[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ju. Szary kociak świetnie znosił trudy wyprawy. Cały dzień polował na myszy, lecz no-
cami zawsze powracał i zwijał się w kłębek pod brodą Olchy albo w zasięgu jego ręki.
I, ku nieustającemu zdumieniu Olchy, owa kruszyna ciepłego życia istotnie utrzymy-
wała go z dala od kamiennego muru i nawołujących umarłych. Nie do końca tak na-
prawdę nigdy o nich nie zapominał, wciąż tam byli, tuż za zasłoną snu, w ciemności,
za światłem dnia. Kiedy ciepłymi nocami sypiał na pokładzie, często otwierał oczy, by
przekonać się, że gwiazdy wciąż się poruszają, kołyszą w rytm falowania morza, podą-
żając swym kursem na nieboskłonie. Nie odzyskał spokoju, lecz przez pół letniego mie-
siąca, podróżując wzdłuż wybrzeży Kameberu, Barnisku i Wielkiej Wyspy, mógł uda-
wać, że duchów nie ma.
Kociak przez kilka dni polował na młodego szczura, niemal dorównującego mu
wielkością. Gdy wreszcie z dumą i wyraznym wysiłkiem wyciągnął truchło na pokład,
jeden z marynarzy, widząc, jak wielki ciężar dzwiga, nazwał go %7łurawiem. Olcha zaak-
ceptował to imię.
37
Przepłynęli przez cieśninę Ebavnoru i przesmyk wiodący do Zatoki Havnorskiej.
Z mgiełki ponad rozsłonecznionymi wodami powoli wyłaniały się białe wieże mia-
sta w sercu świata. Olcha stał na dziobie. Na szczycie najwyższej wieży dostrzegł błysk
srebrnego światła. Miecz Erreth-Akbego.
Nagle pożałował, że nie może zostać na pokładzie, żeglować dalej, że musi zejść na
ląd, do wielkiego miasta, wśród wyniosłych ludzi, niosąc list do króla. Wiedział, że kiep-
ski z niego posłaniec. Czemu właśnie jemu przypadło to brzemię? Dlaczego to on, wio-
skowy czarodziej niewyznający się na sprawach wielkich i najwyższych sztukach, mu-
siał podróżować pomiędzy wyspami? Między magiem i monarchą, żywymi i umar-
łymi?
Przed wyjazdem powiedział coś podobnego do Krogulca.
To mnie przerasta rzekł.
Stary człowiek przyglądał mu się chwilę w milczeniu.
Zwiat jest olbrzymi i niezwykły, Haro. Lecz nie większy i nie dziwniejszy niż nasze
umysły. Pomyśl o tym czasem.
Niebo za miastem pociemniało. W głębi lądu szalała burza. Wieże płonęły bielą na tle
ciemnego fioletu nieba. Nad ich szczytami śmigały mewy, roztańczone ogniste iskierki.
Piękna Róża zacumowała, rzucono trap. Tym razem, gdy Olcha zarzucał na ramię
worek, marynarze życzyli mu powodzenia. Podniósł kosz do przewozu drobiu, w któ-
rym cierpliwie przycupnął %7łuraw, i zszedł na ląd.
W plątaninie zatłoczonych ulic wyraznie widział drogę wiodącą do pałacu. Nie miał
pojęcia, co robić, postanowił zatem udać się tam i oznajmić, że przynosi list do króla od
Arcymaga Krogulca.
Tak też uczynił, powtarzając te słowa wiele razy.
Wędrował od strażnika do strażnika, od urzędnika do urzędnika, pokonując szero-
kie stopnie zewnętrzne, wysokie sale, schody o złoconych poręczach, wewnętrzne kom-
naty zawieszone gobelinami, rozległe marmurowe i dębowe posadzki pod niskimi i wy-
sokimi, sklepionymi, malowanymi i belkowanymi stropami, i cały czas powtarzał swe
zaklęcie.
Przybywam od Krogulca, który był Arcymagiem, i przynoszę list do króla.
