[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kilku zaufanych kolegów dokona zatrzymania w waszym towarzystwie... - urwał na chwilę,
potęgując napięcie. - Bo coś mi się wydaje, że zatrzymanie nastąpi w zakazanej strefie -
dokończył szybko.
Odchylił się z powrotem i patrzył, jak przetrawiają podaną myśl.
- Zatrzymany w strefie nie ma żadnych praw - mruknął wreszcie chorąży, wbijając poważne
spojrzenie prosto w oczy pułkownika. - Można go... Zlikwidować?
- Albo porządnie przesłuchać.
- Na tym akurat specjalnie się nie znamy.
- Wciąż będziecie mieli do pomocy kolegów zABW.
Pokiwali głowami, obaj, jak na komendę.
- Skąd wiemy, że zatrzymanie nastąpi akurat w strefie?
Kamieńczyk uśmiechnął się.
- Ot, przeczucie. Ale jeżeli wszyscy: ja, wy i goście z Abwery, będziemy mieli takie samo
przeczucie, chyba się sprawdzi?
- Jasna sprawa, szefie - zgodzili się z ledwo wyczuwalną, ale jednak obecną ulgą.
- Nie możemy tego spieprzyć, panowie - zaczął mówić szybko, z naciskiem. - Jeżeli to zrobił
ktoś z naszych, to nie jest cienki Bolek. Może być gorąco. Musimy go powstrzymać, zanim
się zrobi jeszcze cieplej. A z drugiej strony... - machnął głową, jakby odpędzał przykrą myśl
niczym niesforną muchę - nie chcielibyśmy, by się o tym dowiedział cały świat. Zwłaszcza że
musimy brać pod uwagę, że ten ktoś mógłby pochodzić z waszej jednostki... - zawiesił głos w
oczywistym niedopowiedzeniu.
Potaknęli natychmiast.
- Dowódca rekomendował was jako profesjonalnych, sprytnych i zaufanych. Nie ukrywam,
byli też i inni kandydaci. Ale nie mogę opowiadać wszystkim tej samej historii i patrzeć, jak
reagują, bo prędzej czy pózniej szlag trafi całą dyskrecję. Wybrałem akurat was. Czasami
muszę się oprzeć na intuicji. Mam nadzieję, że nie sprawicie mi zawodu.
Umilkł, zaczął czekać na odzew. Znajome mrówki spacerowały pod skórą. Udało się czy się
nie udało? Zliska sprawa, bardzo śliska, prawdę mówiąc nie powinni w ogóle dać się w coś
takiego wpuścić, jeśli nie są głupi. A przecież nie są, to już ustaliliśmy na początku.
Ale, drogie, rybki, patrzcie, co tu wisi na haczyku. Supertajna akcja, smakowita adrenalinka i,
jeśli wszystko wyjdzie, potężny kop w górę, ślepy by nie zauważył. Więc jak, bierzecie?
- Oczywiście, szefie! - zgodzili się obaj, o ile zdołał ocenić, szczerze.
Ale pewności nie mógł mieć żadnej, bo przecież wiedział, jak bardzo chce, żeby się zgodzili;
musiał brać poprawkę na swoją ślepą plamkę.
No cóż, czas pokaże. Trzeba zaryzykować. Grając bezpiecznie, nie ugrasz nic.
Wstał, wyciągnął rękę.
- Dziękuję. Wydam rozkaz, by zdjęto was z patroli i przydzielono pod moją osobistą
komendę.
- Tak jest!
Uścisnęli sobie dłonie, mocno, po żołniersku.
6.
- Wierzysz mu? - Artysta ośmielił się na szept, dopiero gdy budynki dowództwa na dobre
zniknęły za plecami.
- Może nas w coś wkaszanić - zaszemrał Kajman. - Z nim to nigdy nic nie wiadomo.
Przystanęli.
- Ale i może pchnąć do góry. Wiecznie będziesz siedział w tych cyjankach?
- Dobra, nie ściemniaj, wiem, co ci chodzi po głowie.
Artysta odwrócił twarz.
- Chcesz mieć więcej luzu, stary. Odpuścić sobie dyżury i szwendać się to tu, to tam. Tylko
nie wiem po co, przecież wszystko masz gotowe.
Tamten milczał, uparcie wpatrując się w zielone gałęzie drzew.
- Wchodzę w to razem z tobą, w końcu obiecałem cię pilnować. Ale bez przegięć, rozumiesz?
%7ładnych głupot. Obiecaj mi.
- Chodzmy się napić - wymamrotał Artysta, a Kajman wiedział dobrze, że to już jest koniec
tematu.
- Zgoda, ale kulturalnie, między ludzi - westchnął z rezygnacją. - Nie będziesz zachlewał ryja
w bazie.
- Jak chcesz. - Artysta powrócił do kolegi pustym, roztargnionym wzrokiem. - Jak tylko
chcesz.
I ruszył naprzód, bez słów.
7.
Zstąpili do piekieł.
Lokal słusznie nazywał się Inferno. Szereg piwnic ciągnął się w amfiladzie, czerwony wzór
spływał po poczernionych cegłach niczym świeża krew. Drewno i metal łączyły się we
wzorach naśladujących płomienie.
Wylądowali w nim w dość ograniczonym składzie: Drakkar, Ari, %7łuczek, Milka, Neon,
Kokos, Filozof. Weszli, rozglądając się. Zaledwie kilkanaście osób siedziało przy stolikach,
lokal można było uznać za prawie pusty. Może pora była zbyt wczesna?
Podeszli do podłużnego, drewnianego stołu. Milka wsunęła się pod ścianę, siadła na szerokiej
ławie. %7łuczek i Ari zajęli swoje stale miejsca u jej boków. Drakkar zaparkował zaraz za
%7łuczkiem, w kącie, plecami do ściany.
Neon i Filozof zasiedli na ławie naprzeciwko. Zaraz jednak kamerzysta zerwał się, rzucając
krótkie  ja pierwszy stawiam , i podszedł do baru. Nie spytał nawet, co chcą zamówić.
Odpowiedz i tak była jasna: najwyżej piwo, nic innego nie wchodziło w grę. Bo jeżeli zaraz
będzie alarm?
Neon pierwszy dojrzał swój łup. Mruknął  przepraszam i wystartował w kierunku dwóch
dziewczyn, chichoczących przy barze. Zagadał do nich, przystawił wysoki stołek, zasiadł i
zaczął roztaczać czar.
Po chwili w jego ślady poszedł Kokos, wypatrzył jakąś pociągającą brunetkę i ruszył do boju,
tokując z całych sił.
Filozof powrócił, objuczony kuflami. Odebrali swoje napoje i zaczęli popijać w milczeniu.
Filozof podniósł piwo, przepił do %7łuczka, popatrzył nań pytająco. Ten zmrużył powieki.
Podnieśli się obaj naraz, jak na zawołanie. Przesiedli do baru, zaczęli rozmawiać półgłosem.
Chyba o czymś poważnym, bo oczy %7łuczka z minuty na minutę traciły roześmiany blask.
Ari przysunął się bliżej do rozglądającej się wokół ciekawie Milki. Wtem popatrzył w głąb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl