[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pena w Matador Villi, lecz po chwili zmieniła zdanie. Nie chciała niczego pisać, wolała
przekazać wiadomość ustnie:
Pen, prześlij tę wiadomość Genevie. Tobie też chcę coś przekazać. Chcę ci
podziękować. Trochę to trwało, ale wreszcie się połapałam.
Chrząknęła.
Cześć, mała. Wiem, że czasami wolno kapuję, ale nawet mimo tego, że dzielą nas całe
lata świetlne, chciałam ci powiedzieć, że w końcu wszystko sobie poukładałam. Kocham cię,
Geneva. Potrzebowałam kogoś, kto by mi uświadomił, jak bardzo byłam skrępowana przez
całe życie. Jego też kocham, ale odkryłam, że miłości nie można ograniczyć. Uważaj więc na
siebie, żebym kiedyś mogła ci to powiedzieć osobiście.
Dirisha uśmiechnęła się do ekranu.
Wiadomość przyjęta, pojawił się komunikat. Czy utworzyć kopię?
Nie powiedziała. Nie musiała tego oglądać.
Do pokoju wszedł Rajeem usłyszała ciche kroki na jedwabnym dywanie i stanął za
komputerem. Położył dłonie na jej ramionach i przesunął je niżej, na nagie piersi.
Dzień dobry, Rish ziewnął. Co się dzieje?
Odwróciła się, by na niego spojrzeć.
Musiałam się zająć starymi problemami. Dokończyć kilka ważnych spraw.
Aha. Dobrze. A co powiesz na powrót do łóżka? Jest coś jeszcze, co warto dokończyć.
Taaa?
Cóż, jeśli nie wrócisz, to nigdy się nie dowiesz, o co mi chodzi.
Jak mogłabym się oprzeć tak błyskotliwej logice?
Rajeem nachylił się i pocałował ją w szyję.
* * *
Dirisha wpatrywała się z zachwytem w zmierzwione, rude włosy Rajeema, gdy wtem
rozbrzmiała melodia komunikatora ściennego.
Tak? spytał Rajeem.
Dzień dobry, drogi małżonku odpowiedziała Beel, a holoekran ukazał rozpromienioną
twarz. Masz coś przeciwko przejściu na wizję?
Rajeem zerknął na leżącą obok Dirishę, która uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Włączyć wizję polecił.
Gdy Beel ujrzała męża w jednym łóżku z Dirishą, na jej twarzy rozlał się jeszcze szerszy
uśmiech. Dirisha usiadła, a prześcieradło zsunęło się z jej ramion, odsłaniając nagie ciało.
A niech mnie! wykrzyknęła Beel, udając przerażoną.
O cholera! roześmiał się Rajeem. A teraz powiedz, że nigdy by ci to do głowy nie
przyszło.
Beel usiłowała zachować powagę.
Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że... zaczęła, lecz nie wytrzymała i wybuchła
śmiechem. Minęła chwila, nim zdołała się opanować. Rozumiem, że zadbałaś, by się
zbytnio nie przepracowywał, Dirisha?
Zafundowaliśmy sobie odrobinę relaksu.
Zwietnie. Załatwiłam już wszystkie interesy, a dzieciaki wróciły do szkoły. Nie
przeszkadzałoby wam dodatkowe towarzystwo?
Rajeem znów zerknął na Dirishę, a ona puściła do niego oko.
Wręcz przeciwnie powiedział. Z miłą chęcią powitamy dodatkowe towarzystwo,
zwłaszcza twoje.
A zatem do zobaczenia wieczorem.
Tak dla zaspokojenia mojej ciekawości odezwała się Dirisha, gdy Beel przerwała
połączenie. Często to robicie?
Nie. Jesteśmy bardzo wybredni, jeśli chodzi o ludzi, którymi się dzielimy. Ty jesteś
szczególna, Dirisho. Nie ma wielu osób, z którymi czuję się bezpiecznie lub swobodnie, nie
mówiąc o takich, które na dodatek mogę obdarzyć zaufaniem bądz miłością. To samo dotyczy
Beel. W kwestii dzielenia się sobą I swoim czasem bywamy bardzo skąpi. Obie te rzeczy są
zbyt cenne, by dawać je byle komu.
Dziękuję ci rzekła Dirisha i pochyliła się, by pocałować kochanka w ramię.
To wszystko, na co cię stać?
Rajeem zaśmiał się i Dirisha ponownie go pocałowała. Okazywanie uczuć wcale nie było
takie straszne. Jak to możliwe, że kiedykolwiek się tego bała? Pen niech go szlag trafi! jak
zwykle miał rację. Doskonale rozumiała, co chciał jej przekazać, kiedy mówił, że Geneva dla
miłości popędziłaby kota całej galaktyce. Roztaczał się przed nią całkowicie nowy wymiar, w
którym nigdy dotąd nie postawiła stopy, a było to miejsce wspaniałe. Zrozumiała kolejną
cechę Pena, o której rozmyślała od dłuższego czasu ten człowiek traktował każdego adepta
w inny sposób. Nie każdy otrzymałby to, co przypadło jej w udziale, ponieważ nie każdy miał
te same mocne i słabe strony. Niczym ogrodnik, który hoduje rzadkie, egzotyczne rośliny, Pen
podlewał i nawoził każdego z nich tak, by rozwijał się prawidłowo i wspaniale rozkwitał.
