[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej zemścić.
Znęcała się nade mną tak długo, że teraz pragnąłem odpłacić jej
pięknym za nadobne, robiąc aluzję do tego, com widział przez okno,
ale nie poruszając otwarcie tego tematu. Spojrzała na mnie
przenikliwie, a potem zapytała spokojnym głosem: - A co takiego
zaszło?
- Wiele rzeczy.
- Ale co?
Pytała natarczywie, odniosłem wrażenie, że szczerze pragnie,
bym oskarżył ją o zdradę. Znowu odpowiedziałem wymijająco: - To
są sprawy dotyczące filmu... rozgrywka między mną a Battistą... nie
warto o tym mówić.
- Ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
- To by cię nie zainteresowało.
- Możliwe... Ale ty nie zdobędziesz się na odwagę, żeby
zrezygnować ze scenariusza: zrobisz go.
Nie mogłem się połapać, czy w tym zdaniu kryje się tylko
pogarda, czy też i jakaś nieokreślona nadzieja. Zapytałem ostrożnie: -
Dlaczego tak myślisz?
- Bo cię znam. - Zamilkła na chwilę, a potem dodała: - A zresztą
ze scenariuszami dzieje się zawsze tak samo... Już nieraz od ciebie
słyszałam, że nie podejmiesz się tej czy innej pracy, i potem zawsze ją
brałeś. W scenariuszach zawsze piętrzą się trudności.
- Tak, ale tym razem trudność nie leży w samym scenariuszu.
- A gdzie?
- We mnie.
- Co to znaczy?
To, że pocałował cię Battista - miałem ochotę palnąć prosto z
mostu. Ale powstrzymałem się: nasze stosunki nie wyjaśniły się
jeszcze ostatecznie, od dawna nie były szczere, prostolinijne, opierały
się wyłącznie na niedomówieniach. Wiedziałem, że zanim dojdziemy
do prawdy, trzeba będzie jeszcze niejedno powiedzieć. Pochyliłem się
nieco do przodu i oświadczyłem poważnie: - Emilio, znasz już powód,
mówiłem o tym przy stole: mam już dosyć pracy dla innych, chcę
pracować dla siebie.
- A kto ci broni?
- Ty - powiedziałem pompatycznie i wiedząc, że chce
zaprotestować, dorzuciłem:
- Nie ty bezpośrednio, ale twoja obecność w moim życiu. Nasze
stosunki są niestety takie, jak są, nie mówmy o nich, ale nadal jesteś
moją żoną i, jak ci mówiłem już przedtem, borykam się z tą pracą
przede wszystkim ze względu na ciebie... Gdyby nie ty, nie robiłbym
tego. Słowem, wiesz doskonale i nie potrzebuję tego powtarzać:
mamy mnóstwo długów, musimy jeszcze spłacić raty za mieszkanie;
samochód także nie jest zapłacony w całości... dlatego piszę
scenariusze. Teraz jednak chcę ci zrobić pewną propozycję.
- Jaką?
Wydawało mi się, że jestem bardzo spokojny, bardzo rozsądny,
bardzo logiczny; ale zarazem odczuwałem dziwny niesmak, który
zobrazował mi cały fałsz i gorzej niż fałsz, całą absurdalność owego
spokoju, rozsądku i logiki. Ostatecznie widziałem Emilię w ramionach
Battisty i tylko to powinno było mnie obchodzić. Pomimo to
powiedziałem: - Propozycja, jaką chcę ci zrobić, jest następująca:
sama zadecydujesz, czy mam robić ten scenariusz, czy nie.
Przyrzekam ci, że jeśli powiesz nie, jutro z samego rana zakomunikuję
to Battiście... i wyjedziemy pierwszym statkiem z Capri.
Nie podniosła głowy, była zamyślona. - Sprytny jesteś -
powiedziała w końcu.
- Dlaczego?
- No, bo jeśli potem tego pożałujesz, zawsze będziesz mógł
powiedzieć, że to moja wina.
- Nic podobnego. Skoro sam cię proszę o decyzję...
Widziałem, że namyśla się teraz, jaką mi dać odpowiedz. I
zrozumiałem, że to, co odpowie, będzie jednocześnie wyrazem jej
uczuć dla mnie. Jeśli mi odpowie, bym robił scenariusz, będzie to
oznaczało, iż pogardza mną do tego stopnia, że chce, bym pomimo
wszystko kontynuował moją pracę. Natomiast jeśli odpowie
przecząco, znajdę potwierdzenie, że zachowała jeszcze dla mnie
resztki szacunku i nie życzy sobie, bym pracował dla jej kochanka.
Tak więc znowu powracało to samo pytanie: czy mną pogardza i
dlaczego mną pogardza. Wreszcie powiedziała: - O takich sprawach
musisz sam decydować.
- Ale ja cię proszę, żebyś ty zdecydowała.
- Tylko pamiętaj, żeś sam tego ode mnie zażądał -
odpowiedziała nagle uroczystym tonem.
- Będę pamiętał.
- A więc uważam, że skoro raz się tego podjąłeś, nie powinieneś
rezygnować...
