[ Pobierz całość w formacie PDF ]
równocześnie byłby chroniony przed ostrzałem.
Ze zdziwieniem stwierdził, że niemalże się nie boi. Odczuwał tylko przyjemne swędzenie w
okolicach krzyża.
Hałas staczanego kamienia zwrócił jego uwagę. Odwrócił się, próbując równocześnie
ściągnąć karabin z ramienia, ale ręka zamarła mu w pół ruchu. Mniej więcej w połowie wąwozu
znajdowali się trzej mężczyzni. Nie zauważył ich wcześniej, musieli się skradać, chować za
skalnymi załomami, a teraz, kiedy znalazł się w zasięgu ich broni, postanowili się ujawnić. Jeden
z nich, najwyższy, miał strzelbę myśliwską, stary model, pokryty lekką warstwą rdzy. Trzymał ją
pewnie, a jego mina wskazywała na to, że nie zawaha się jej użyć. Całkowicie łysy, wysoki,
dobrze umięśniony, na białą koszulę zarzucił skórzaną kurtkę. Kiedy się uśmiechał, Holender
dostrzegł pod nierówno przystrzyżonym wąsem szary błysk zęba z żywmetalu.
Drugi z mężczyzn, bardzo szczupły o posępnej twarzy i czarnych jak węgiel, sięgających do
ramion, zaczesanych do tyłu włosach celował do Brama z wojskowego rewolweru. Chociaż to
może było złe określenie. Trzymał bowiem broń nonszalancko, z delikatnie opuszczoną lufą,
jakby chciał zasugerować, że to całe zdarzenie to tylko głupia pomyłka.
Był jeszcze trzeci mężczyzna. Bez broni palnej, ale z długim oszczepem w dłoni i z
przytroczonymi do pasa dwoma nożami o szerokich, potężnych ostrzach. Najmłodszy z całej
trójki, o pociągłej twarzy, lekko kobiecej urodzie, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat i
nieudolnie starał się zapuścić zarost. Na brodzie wyrastała mu w kształcie litery v rzadka kępka
włosów. Wszyscy mieli ciemną cerę i brązowe oczy. Nie nieśli ze sobą żadnego większego
bagażu. To był zły znak.
Witaj rzucił pogodnie ten z rewolwerem.
Witajcie odpowiedział Bram.
Nie był pewien, czy powinien sięgnąć po karabin. Bał się, że kiedy wykona nieodpowiedni
ruch, zaczną od razu do niego strzelać.
Gdzie jest Lisiecki? zapytał największy z mężczyzn.
Kto?
Odpowiedzieli mu krótkim, szyderczym śmiechem.
Nie pokrywaj z nami, Holciu Bramowi zadrżały dłonie, kiedy usłyszał pogardliwe
określenie Holendra Wiemy, że rano opuściłeś Kazń z tym Polaczkiem i małą. Powiedz nam w
takim razie, gdzie jest Lisiecki.
Poszedł do Saint Paris. Rozdzieliliśmy się.
I zostawił ci konia? mruknął z niedowierzaniem i rozbawieniem mężczyzna
Zapytam po raz trzeci i ostatni, gdzie jest Lisiecki?
Sika.
Mężczyzna z rewolwerem westchnął cicho i mocniej chwycił broń. Cała trójka wciąż szła w
kierunku Holendra, który powoli się cofał, chociaż nie miał gdzie uciekać. Teren za wąwozem
był płaski, schować mógłby się tylko za drzewem. To jednak niewiele by mu dało. Nie sądził,
żeby dał radę wygrać strzelaninę z aż trzema napastnikami.
Słuchaj, Holciu. Nic do ciebie nie mamy. Chcemy Lisieckiego i dziewczynkę. Gdzie oni
są?
Nie wiem.
Nie chcesz współpracować, co, Holciu? warknął największych.
Zastrzel go, Ladimir. I tak mieliśmy ich wszystkich zabić rzucił najmłodszy.
Pozostali dwaj zerknęli na niego zagniewani, jakby młodziak rzucił o jedno słowo za dużo.
Wycelowali broń w Brama.
Teraz to już chyba musimy, Petru, debilu oznajmił ten z rewolwerem.
Rozległ się strzał. Pierś największego z napastników eksplodowała czerwienią. Krzyknął
jeszcze głośno i nacisnął spust, ale kula poleciała w ziemię. Jego towarzysz z rewolwerem
próbował się odwrócić, ale to był błąd. Powinien paść płasko i schować się za najbliższą skałą.
Najpierw dostał w ramię. Pocisk strzaskał kość i rozerwał mięśnie. Kolejna kula trafiła go w
szyję, skąd natychmiast trysnęła fontanna krwi.
Mężczyzna z dzidą dojrzał Lisieckiego u wyjścia z wąwozu. Wiedział, że nie ma szans na
dotarcie do Polaka, więc z krzykiem ruszył na bliższy cel na Brama. Holender zdążył zdjąć
karabin z ramienia, ale nie było mowy o oddaniu strzału. Kolbą zbił cios pędzącej w stronę jego
piersi włóczni i skoczył w bok. Napastnik cofnął się o dwa kroki i wrzeszcząc zaatakował
ponownie. Celował jednak zbyt wysoko, więc Bram z łatwością uniknął pchnięcia.
W tym samym momencie rozległ się kolejny strzał, a młodzian wypuścił z rąk dzidę i
chwycił się obiema dłońmi za brzuch. Z przerażeniem i łzami w oczach obserwował, jak
spomiędzy palców zaczyna wypływać mu gęsta, ciemna krew. Padł najpierw na kolana, a potem
na ziemię.
Bram otarł pot z czoła. Lisiecki tymczasem przeładował karabin, pozbierał leżące na ziemi
łuski i schował je do kieszeni kurty. Upewnił się, że dwaj pozostali w wąwozie napastnicy nie
żyją. Rewolwer należący do jednego z nich schował za pas. Leżącą obok strzelbę dokładnie
obejrzał, a potem wyrzucił. Zabrał tylko amunicję i podszedł do Holendra.
Nie ci nie jest? zapytał.
Nic.
Gdzie dziewczynka?
Holender wskazał na kępę krzaków. Polak odnalazł Darię, odgrzebał gałęzie i wziął ją na
ręce. Szeptał jej coś przez chwilę na ucho, a potem posadził na koniu.
Dobra robota. Z dziewczyną pochwalił Holendra.
Dziękuję.
Zapalisz?
Nie.
Ja też nie. Niedobrze jest palić przy zmarłych.
Kto to był?
Bracia Popescu. Rumuni. Wyjątkowe skurwiele.
Myśliwy podszedł do jęczącego z bólu Petru, który ciągle trzymał się zza brzuch. Twarz miał
białą jak pierwszy śnieg, po policzkach ciekły mu łzy, a z ust wylatywały krwawe bańki.
Kto cię nasłał, Petru? zapytał Lisiecki.
Pierdol się, pedale wyjęczał Rumun.
Petru... Nie rozumiesz sytuacji. Mogę ci tutaj zostawić, Petru, z dziurą w brzuchu i
poszatkowaną wątrobą. Będziesz umierał godzinami.
Nie chcę umierać!
Ale umrzesz, Petru. Pytanie, czy szybko i z mojej ręki, czy będziesz tu leżał, czekając na
to, aż jakieś miłosierne zwierzę czy chudzielec rozerwie ci gardło.
Rumun jęczał i płakał. Próbował coś mówić, ale z ust wylatywały tylko krwiste strumienie
śliny. Wokół śmierdziało kałem.
Nie chcę... wyszeptał wreszcie niewyraznie.
Przykro mi, Petru powiedział Lisiecki, i Bram ze zdumieniem usłyszał w jego głosie
naprawdę głębokie współczucie.
Nie chcę...
Kto was nasłał, Petru?
Rumun odchylił się i spojrzał prosto w oczy myśliwemu.
Siren powiedział.
Dziękuję. To nie będzie bolało.
Myśliwy przyłożył lufę karabinu do piersi młodzieńca i nacisnął spust. Rozległ się huk, a
chwilę potem przez ciało Rumuna przeszedł ostatni spazm. Polak przez dłuższą chwilę
obserwował go w milczeniu. Wreszcie oderwał wzrok i podszedł do konia.
Czego Siren od nas chciał? zapytał Bram.
Nie mam pojęcia odpowiedział Lisiecki, wyjmując nóż myśliwski z pochwy. Na
oczach zaskoczonego Brama zaczął odcinać kolejne pakunki z rzeczami, które należały do
Holendra.
Co robisz?!
Lisiecki zrzucił z konia ostatni ładunek, szepnął coś do dziewczynki i schował nóż. Zwrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
równocześnie byłby chroniony przed ostrzałem.
Ze zdziwieniem stwierdził, że niemalże się nie boi. Odczuwał tylko przyjemne swędzenie w
okolicach krzyża.
Hałas staczanego kamienia zwrócił jego uwagę. Odwrócił się, próbując równocześnie
ściągnąć karabin z ramienia, ale ręka zamarła mu w pół ruchu. Mniej więcej w połowie wąwozu
znajdowali się trzej mężczyzni. Nie zauważył ich wcześniej, musieli się skradać, chować za
skalnymi załomami, a teraz, kiedy znalazł się w zasięgu ich broni, postanowili się ujawnić. Jeden
z nich, najwyższy, miał strzelbę myśliwską, stary model, pokryty lekką warstwą rdzy. Trzymał ją
pewnie, a jego mina wskazywała na to, że nie zawaha się jej użyć. Całkowicie łysy, wysoki,
dobrze umięśniony, na białą koszulę zarzucił skórzaną kurtkę. Kiedy się uśmiechał, Holender
dostrzegł pod nierówno przystrzyżonym wąsem szary błysk zęba z żywmetalu.
Drugi z mężczyzn, bardzo szczupły o posępnej twarzy i czarnych jak węgiel, sięgających do
ramion, zaczesanych do tyłu włosach celował do Brama z wojskowego rewolweru. Chociaż to
może było złe określenie. Trzymał bowiem broń nonszalancko, z delikatnie opuszczoną lufą,
jakby chciał zasugerować, że to całe zdarzenie to tylko głupia pomyłka.
Był jeszcze trzeci mężczyzna. Bez broni palnej, ale z długim oszczepem w dłoni i z
przytroczonymi do pasa dwoma nożami o szerokich, potężnych ostrzach. Najmłodszy z całej
trójki, o pociągłej twarzy, lekko kobiecej urodzie, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat i
nieudolnie starał się zapuścić zarost. Na brodzie wyrastała mu w kształcie litery v rzadka kępka
włosów. Wszyscy mieli ciemną cerę i brązowe oczy. Nie nieśli ze sobą żadnego większego
bagażu. To był zły znak.
Witaj rzucił pogodnie ten z rewolwerem.
Witajcie odpowiedział Bram.
Nie był pewien, czy powinien sięgnąć po karabin. Bał się, że kiedy wykona nieodpowiedni
ruch, zaczną od razu do niego strzelać.
Gdzie jest Lisiecki? zapytał największy z mężczyzn.
Kto?
Odpowiedzieli mu krótkim, szyderczym śmiechem.
Nie pokrywaj z nami, Holciu Bramowi zadrżały dłonie, kiedy usłyszał pogardliwe
określenie Holendra Wiemy, że rano opuściłeś Kazń z tym Polaczkiem i małą. Powiedz nam w
takim razie, gdzie jest Lisiecki.
Poszedł do Saint Paris. Rozdzieliliśmy się.
I zostawił ci konia? mruknął z niedowierzaniem i rozbawieniem mężczyzna
Zapytam po raz trzeci i ostatni, gdzie jest Lisiecki?
Sika.
Mężczyzna z rewolwerem westchnął cicho i mocniej chwycił broń. Cała trójka wciąż szła w
kierunku Holendra, który powoli się cofał, chociaż nie miał gdzie uciekać. Teren za wąwozem
był płaski, schować mógłby się tylko za drzewem. To jednak niewiele by mu dało. Nie sądził,
żeby dał radę wygrać strzelaninę z aż trzema napastnikami.
Słuchaj, Holciu. Nic do ciebie nie mamy. Chcemy Lisieckiego i dziewczynkę. Gdzie oni
są?
Nie wiem.
Nie chcesz współpracować, co, Holciu? warknął największych.
Zastrzel go, Ladimir. I tak mieliśmy ich wszystkich zabić rzucił najmłodszy.
Pozostali dwaj zerknęli na niego zagniewani, jakby młodziak rzucił o jedno słowo za dużo.
Wycelowali broń w Brama.
Teraz to już chyba musimy, Petru, debilu oznajmił ten z rewolwerem.
Rozległ się strzał. Pierś największego z napastników eksplodowała czerwienią. Krzyknął
jeszcze głośno i nacisnął spust, ale kula poleciała w ziemię. Jego towarzysz z rewolwerem
próbował się odwrócić, ale to był błąd. Powinien paść płasko i schować się za najbliższą skałą.
Najpierw dostał w ramię. Pocisk strzaskał kość i rozerwał mięśnie. Kolejna kula trafiła go w
szyję, skąd natychmiast trysnęła fontanna krwi.
Mężczyzna z dzidą dojrzał Lisieckiego u wyjścia z wąwozu. Wiedział, że nie ma szans na
dotarcie do Polaka, więc z krzykiem ruszył na bliższy cel na Brama. Holender zdążył zdjąć
karabin z ramienia, ale nie było mowy o oddaniu strzału. Kolbą zbił cios pędzącej w stronę jego
piersi włóczni i skoczył w bok. Napastnik cofnął się o dwa kroki i wrzeszcząc zaatakował
ponownie. Celował jednak zbyt wysoko, więc Bram z łatwością uniknął pchnięcia.
W tym samym momencie rozległ się kolejny strzał, a młodzian wypuścił z rąk dzidę i
chwycił się obiema dłońmi za brzuch. Z przerażeniem i łzami w oczach obserwował, jak
spomiędzy palców zaczyna wypływać mu gęsta, ciemna krew. Padł najpierw na kolana, a potem
na ziemię.
Bram otarł pot z czoła. Lisiecki tymczasem przeładował karabin, pozbierał leżące na ziemi
łuski i schował je do kieszeni kurty. Upewnił się, że dwaj pozostali w wąwozie napastnicy nie
żyją. Rewolwer należący do jednego z nich schował za pas. Leżącą obok strzelbę dokładnie
obejrzał, a potem wyrzucił. Zabrał tylko amunicję i podszedł do Holendra.
Nie ci nie jest? zapytał.
Nic.
Gdzie dziewczynka?
Holender wskazał na kępę krzaków. Polak odnalazł Darię, odgrzebał gałęzie i wziął ją na
ręce. Szeptał jej coś przez chwilę na ucho, a potem posadził na koniu.
Dobra robota. Z dziewczyną pochwalił Holendra.
Dziękuję.
Zapalisz?
Nie.
Ja też nie. Niedobrze jest palić przy zmarłych.
Kto to był?
Bracia Popescu. Rumuni. Wyjątkowe skurwiele.
Myśliwy podszedł do jęczącego z bólu Petru, który ciągle trzymał się zza brzuch. Twarz miał
białą jak pierwszy śnieg, po policzkach ciekły mu łzy, a z ust wylatywały krwawe bańki.
Kto cię nasłał, Petru? zapytał Lisiecki.
Pierdol się, pedale wyjęczał Rumun.
Petru... Nie rozumiesz sytuacji. Mogę ci tutaj zostawić, Petru, z dziurą w brzuchu i
poszatkowaną wątrobą. Będziesz umierał godzinami.
Nie chcę umierać!
Ale umrzesz, Petru. Pytanie, czy szybko i z mojej ręki, czy będziesz tu leżał, czekając na
to, aż jakieś miłosierne zwierzę czy chudzielec rozerwie ci gardło.
Rumun jęczał i płakał. Próbował coś mówić, ale z ust wylatywały tylko krwiste strumienie
śliny. Wokół śmierdziało kałem.
Nie chcę... wyszeptał wreszcie niewyraznie.
Przykro mi, Petru powiedział Lisiecki, i Bram ze zdumieniem usłyszał w jego głosie
naprawdę głębokie współczucie.
Nie chcę...
Kto was nasłał, Petru?
Rumun odchylił się i spojrzał prosto w oczy myśliwemu.
Siren powiedział.
Dziękuję. To nie będzie bolało.
Myśliwy przyłożył lufę karabinu do piersi młodzieńca i nacisnął spust. Rozległ się huk, a
chwilę potem przez ciało Rumuna przeszedł ostatni spazm. Polak przez dłuższą chwilę
obserwował go w milczeniu. Wreszcie oderwał wzrok i podszedł do konia.
Czego Siren od nas chciał? zapytał Bram.
Nie mam pojęcia odpowiedział Lisiecki, wyjmując nóż myśliwski z pochwy. Na
oczach zaskoczonego Brama zaczął odcinać kolejne pakunki z rzeczami, które należały do
Holendra.
Co robisz?!
Lisiecki zrzucił z konia ostatni ładunek, szepnął coś do dziewczynki i schował nóż. Zwrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]