Zarówno w jej przypadku, jak i przypadku Genevy najwłaściwszą glebą okazała się miłość.
Dla innych mogło to być coś zupełnie innego. Pokręciła głową. Tak, Pen był mistrzem wśród
ogrodników...
* * *
Dirisha stała ze Sterburtą na werandzie za budynkiem. Na zachodnim niebie wzbierał
sztorm. Ciężkie, szare cumulonimbusy ciemniały, a między nimi migotały błyskawice.
Dirisha odliczała w myślach sekundy, nasłuchując gromu. Wyliczyła, że burza znajduje się w
odległości dwudziestu kilometrów. Lada chwila dotrze i tutaj. Odwróciła się od
nadciągających strug deszczu ku Sterburcie.
Opowiedz raz jeszcze poprosiła.
Wyglądali na parę szczeniaków, którym zachciało się pobaraszkować w krzakach i
postanowili znalezć dogodne miejsce. Aadna para, nie ma co. Przylecieli tu starym flitterem
na miejscowych numerach. Sprawdziłem je, flitter jest zarejestrowany na imię, które podał mi
ten koleś. Sprawdziłem pozostałe dane i okazało się, że to miejscowy, pracuje w pobliskiej
agrokomunie jako technik. Nie zauważyłem żadnego ukrytego sprzętu, skanery poszukujące
broni również niczego nie wykryły.
Dirisha pokiwała głową. Przez cały ten tydzień nikt inny nie zbliżył się do posiadłości. Za
jakąś godzinę miała tu przybyć Beel, ale przecież ona była poza wszelkimi podejrzeniami.
Do agrokomuny jest stąd zaledwie piętnaście kilometrów powiedziała. Nie aż tak
daleko, jeśli człowiekowi zależy na ustronnym zakątku. Były przecież ślady, że ludzie
zakradali się tu przed twoim przybyciem, prawda? Puszki po piwie, śmieci po pikniku?
No Sterburtą przygryzał dolną wargę.
Ale coś ci nie pasuje?
Uhm kiwnął głową. Tylko że nie wiem co. Coś mnie gryzie. Szkoda, że nie mamy
jeszcze kilku elektronicznych gadżetów przy bramie. Poczułbym się o wiele lepiej, gdybym
mógł smarkacza potraktować wykrywaczem kłamstw. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
Pena w Matador Villi, lecz po chwili zmieniła zdanie. Nie chciała niczego pisać, wolała
przekazać wiadomość ustnie:
Pen, prześlij tę wiadomość Genevie. Tobie też chcę coś przekazać. Chcę ci
podziękować. Trochę to trwało, ale wreszcie się połapałam.
Chrząknęła.
Cześć, mała. Wiem, że czasami wolno kapuję, ale nawet mimo tego, że dzielą nas całe
lata świetlne, chciałam ci powiedzieć, że w końcu wszystko sobie poukładałam. Kocham cię,
Geneva. Potrzebowałam kogoś, kto by mi uświadomił, jak bardzo byłam skrępowana przez
całe życie. Jego też kocham, ale odkryłam, że miłości nie można ograniczyć. Uważaj więc na
siebie, żebym kiedyś mogła ci to powiedzieć osobiście.
Dirisha uśmiechnęła się do ekranu.
Wiadomość przyjęta, pojawił się komunikat. Czy utworzyć kopię?
Nie powiedziała. Nie musiała tego oglądać.
Do pokoju wszedł Rajeem usłyszała ciche kroki na jedwabnym dywanie i stanął za
komputerem. Położył dłonie na jej ramionach i przesunął je niżej, na nagie piersi.
Dzień dobry, Rish ziewnął. Co się dzieje?
Odwróciła się, by na niego spojrzeć.
Musiałam się zająć starymi problemami. Dokończyć kilka ważnych spraw.
Aha. Dobrze. A co powiesz na powrót do łóżka? Jest coś jeszcze, co warto dokończyć.
Taaa?
Cóż, jeśli nie wrócisz, to nigdy się nie dowiesz, o co mi chodzi.
Jak mogłabym się oprzeć tak błyskotliwej logice?
Rajeem nachylił się i pocałował ją w szyję.
* * *
Dirisha wpatrywała się z zachwytem w zmierzwione, rude włosy Rajeema, gdy wtem
rozbrzmiała melodia komunikatora ściennego.
Tak? spytał Rajeem.
Dzień dobry, drogi małżonku odpowiedziała Beel, a holoekran ukazał rozpromienioną
twarz. Masz coś przeciwko przejściu na wizję?
Rajeem zerknął na leżącą obok Dirishę, która uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Włączyć wizję polecił.
Gdy Beel ujrzała męża w jednym łóżku z Dirishą, na jej twarzy rozlał się jeszcze szerszy
uśmiech. Dirisha usiadła, a prześcieradło zsunęło się z jej ramion, odsłaniając nagie ciało.