Sam mi to zresztą nieraz mówiłeś... Battista mógłby się
zniechęcić do ciebie i nie dać ci już nigdy żadnej pracy. Myślę, że
powinieneś wziąć ten scenariusz.
A więc radziła mi, bym kontynuował pracę; a więc, jak
przewidywałem, bezgranicznie i bezlitośnie mną pogardzała. Prawie
nie dowierzając własnym uszom, zapytałem z naciskiem:
- Naprawdę tak myślisz?
- Oczywiście.
Nie wiedziałem przez chwilę, co mam powiedzieć. W końcu
odrzekłem niechętnie: - Doskonale... tylko żebyś mi potem nie
wmawiała, że dałaś mi tę radę, bo w gruncie rzeczy widziałaś, że mam
ochotę na tę pracę... tak jak było tego dnia, kiedy miałem podpisać
umowę.
Postawmy sprawę jasno: nie mam na to ochoty.
- Ufff, nudzisz mnie - powiedziała z roztargnieniem, wstając z
łóżka i podchodząc do szafy. - Taka jest moja rada... a ty rób sobie jak
chcesz.
Mówiła znowu pogardliwym tonem, potwierdzając moje
przypuszczenia. I nagle poczułem znowu ten sam ból, jakiego
doznałem po raz pierwszy w Rzymie, gdy krzyknęła mi prosto w
twarz, że mną pogardza. Nie mogłem powstrzymać się od okrzyku: -
Emilio, po co to wszystko? Dlaczego odnosimy się do siebie tak
wrogo?
Otworzyła szafę i przeglądała się w lustrzanych drzwiach.
Odpowiedziała obojętnie:
- Cóż chcesz, takie jest życie!
Zabrakło mi tchu, siedziałem jak skamieniały. Emilia nigdy
jeszcze nie odezwała się do mnie w ten sposób, z tak apatyczną
obojętnością, tak konwencjonalnie.
Zrozumiałem, że mógłbym jeszcze odwrócić sytuację, mówiąc
jej, że widziałem ją z Battistą, o czym zresztą ona sama wiedziała
doskonale; że prosząc ją o decyzję w sprawie scenariusza, chciałem
tylko wystawić ją na próbę, co zresztą zgadzało się z prawdą; słowem,
że wszystko, jak zawsze, sprowadzało się do wyświetlenia naszych
wzajemnych stosunków. Ale nie miałem odwagi, a raczej siły: czułem
się zmęczony, wyczerpany do ostatka. Zdobyłem się tylko na
nieśmiałe pytanie: - A co ty będziesz robić podczas pobytu na Capri, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
niej zemścić.
Znęcała się nade mną tak długo, że teraz pragnąłem odpłacić jej
pięknym za nadobne, robiąc aluzję do tego, com widział przez okno,
ale nie poruszając otwarcie tego tematu. Spojrzała na mnie
przenikliwie, a potem zapytała spokojnym głosem: - A co takiego
zaszło?
- Wiele rzeczy.
- Ale co?
Pytała natarczywie, odniosłem wrażenie, że szczerze pragnie,
bym oskarżył ją o zdradę. Znowu odpowiedziałem wymijająco: - To
są sprawy dotyczące filmu... rozgrywka między mną a Battistą... nie
warto o tym mówić.
- Ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
- To by cię nie zainteresowało.
- Możliwe... Ale ty nie zdobędziesz się na odwagę, żeby
zrezygnować ze scenariusza: zrobisz go.
Nie mogłem się połapać, czy w tym zdaniu kryje się tylko
pogarda, czy też i jakaś nieokreślona nadzieja. Zapytałem ostrożnie: -
Dlaczego tak myślisz?
- Bo cię znam. - Zamilkła na chwilę, a potem dodała: - A zresztą
ze scenariuszami dzieje się zawsze tak samo... Już nieraz od ciebie
słyszałam, że nie podejmiesz się tej czy innej pracy, i potem zawsze ją
brałeś. W scenariuszach zawsze piętrzą się trudności.
- Tak, ale tym razem trudność nie leży w samym scenariuszu.
- A gdzie?
- We mnie.
- Co to znaczy?
To, że pocałował cię Battista - miałem ochotę palnąć prosto z
mostu. Ale powstrzymałem się: nasze stosunki nie wyjaśniły się
jeszcze ostatecznie, od dawna nie były szczere, prostolinijne, opierały
się wyłącznie na niedomówieniach. Wiedziałem, że zanim dojdziemy
do prawdy, trzeba będzie jeszcze niejedno powiedzieć. Pochyliłem się
nieco do przodu i oświadczyłem poważnie: - Emilio, znasz już powód,
mówiłem o tym przy stole: mam już dosyć pracy dla innych, chcę
pracować dla siebie.
- A kto ci broni?
- Ty - powiedziałem pompatycznie i wiedząc, że chce
zaprotestować, dorzuciłem:
- Nie ty bezpośrednio, ale twoja obecność w moim życiu. Nasze
stosunki są niestety takie, jak są, nie mówmy o nich, ale nadal jesteś
moją żoną i, jak ci mówiłem już przedtem, borykam się z tą pracą
przede wszystkim ze względu na ciebie... Gdyby nie ty, nie robiłbym
tego. Słowem, wiesz doskonale i nie potrzebuję tego powtarzać:
mamy mnóstwo długów, musimy jeszcze spłacić raty za mieszkanie;
samochód także nie jest zapłacony w całości... dlatego piszę
scenariusze. Teraz jednak chcę ci zrobić pewną propozycję.