Nie zgadzał się oddać listu nikomu. Powoli wokół Olchy gromadził się rosnący tłum
podejrzliwych, pozornie uprzejmych, wyniosłych, rzucających kłody pod nogi strażni-
ków i dworzan. Pokonanie kolejnych przeszkód wymagało coraz więcej czasu.
I nagle wszyscy zniknęli. Jakieś drzwi otwarły się i zamknęły za nim.
Znalazł się sam w cichej komnacie. Szerokie okna wyglądały na północno-zachod-
nie dachy miasta. Burzowe chmury zniknęły; daleko nad wzgórzami wznosił się szary
wierzchołek góry Onn.
38
Szczęknęły kolejne drzwi. Do środka wszedł mężczyzna odziany w czerń, na oko
mniej więcej w wieku Olchy. Poruszał się szybko, jego piękna, silna twarz była gładka
niczym z brązu. Podszedł wprost do gościa.
Mistrzu Olcho, jestem Lebannen.
Wyciągnął prawą rękę, by dotknąć dłoni Olchy, jak nakazuje zwyczaj na Ea i Enla-
dach. Olcha zareagował odruchowo na znajomy gest. Potem przyszło mu do głowy, że
powinien uklęknąć lub przynajmniej się skłonić, lecz stosowna chwila już minęła. Stał
więc bez ruchu, oszołomiony.
Przybywasz od pana mego Krogulca? Jak on się miewa? Dobrze?
Tak, panie. Przysyła ci... Olcha zaczął pospiesznie grzebać pod kurtą w poszu-
kiwaniu listu, który zamierzał wręczyć królowi na klęczkach, gdy w końcu wprowadzą
go do sali, gdzie władca zasiada na swym tronie. ...Ten list, panie.
Obserwujące go oczy były czujne, uprzejmie, bezlitośnie bystre, podobnie jak u Kro-
gulca, lecz jeszcze bardziej skrywające myśli. Król z niezwykłą uprzejmością przyjął
list.
Każdy, kto przynosi choć słowo od niego, zasługuje na me najszczersze podzięko- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
ju. Szary kociak świetnie znosił trudy wyprawy. Cały dzień polował na myszy, lecz no-
cami zawsze powracał i zwijał się w kłębek pod brodą Olchy albo w zasięgu jego ręki.
I, ku nieustającemu zdumieniu Olchy, owa kruszyna ciepłego życia istotnie utrzymy-
wała go z dala od kamiennego muru i nawołujących umarłych. Nie do końca tak na-
prawdę nigdy o nich nie zapominał, wciąż tam byli, tuż za zasłoną snu, w ciemności,
za światłem dnia. Kiedy ciepłymi nocami sypiał na pokładzie, często otwierał oczy, by
przekonać się, że gwiazdy wciąż się poruszają, kołyszą w rytm falowania morza, podą-
żając swym kursem na nieboskłonie. Nie odzyskał spokoju, lecz przez pół letniego mie-
siąca, podróżując wzdłuż wybrzeży Kameberu, Barnisku i Wielkiej Wyspy, mógł uda-
wać, że duchów nie ma.
Kociak przez kilka dni polował na młodego szczura, niemal dorównującego mu
wielkością. Gdy wreszcie z dumą i wyraznym wysiłkiem wyciągnął truchło na pokład,
jeden z marynarzy, widząc, jak wielki ciężar dzwiga, nazwał go %7łurawiem. Olcha zaak-
ceptował to imię.
37
Przepłynęli przez cieśninę Ebavnoru i przesmyk wiodący do Zatoki Havnorskiej.
Z mgiełki ponad rozsłonecznionymi wodami powoli wyłaniały się białe wieże mia-
sta w sercu świata. Olcha stał na dziobie. Na szczycie najwyższej wieży dostrzegł błysk
srebrnego światła. Miecz Erreth-Akbego.
Nagle pożałował, że nie może zostać na pokładzie, żeglować dalej, że musi zejść na
ląd, do wielkiego miasta, wśród wyniosłych ludzi, niosąc list do króla. Wiedział, że kiep-
ski z niego posłaniec. Czemu właśnie jemu przypadło to brzemię? Dlaczego to on, wio-
skowy czarodziej niewyznający się na sprawach wielkich i najwyższych sztukach, mu-
siał podróżować pomiędzy wyspami? Między magiem i monarchą, żywymi i umar-
łymi?
