[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odłamków skalnych. Nie wiadomo, czy stanowiły one efekt naturalnego wietrzenia
skały czy też były skutkiem działalności pracujących tu ongiś górników.
Po lekko nachylonym podłożu spływały zewsząd strugi wody, znikając pod stosem
gruzu w jednym z kątów. Krople wody niczym łzy opadały również z sufitu, wydając
stłumiony dzwięk:
kap, kap, kap.
Ale wszystkie te szczegóły bladły wobec niespodziewanej okoliczności: podziemna
komora była ślepa.
Skonstatowawszy to, Lynn zamarła z łomocącym sercem i szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami, rozglądając się dookoła. Na koniec, zerkając na Jessa i Rory,
wyczytała jasno z ich twarzy, że właśnie doszli do tego samego wniosku, co ona.
- Znalezliśmy się w potrzasku! - wyszeptała dziewczynka bez tchu. Lynn poczuła
trwogę, ale otrząsnąwszy się, oświadczyła z determinacją:
- Niemożliwe, gdzieś tu musi być wyjście. Nie słyszycie płaczu niemowlęcia?
Skoro Theresa wydostała się stąd jakimś cudem, więc nam też się uda.
- Twoja mama ma rację - podsumował Jess, wyjmując z ręki Lynn zapalniczkę.
Podniósł ją wysoko, oświetlając po kolei żłobione w skale ściany, zasypane
skalnym gruzem podłoże i przeciekający sufit.
Lynn objęła córkę. Dziewczynka przylgnęła do niej mocno, składając głowę na
ramieniu matki. Moje słonko, pomyślała Lynn czule, przysięgając w duszy, że
wbrew wszystkim przeciwnościom nie pozwoli małej umrzeć.
- Jest! - odezwał się z triumfem Jess.
Pobiegłszy wzrokiem za jego wyciągniętą ręką, zauważyła na jednej ze ścian, tuż
pod sklepieniem, otwór wielkości koła samochodu. Piętrząca się poniżej piramida
kamiennych odłamków stanowiła rodzaj naturalnie ukształtowanych schodów
wiodących wprost do niego.
Jeszcze jeden rzut oka na pozostałe ściany upewnił ich, że to jedyne wyjście z
tego pomieszczenia.
Jeśli kiedykolwiek istniało jakieś inne, zasypał je gruz.
- Wchodzcie na górę! Szybko!
Kowboj oświetlił im drogę do improwizowanych stopni, a potem zgasił zapalniczkę.
W ciemnościach Lynn i Rory zaczęły wspinać się po kamieniach.
Głęboką ciszę zakłócały jedynie odgłosy sapania, potęgowany echem stukot
osuwających się na ziemię głazów oraz daleki szum wody. Akanie niemowlęcia dawno
umilkło.
Przerażająca wizja zjeżyła nagle Lynn włosy na głowie: a może tylko jeden lub
dwóch złoczyńców skrada się za nimi czarnym tunelem, podczas gdy pozostali
wysforowali się naprzód, i pochwyciwszy Theresę, czekają teraz na nich po
drugiej stronie wąskiego przejścia?
Dlaczego to dziecko się nie odzywa?
Serce podeszło jej do gardła, kiedy zaczęła rozważać milion możliwych
odpowiedzi. Oczywiście, zatrzymała je dla siebie, nie chcąc przestraszyć Rory. I
tak nie miały innego wyjścia, jak przecisnąć się przez wiszący nad nimi mroczny
otwór. Wszystko, co je tam czekało, to tylko mgliste spekulacje, podczas gdy
uniemożliwiająca im od wrót pogoń to ponura rzeczywistość.
Dotarłszy do przypominającego półkę skalnego gzymsu, Lynn wdrapała się tam, a po
chwili dołączyła do niej Rory i w końcu Jess.
Nikły błysk płomienia zapalniczki pozwolił im stwierdzić, że znajdują się na
kamiennej grzędzie podwieszonej wysoko pod sklepieniem w samym rogu podziemnej
komory. U szczytu owego występu, mającego około dwóch metrów długości i ponad
metr szerokości, majaczył czarny otwór tunelu.
- Idziemy! - odezwał się Jess, gasząc zapalniczkę.
Rzecz jasna, żadne z nich nie potrzebowało specjalnego zaproszenia, zdając sobie
doskonale sprawę z tego, że za kilka minut pod skalną półkę dotrą ich
prześladowcy.
Pierwsza zanurkowała w ciemną czeluść Rory.
- Strasznie tam ciasno - oznajmiła, cofnąwszy się, by zdjąć kurtkę. Potem
ponownie wślizgnęła się w wąską gardziel, pozostawiając okrycie matce.