- Jaką?
Wydawało mi się, że jestem bardzo spokojny, bardzo rozsądny,
bardzo logiczny; ale zarazem odczuwałem dziwny niesmak, który
zobrazował mi cały fałsz i gorzej niż fałsz, całą absurdalność owego
spokoju, rozsądku i logiki. Ostatecznie widziałem Emilię w ramionach
Battisty i tylko to powinno było mnie obchodzić. Pomimo to
powiedziałem: - Propozycja, jaką chcę ci zrobić, jest następująca:
sama zadecydujesz, czy mam robić ten scenariusz, czy nie.
Przyrzekam ci, że jeśli powiesz nie, jutro z samego rana zakomunikuję
to Battiście... i wyjedziemy pierwszym statkiem z Capri.
Nie podniosła głowy, była zamyślona. - Sprytny jesteś -
powiedziała w końcu.
- Dlaczego?
- No, bo jeśli potem tego pożałujesz, zawsze będziesz mógł
powiedzieć, że to moja wina.
- Nic podobnego. Skoro sam cię proszę o decyzję...
Widziałem, że namyśla się teraz, jaką mi dać odpowiedz. I
zrozumiałem, że to, co odpowie, będzie jednocześnie wyrazem jej
uczuć dla mnie. Jeśli mi odpowie, bym robił scenariusz, będzie to
oznaczało, iż pogardza mną do tego stopnia, że chce, bym pomimo
wszystko kontynuował moją pracę. Natomiast jeśli odpowie
przecząco, znajdę potwierdzenie, że zachowała jeszcze dla mnie
resztki szacunku i nie życzy sobie, bym pracował dla jej kochanka.
Tak więc znowu powracało to samo pytanie: czy mną pogardza i
dlaczego mną pogardza. Wreszcie powiedziała: - O takich sprawach
musisz sam decydować.
- Ale ja cię proszę, żebyś ty zdecydowała.
- Tylko pamiętaj, żeś sam tego ode mnie zażądał -
odpowiedziała nagle uroczystym tonem.
- Będę pamiętał.
- A więc uważam, że skoro raz się tego podjąłeś, nie powinieneś
rezygnować...
Sam mi to zresztą nieraz mówiłeś... Battista mógłby się
zniechęcić do ciebie i nie dać ci już nigdy żadnej pracy. Myślę, że
powinieneś wziąć ten scenariusz.
A więc radziła mi, bym kontynuował pracę; a więc, jak
przewidywałem, bezgranicznie i bezlitośnie mną pogardzała. Prawie
nie dowierzając własnym uszom, zapytałem z naciskiem:
- Naprawdę tak myślisz?
- Oczywiście.
Nie wiedziałem przez chwilę, co mam powiedzieć. W końcu
odrzekłem niechętnie: - Doskonale... tylko żebyś mi potem nie
wmawiała, że dałaś mi tę radę, bo w gruncie rzeczy widziałaś, że mam
ochotę na tę pracę... tak jak było tego dnia, kiedy miałem podpisać
umowę.
Postawmy sprawę jasno: nie mam na to ochoty.
- Ufff, nudzisz mnie - powiedziała z roztargnieniem, wstając z
łóżka i podchodząc do szafy. - Taka jest moja rada... a ty rób sobie jak
chcesz.
Mówiła znowu pogardliwym tonem, potwierdzając moje
przypuszczenia. I nagle poczułem znowu ten sam ból, jakiego
doznałem po raz pierwszy w Rzymie, gdy krzyknęła mi prosto w
twarz, że mną pogardza. Nie mogłem powstrzymać się od okrzyku: -
Emilio, po co to wszystko? Dlaczego odnosimy się do siebie tak
wrogo?
Otworzyła szafę i przeglądała się w lustrzanych drzwiach.
Odpowiedziała obojętnie:
- Cóż chcesz, takie jest życie!
Zabrakło mi tchu, siedziałem jak skamieniały. Emilia nigdy
jeszcze nie odezwała się do mnie w ten sposób, z tak apatyczną
obojętnością, tak konwencjonalnie.
Zrozumiałem, że mógłbym jeszcze odwrócić sytuację, mówiąc
jej, że widziałem ją z Battistą, o czym zresztą ona sama wiedziała
doskonale; że prosząc ją o decyzję w sprawie scenariusza, chciałem
tylko wystawić ją na próbę, co zresztą zgadzało się z prawdą; słowem,
że wszystko, jak zawsze, sprowadzało się do wyświetlenia naszych
wzajemnych stosunków. Ale nie miałem odwagi, a raczej siły: czułem
się zmęczony, wyczerpany do ostatka. Zdobyłem się tylko na
nieśmiałe pytanie: - A co ty będziesz robić podczas pobytu na Capri, [ Pobierz całość w formacie PDF ]