Przed wyjazdem powiedział coś podobnego do Krogulca.
To mnie przerasta rzekł.
Stary człowiek przyglądał mu się chwilę w milczeniu.
Zwiat jest olbrzymi i niezwykły, Haro. Lecz nie większy i nie dziwniejszy niż nasze
umysły. Pomyśl o tym czasem.
Niebo za miastem pociemniało. W głębi lądu szalała burza. Wieże płonęły bielą na tle
ciemnego fioletu nieba. Nad ich szczytami śmigały mewy, roztańczone ogniste iskierki.
Piękna Róża zacumowała, rzucono trap. Tym razem, gdy Olcha zarzucał na ramię
worek, marynarze życzyli mu powodzenia. Podniósł kosz do przewozu drobiu, w któ-
rym cierpliwie przycupnął %7łuraw, i zszedł na ląd.
W plątaninie zatłoczonych ulic wyraznie widział drogę wiodącą do pałacu. Nie miał
pojęcia, co robić, postanowił zatem udać się tam i oznajmić, że przynosi list do króla od
Arcymaga Krogulca.
Tak też uczynił, powtarzając te słowa wiele razy.
Wędrował od strażnika do strażnika, od urzędnika do urzędnika, pokonując szero-
kie stopnie zewnętrzne, wysokie sale, schody o złoconych poręczach, wewnętrzne kom-
naty zawieszone gobelinami, rozległe marmurowe i dębowe posadzki pod niskimi i wy-
sokimi, sklepionymi, malowanymi i belkowanymi stropami, i cały czas powtarzał swe
zaklęcie.
Przybywam od Krogulca, który był Arcymagiem, i przynoszę list do króla.
Nie zgadzał się oddać listu nikomu. Powoli wokół Olchy gromadził się rosnący tłum
podejrzliwych, pozornie uprzejmych, wyniosłych, rzucających kłody pod nogi strażni-
ków i dworzan. Pokonanie kolejnych przeszkód wymagało coraz więcej czasu.
I nagle wszyscy zniknęli. Jakieś drzwi otwarły się i zamknęły za nim.
Znalazł się sam w cichej komnacie. Szerokie okna wyglądały na północno-zachod-
nie dachy miasta. Burzowe chmury zniknęły; daleko nad wzgórzami wznosił się szary
wierzchołek góry Onn.
38
Szczęknęły kolejne drzwi. Do środka wszedł mężczyzna odziany w czerń, na oko
mniej więcej w wieku Olchy. Poruszał się szybko, jego piękna, silna twarz była gładka
niczym z brązu. Podszedł wprost do gościa.
Mistrzu Olcho, jestem Lebannen.
Wyciągnął prawą rękę, by dotknąć dłoni Olchy, jak nakazuje zwyczaj na Ea i Enla-
dach. Olcha zareagował odruchowo na znajomy gest. Potem przyszło mu do głowy, że
powinien uklęknąć lub przynajmniej się skłonić, lecz stosowna chwila już minęła. Stał
więc bez ruchu, oszołomiony.
Przybywasz od pana mego Krogulca? Jak on się miewa? Dobrze?
Tak, panie. Przysyła ci... Olcha zaczął pospiesznie grzebać pod kurtą w poszu-
kiwaniu listu, który zamierzał wręczyć królowi na klęczkach, gdy w końcu wprowadzą
go do sali, gdzie władca zasiada na swym tronie. ...Ten list, panie.
Obserwujące go oczy były czujne, uprzejmie, bezlitośnie bystre, podobnie jak u Kro-
gulca, lecz jeszcze bardziej skrywające myśli. Król z niezwykłą uprzejmością przyjął
list.
Każdy, kto przynosi choć słowo od niego, zasługuje na me najszczersze podzięko- [ Pobierz całość w formacie PDF ]