- Muszę przeczołgać się na brzuchu - oświadczyła głośnym szeptem już z głębi
kamiennego korytarza.
- Ostrożnie, córeczko! - Kiedy Rory zniknęła, Lynn po raz pierwszy od momentu
ucieczki z samochodu zaczęła się modlić.- Panie, spraw, aby ten tunel prowadził
do wyjścia z kopalni - błagała z rozpaczą. - Pomóż nam. Ocal nas: Rory, mnie i
Jessa.
Zadziwiające, że modlitwa o zdrowie kowboja wydawała jej się teraz czymś
najbardziej naturalnym w świecie.
Niespodziewanie z oddali znowu dobiegł ich płacz niemowlęcia. Słuchając przez
chwilę uważnie, Lynn rozpoznała, iż głos dziecka dochodził z otwartej
przestrzeni i aż osłabła z radości.
Poczytując to za znak łaski i jednocześnie odpowiedz na swoje żarliwe prośby,
uwierzyła, że opatrzność, choć działa niespiesznie, mimo wszystko czuwa nad
nimi.
Tylko interwencja niebios mogła ich uwolnić z obecnego położenia.
Tymczasem w głębi korytarza, który przyprowadził całą trójkę do zasypanej
skalnym gruzem komory, ponownie zamrugała słaba, pomarańczowawa poświata.
Mordercy nie próżnowali.
- Nadchodzą - szepnął Jess. - Idz! Nie mamy czasu do stracenia.
Przestraszona Lynn czym prędzej wsunęła się do tunelu. Biorąc pod uwagę jego
średnicę, bardziej przypominał krecią norę niż przejście dla ludzi, tak był
ciasny. Podobnie jak Rory, musiała się cofnąć, aby zdjąć puchową kurtkę. To z
pewnością ułatwi jej wydostanie się na zewnątrz.
W odróżnieniu jednak od córki, która po zdjęciu kurtki pozostała w bluzce, Lynn,
zostawiwszy przemoczony golf w kajaku, zmuszona była kontynuować wyprawę jedynie
w staniku.
- Co robisz? - zdziwił się Jess, widząc, że jego towarzyszka wraca rakiem na
skalną platformę, jakby niepomna żółtawego światełka migocącego uparcie w
oddali.
- Rozbieram się - odrzekła lakonicznie, uznając, że nie pora na tłumaczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
odłamków skalnych. Nie wiadomo, czy stanowiły one efekt naturalnego wietrzenia
skały czy też były skutkiem działalności pracujących tu ongiś górników.
Po lekko nachylonym podłożu spływały zewsząd strugi wody, znikając pod stosem
gruzu w jednym z kątów. Krople wody niczym łzy opadały również z sufitu, wydając
stłumiony dzwięk:
kap, kap, kap.
Ale wszystkie te szczegóły bladły wobec niespodziewanej okoliczności: podziemna
komora była ślepa.
Skonstatowawszy to, Lynn zamarła z łomocącym sercem i szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami, rozglądając się dookoła. Na koniec, zerkając na Jessa i Rory,
wyczytała jasno z ich twarzy, że właśnie doszli do tego samego wniosku, co ona.
- Znalezliśmy się w potrzasku! - wyszeptała dziewczynka bez tchu. Lynn poczuła
trwogę, ale otrząsnąwszy się, oświadczyła z determinacją:
- Niemożliwe, gdzieś tu musi być wyjście. Nie słyszycie płaczu niemowlęcia?
Skoro Theresa wydostała się stąd jakimś cudem, więc nam też się uda.
- Twoja mama ma rację - podsumował Jess, wyjmując z ręki Lynn zapalniczkę.
Podniósł ją wysoko, oświetlając po kolei żłobione w skale ściany, zasypane
skalnym gruzem podłoże i przeciekający sufit.
Lynn objęła córkę. Dziewczynka przylgnęła do niej mocno, składając głowę na
ramieniu matki. Moje słonko, pomyślała Lynn czule, przysięgając w duszy, że
wbrew wszystkim przeciwnościom nie pozwoli małej umrzeć.
- Jest! - odezwał się z triumfem Jess.
Pobiegłszy wzrokiem za jego wyciągniętą ręką, zauważyła na jednej ze ścian, tuż
pod sklepieniem, otwór wielkości koła samochodu. Piętrząca się poniżej piramida
kamiennych odłamków stanowiła rodzaj naturalnie ukształtowanych schodów
wiodących wprost do niego.
Jeszcze jeden rzut oka na pozostałe ściany upewnił ich, że to jedyne wyjście z
tego pomieszczenia.
Jeśli kiedykolwiek istniało jakieś inne, zasypał je gruz.
