie podpisał, a tym sposobem, powiadają,
one pieniądze narodowi zwrócone być mają. A skądże tyle pie-
niędzy, czcigodny pan zapytuje~ jeśli grosze jeno na leczenie
syna schorowanego, w szpitalu szwajcarskim będącego, prze-
syłał. Aadne ci grosze odpowiadają, i już na głos czytają pi-
smo szwajcarskiej ambasady, w którym jest powiedziane, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]