[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Paciniego.
- Nie mam jej - oznajmił George. - Laurie zajrzała tu przed tobą i gdy
usłyszała, co się dzieje, poprosiła o pierwszy przypadek i wzięła teczkę.
- Gdzie ona teraz jest?
- Na górze, u siebie - zza gazety doleciała odpowiedz Vinniego.
Jack popędził do biura Laurie. Inaczej niż Jack, Laurie przed każdą autopsją
najpierw dokładnie zapoznawała się z dokumentacją.
- Dość przerażające, powiedziałabym - zauważyła, gdy tylko Jack wszedł do
pokoju.
- Okropne - zgodził się. Przyciągnął sobie krzesło należące do koleżanki
Laurie, postawił po drugiej stronie biurka i usiadł. - Stało się to, czego się
tak obawiałem. Może wybuchnąć prawdziwa epidemia. Czego się dowiedziałaś o tym
przypadku?
- Niewiele - stwierdziła szczerze. - Został przyjęty w sobotę wieczorem ze
złamanym biodrem. Właściwie miał problemy z kruchymi kośćmi. W ciągu ostatnich
pięciu lat cierpiał z powodu całej serii różnych złamań.
- Pasuje jak ulał - stwierdził Jack.
- Do czego?
- Wszystkie pierwsze przypadki z ostatnich dni to pacjenci cierpiący na jakieś
choroby przewlekłe - wyjaśnił Jack.
- Wiele hospitalizowanych osób cierpi na przewlekłe choroby - zauważyła
Laurie. - Prawdę powiedziawszy, większość z nich. Czy to musi mieć coś
wspólnego ze sprawą?
- Powiem ci, co chodzi po głowie tego paranoika - wtrącił Chet. Stanął w
drzwiach pokoju Laurie, gdy Jack wyjaśniał, co do czego pasuje. Wszedł do
pokoju i przysiadł na drugim biurku. - Widzi w tym jakiś spisek i obwinia o
wszystko AmeriCare.
- Czy to prawda? - zapytała Laurie.
- Myślę, że mniejsza o to, czy ja widzę w tym spisek, lecz ważniejsze jest,
czy wszyscy nie stanęliśmy w jego obliczu.
- Co rozumiesz przez "spisek"?
- Pozwala sobie sądzić, że te niezwykłe choroby rozprzestrzeniają się w wyniku
czyjejś celowej działalności - odpowiedział za Jacka Chet. Streścił następnie
teorię kolegi, według której winny nieszczęść był albo ktoś z AmeriCare
chroniący w ten sposób swój byt, albo jakiś szaleniec z inklinacjami
terrorysty.
Laurie pytająco spojrzała na Jacka. Wzruszył ramionami.
- Jest wiele pytań bez odpowiedzi - stwierdził.
- Rzeczywiście grozi nam epidemia - przyznała Laurie. - Ale naprawdę! To jest
nieco naciągnięte. Mam nadzieję, że nie wspominałeś o tej teorii szefom
General.
- Owszem, wspominałem - potwierdził Jack. - Nawet przepytałem kierownika ich
laboratorium, jakby był w to wmieszany. Jest raczej niezadowolony ze środków,
jakie przeznaczyli na laboratorium. Natychmiast powiadomił o moich sugestiach
szefa sekcji chorób zakaznych. Myślę, że tą drogą dowiedziała się
administracja szpitala.
Laurie zaśmiała się krótko i cynicznie.
- No, bracie. Nic dziwnego, że stałeś się tam persona non grata.
- Ale musisz sama przyznać, że w General pojawiło się zagadkowo wiele
szpitalnych infekcji.
- Nie jestem tego taka pewna. Zarówno chora na tularemię, jak i pacjent z
gorączką Gór Skalistych zmarli w czasie krótszym niż czterdzieści osiem godzin
po przyjęciu do szpitala. Z definicji nie wynika więc, że były to infekcje
szpitalne.
- Z technicznego punktu widzenia zgadza się - powiedział Jack - Ale...
- Poza tym wszystkie przypadki zdarzyły się w Nowym Jorku - ciągnęła Laurie. -
Trochę ostatnio poczytałam. W osiemdziesiątym siódmym mieliśmy całkiem poważną
serię zachorowań na gorączkę Gór Skalistych.