- Wchodzcie na górę! Szybko!
Kowboj oświetlił im drogę do improwizowanych stopni, a potem zgasił zapalniczkę.
W ciemnościach Lynn i Rory zaczęły wspinać się po kamieniach.
Głęboką ciszę zakłócały jedynie odgłosy sapania, potęgowany echem stukot
osuwających się na ziemię głazów oraz daleki szum wody. Akanie niemowlęcia dawno
umilkło.
Przerażająca wizja zjeżyła nagle Lynn włosy na głowie: a może tylko jeden lub
dwóch złoczyńców skrada się za nimi czarnym tunelem, podczas gdy pozostali
wysforowali się naprzód, i pochwyciwszy Theresę, czekają teraz na nich po
drugiej stronie wąskiego przejścia?
Dlaczego to dziecko się nie odzywa?
Serce podeszło jej do gardła, kiedy zaczęła rozważać milion możliwych
odpowiedzi. Oczywiście, zatrzymała je dla siebie, nie chcąc przestraszyć Rory. I
tak nie miały innego wyjścia, jak przecisnąć się przez wiszący nad nimi mroczny
otwór. Wszystko, co je tam czekało, to tylko mgliste spekulacje, podczas gdy
uniemożliwiająca im od wrót pogoń to ponura rzeczywistość.
Dotarłszy do przypominającego półkę skalnego gzymsu, Lynn wdrapała się tam, a po
chwili dołączyła do niej Rory i w końcu Jess.
Nikły błysk płomienia zapalniczki pozwolił im stwierdzić, że znajdują się na
kamiennej grzędzie podwieszonej wysoko pod sklepieniem w samym rogu podziemnej
komory. U szczytu owego występu, mającego około dwóch metrów długości i ponad
metr szerokości, majaczył czarny otwór tunelu.
- Idziemy! - odezwał się Jess, gasząc zapalniczkę.
Rzecz jasna, żadne z nich nie potrzebowało specjalnego zaproszenia, zdając sobie
doskonale sprawę z tego, że za kilka minut pod skalną półkę dotrą ich
prześladowcy.
Pierwsza zanurkowała w ciemną czeluść Rory.
- Strasznie tam ciasno - oznajmiła, cofnąwszy się, by zdjąć kurtkę. Potem
ponownie wślizgnęła się w wąską gardziel, pozostawiając okrycie matce.
- Muszę przeczołgać się na brzuchu - oświadczyła głośnym szeptem już z głębi
kamiennego korytarza.
- Ostrożnie, córeczko! - Kiedy Rory zniknęła, Lynn po raz pierwszy od momentu
ucieczki z samochodu zaczęła się modlić.- Panie, spraw, aby ten tunel prowadził
do wyjścia z kopalni - błagała z rozpaczą. - Pomóż nam. Ocal nas: Rory, mnie i
Jessa.
Zadziwiające, że modlitwa o zdrowie kowboja wydawała jej się teraz czymś
najbardziej naturalnym w świecie.
Niespodziewanie z oddali znowu dobiegł ich płacz niemowlęcia. Słuchając przez
chwilę uważnie, Lynn rozpoznała, iż głos dziecka dochodził z otwartej
przestrzeni i aż osłabła z radości.
Poczytując to za znak łaski i jednocześnie odpowiedz na swoje żarliwe prośby,
uwierzyła, że opatrzność, choć działa niespiesznie, mimo wszystko czuwa nad
nimi.
Tylko interwencja niebios mogła ich uwolnić z obecnego położenia.
Tymczasem w głębi korytarza, który przyprowadził całą trójkę do zasypanej
skalnym gruzem komory, ponownie zamrugała słaba, pomarańczowawa poświata.
Mordercy nie próżnowali.
- Nadchodzą - szepnął Jess. - Idz! Nie mamy czasu do stracenia.
Przestraszona Lynn czym prędzej wsunęła się do tunelu. Biorąc pod uwagę jego
średnicę, bardziej przypominał krecią norę niż przejście dla ludzi, tak był
ciasny. Podobnie jak Rory, musiała się cofnąć, aby zdjąć puchową kurtkę. To z
pewnością ułatwi jej wydostanie się na zewnątrz.
W odróżnieniu jednak od córki, która po zdjęciu kurtki pozostała w bluzce, Lynn,
zostawiwszy przemoczony golf w kajaku, zmuszona była kontynuować wyprawę jedynie
w staniku.
- Co robisz? - zdziwił się Jess, widząc, że jego towarzyszka wraca rakiem na
skalną platformę, jakby niepomna żółtawego światełka migocącego uparcie w
oddali.
- Rozbieram się - odrzekła lakonicznie, uznając, że nie pora na tłumaczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]