A niech mnie! wykrzyknęła Beel, udając przerażoną.
O cholera! roześmiał się Rajeem. A teraz powiedz, że nigdy by ci to do głowy nie
przyszło.
Beel usiłowała zachować powagę.
Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że... zaczęła, lecz nie wytrzymała i wybuchła
śmiechem. Minęła chwila, nim zdołała się opanować. Rozumiem, że zadbałaś, by się
zbytnio nie przepracowywał, Dirisha?
Zafundowaliśmy sobie odrobinę relaksu.
Zwietnie. Załatwiłam już wszystkie interesy, a dzieciaki wróciły do szkoły. Nie
przeszkadzałoby wam dodatkowe towarzystwo?
Rajeem znów zerknął na Dirishę, a ona puściła do niego oko.
Wręcz przeciwnie powiedział. Z miłą chęcią powitamy dodatkowe towarzystwo,
zwłaszcza twoje.
A zatem do zobaczenia wieczorem.
Tak dla zaspokojenia mojej ciekawości odezwała się Dirisha, gdy Beel przerwała
połączenie. Często to robicie?
Nie. Jesteśmy bardzo wybredni, jeśli chodzi o ludzi, którymi się dzielimy. Ty jesteś
szczególna, Dirisho. Nie ma wielu osób, z którymi czuję się bezpiecznie lub swobodnie, nie
mówiąc o takich, które na dodatek mogę obdarzyć zaufaniem bądz miłością. To samo dotyczy
Beel. W kwestii dzielenia się sobą I swoim czasem bywamy bardzo skąpi. Obie te rzeczy są
zbyt cenne, by dawać je byle komu.
Dziękuję ci rzekła Dirisha i pochyliła się, by pocałować kochanka w ramię.
To wszystko, na co cię stać?
Rajeem zaśmiał się i Dirisha ponownie go pocałowała. Okazywanie uczuć wcale nie było
takie straszne. Jak to możliwe, że kiedykolwiek się tego bała? Pen niech go szlag trafi! jak
zwykle miał rację. Doskonale rozumiała, co chciał jej przekazać, kiedy mówił, że Geneva dla
miłości popędziłaby kota całej galaktyce. Roztaczał się przed nią całkowicie nowy wymiar, w
którym nigdy dotąd nie postawiła stopy, a było to miejsce wspaniałe. Zrozumiała kolejną
cechę Pena, o której rozmyślała od dłuższego czasu ten człowiek traktował każdego adepta
w inny sposób. Nie każdy otrzymałby to, co przypadło jej w udziale, ponieważ nie każdy miał
te same mocne i słabe strony. Niczym ogrodnik, który hoduje rzadkie, egzotyczne rośliny, Pen
podlewał i nawoził każdego z nich tak, by rozwijał się prawidłowo i wspaniale rozkwitał.
Zarówno w jej przypadku, jak i przypadku Genevy najwłaściwszą glebą okazała się miłość.
Dla innych mogło to być coś zupełnie innego. Pokręciła głową. Tak, Pen był mistrzem wśród
ogrodników...
* * *
Dirisha stała ze Sterburtą na werandzie za budynkiem. Na zachodnim niebie wzbierał
sztorm. Ciężkie, szare cumulonimbusy ciemniały, a między nimi migotały błyskawice.
Dirisha odliczała w myślach sekundy, nasłuchując gromu. Wyliczyła, że burza znajduje się w
odległości dwudziestu kilometrów. Lada chwila dotrze i tutaj. Odwróciła się od
nadciągających strug deszczu ku Sterburcie.
Opowiedz raz jeszcze poprosiła.
Wyglądali na parę szczeniaków, którym zachciało się pobaraszkować w krzakach i
postanowili znalezć dogodne miejsce. Aadna para, nie ma co. Przylecieli tu starym flitterem
na miejscowych numerach. Sprawdziłem je, flitter jest zarejestrowany na imię, które podał mi
ten koleś. Sprawdziłem pozostałe dane i okazało się, że to miejscowy, pracuje w pobliskiej
agrokomunie jako technik. Nie zauważyłem żadnego ukrytego sprzętu, skanery poszukujące
broni również niczego nie wykryły.
Dirisha pokiwała głową. Przez cały ten tydzień nikt inny nie zbliżył się do posiadłości. Za
jakąś godzinę miała tu przybyć Beel, ale przecież ona była poza wszelkimi podejrzeniami.
Do agrokomuny jest stąd zaledwie piętnaście kilometrów powiedziała. Nie aż tak
daleko, jeśli człowiekowi zależy na ustronnym zakątku. Były przecież ślady, że ludzie
zakradali się tu przed twoim przybyciem, prawda? Puszki po piwie, śmieci po pikniku?
No Sterburtą przygryzał dolną wargę.
Ale coś ci nie pasuje?
Uhm kiwnął głową. Tylko że nie wiem co. Coś mnie gryzie. Szkoda, że nie mamy
jeszcze kilku elektronicznych gadżetów przy bramie. Poczułbym się o wiele lepiej, gdybym
mógł smarkacza potraktować wykrywaczem kłamstw. [ Pobierz całość w formacie PDF ]