- Dziękuję, Laurie - powiedział Chet. - Starałem się powiedzieć mu to samo.
Nawet Calvin mu to mówił.
- A co z serią zachorowań w dziale zaopatrzenia? - Jack zwrócił się z pytaniem
do Laurie. - I co powiesz o gwałtowności, z jaką rozwija się u chorych
gorączka Gór Skalistych? Sama się nad tym w sobotę zastanawiałaś.
- Oczywiście, że się zastanawiałam. Przecież to są pytania, które muszą się
pojawić zawsze w sytuacji zagrożenia epidemią.
Jack westchnął.
- Przykro mi, ale moim zdaniem dzieje się coś szczególnie niezwykłego. Obawiam
się, że możemy niespodziewanie stanąć w obliczu prawdziwej epidemii. Wybuch
chorób wywołanych meningokokami może właśnie czymś takim być. Jeżeli skończy
się jak w poprzednich przypadkach, rzecz jasna ulży mi jak każdemu
człowiekowi. Ale równocześnie dojdą nowe podejrzenia. Schemat, według którego
najpierw pojawiają się liczne przypadki niezwykle agresywnej choroby, a
następnie znikają bez śladu, jest naprawdę zastanawiający.
- Ale przecież mamy sezon na meningokoki - przypomniała Laurie. - Nie ma więc
w tych zachorowaniach niczego szczególnie niezwykłego.
- Laurie ma rację - włączył się Chet. - Jednak nie bacząc na to, moja troska
wynika z tego, że wpędzasz się w prawdziwe kłopoty. Jesteś jak pies z kością.
Uspokój się! Nie chcę patrzeć, jak cię wylewają z roboty. Musisz mi
przynajmniej obiecać, że nie pójdziesz znowu do General.
- Nie mogę tego przyrzec - stwierdził Jack. - Nie wobec wybuchu nowej choroby.
Tym razem nie jest to kwestia robactwa. Teraz chodzi o skażone powietrze, więc
to zupełnie zmienia postać rzeczy.
- Chwileczkę - Laurie próbowała go powstrzymać. - A co z ostrzeżeniem, które
dostałeś od tych zbirów?
- A to co znowu? Jakich zbirów? - zapytał zaskoczony Chet.
- Kilku członków pewnego czarującego gangu złożyło niedawno Jackowi
przyjacielską wizytę - oświadczyła Laurie. - Wyniknęło z niej, że przynajmniej
jeden z nowojorskich gangów trudni się wymuszeniami.
- Wyjaśni mi ktoś, o czym mówicie? - odezwał się zdezorientowany Chet.
Laurie opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o pobiciu Jacka.
- I ty ciągle myślisz o wchodzeniu do tego szpitala? -zapytał Chet, kiedy
usłyszał całą historię.
- Będę ostrożny - obiecał Jack. - Poza tym jeszcze nie zdecydowałem, czy
pójdę.
Chet znacząco spojrzał w sufit.
- Wydaje mi się, że wolałbym cię jako podmiejskiego okulistę.
- Dlaczego okulistę? - zapytała tym razem zdziwiona Laurie.
- No dobra, kochani - przerwał rozmowę Jack. Wstał od biurka. - Dość znaczy
dość. Mamy sporo pracy do wykonania.
%7ładne z nich nie opuściło sali autopsyjnej aż do trzynastej. Chociaż George
kwestionował potrzebę przebadania wszystkich przypadków wywołanych
meningokokami, cała trójka zgodnie uparła się, i w końcu ustąpił. Badając
niektórych samodzielnie, innych wspólnymi siłami, wykonali sekcję pierwszego
zmarłego, pielęgniarza z oddziału ortopedycznego, dwóch pielęgniarek, jednego
sanitariusza, dwóch osób odwiedzających chorych, w tym dziewięcioletniej
dziewczynki, i niezwykle ważnej według Jacka osoby - kobiety z działu
zaopatrzenia.
Po tym maratonie przebrali się w cywilne ubrania i spotkali w stołówce na
lunchu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl