[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nic z tego, to był ten sam, ja go już wtedy znałam i... Dobrze, powiem prawdę. Teraz sobie
uświadamiam, że jeden raz widziałam ciebie obok, ale nie rozpoznałam cię pózniej, bo wy-
glądałaś wtedy jak rozczochrane obladro. Ale jak teraz myślę, to musiałaś być ty.
- Zgadza się, wyglądałam wtedy jak rozczochrane obladro. Musiałam być ja. A dlacze-
go ja cię nie widziałam?
- Bo siedziałam w samochodzie.
Dwoistość hipotetycznego zabójcy przywróciła Wozniakowi opamiętanie. Rozdzielić te
baby, z każdą rozmawiać w cztery oczy... nonsens, bzdura! Nagle pojął, że przytrafił mu się
rzadki fart, najwyrazniej w świecie one obie też czegoś nie wiedziały, wzajemnie udzielały
sobie informacji nieporównanie cenniejszych niż oficjalne, przeznaczone dla niego. Pierwszy
raz rozmawiały o znajomym facecie, czy co...? Ależ niech gadają jak najwięcej, słuchać, słu-
chać i tylko nie dać się im już ogłupić. Trzymać rękę na pulsie!
- Ale ja mu chyba wtedy właśnie zwiałam - powiedziała żywo Rościszewska. - Znudził
mnie śmiertelnie, upierał się, że uciekłam z domu, owszem, w tym miejscu się nie pomylił,
ale koniecznie chciał mnie wyciągać z bagna alkoholowego i narkotycznego. Także z rozpus-
ty. No mówiłam ci kiedyś przecież, to właśnie on walczył z rynsztokiem!
- Miał te skłonności - przyświadczyła Joanna. - Niewiele mówiłaś, a ja nie skojarzyłam,
ale znów się wszystko zgadza, był nadęty i wściekły, napomykał o tobie, nie udało mu się
umoralnić tej upadłej ofiary losu, życie będzie miała zmarnowane, koniec z tobą, zgarną cię
pewnie już nieżywą spod jakiego mostu, albo spod ławki na dworcu kolejowym, zaćpaną i na
ciężkiej bani. Jego klęska.
- Otóż to. A ja narkotyki miałam już dawno za sobą, nie smakowały mi, nie wierzył...
- On w nic i nikomu nie wierzył.
- A co do alkoholu, to jak sama wiesz, upijam się umiarkowanie, a wtedy właśnie za-
mierzałam wracać do domu. Rozpusta też mi obrzydła. Złapał mnie po drodze i nie uwierzył,
że wracam, w ogóle nie uwierzył, że mam jakiś dom, a skoro nie wierzył w prawdę, zgniewał
mnie i zaczęłam łgać na cztery strony świata. No więc uparł się wyprowadzić mnie na prostą i
nic mi w końcu nie pozostało, jak tylko mu się urwać. Ale tę jego paranoję narzędziową zdą-
żyłam obejrzeć dokładnie.
- Podwoziłam go wtedy, bo cię śledził. I popatrz, ani razu nie powiedział, jak ci na imię!
- Chwileczkę - przerwał Wozniak niedowierzająco. - Czy panie o tym facecie od łopaty
rozmawiają ze sobą pierwszy raz w życiu?
53
Obie spojrzały na niego, na siebie i znów na niego.
- Owszem. Wygląda na to, że tak - rzekła Joanna zimnym głosem. - A może drugi. W
każdym razie po raz pierwszy uzgadniamy szczegóły.
- Napomykało się - uzupełniła cierpko Rościszewska. - Przy okazji i rzadko.
- Dlaczego?
Zawahały się obie, popatrzyły na siebie.
- Czy ja wiem... Jakiś niesmak po nim został. Coś nieprzyjemnego, nie nadawało się do
wspominania.
- Jak długo pani go znała i kiedy to było?
- Jakieś osiemnaście lat temu i ta umoralniająca sielanka trwała cztery miesiące.
Wozniak odwrócił się szybko do tej drugiej.
- A pani?
Ta druga, westchnęła, obejrzała się i usiadła na pieńku do rąbania drewna.
- Ja wcześniej. Poznałam go przed dziewiętnastu laty i po siedmiu latach zerwałam zna-
jomość.
- Tak długo wytrzymałaś? - zdziwiła się Rościszewska i też usiadła, wymacawszy za
sobą worek z torfem.
- Bo ciągle miałam nadzieję, że uda mi się go uczłowieczyć. Poza tym nie usiłował
mnie umoralniać, najwyżej trochę obciosać i ogłupić. W końcu wystrzeliłam wszystkim co
myślę i tego on nie wytrzymał.
- Adres - warknął Wozniak, nie siadając na niczym, bo leżał za nim wyłącznie stos su-
chych i cienkich gałęzi.
- Co adres?
- Adres poproszę. Gdzie on mieszkał?
- Gdzieś na Sieleckiej. Ale w życiu tam nie byłam i nie pamiętam numeru... Nie zaraz,
pamiętam, Sielecka pięć, trzecie piętro, przejeżdżaliśmy tamtędy i nawet pokazał mi palcem,
że o, to ten balkon. Jakaś facetka tam stała, zdziwiłam się trochę, ale o nic nie pytałam, bo to
było na początku znajomości, więc zachowałam takt i umiar. On nie lubił nachalnych pytań.
Rościszewska znów nie skryła zdumienia.
- Czy my naprawdę mówimy o tym samym psychopacie? Jaka Sielecka, mnie dowlókł
na Podchorążych i próbował uczyć, jak się używa łazienki i prysznica, bo takich urządzeń z
pewnością nigdy w życiu nie widziałam. Przedtem mnie ciągał po plenerach, łąkach i ugo-
rach, żebym zażyła po wszystkich knajpach i spelunach świeżego powietrza. Namiocik mi
rozstawiał. Nienawidzę namiocików.
54
- Pozbądz się złudzeń, to on. Plenery i namiociki, oczywiście!
- Telefon! - jęknął Wozniak, właśnie pozbywając się złudzeń.
- Twierdził, że nie ma telefonu.
- Tam nie było telefonu.
Odpowiedzi wręcz nałożyły się na siebie. Zabrzmiały tak, że Wozniak, nie mogąc uwie-
rzyć, jednak uwierzył. O kim one mówią, co za facet jakiś porąbany... No, ale jeśli jest to
sprawca ucięcia łba łopatą... Obłąkani są zdolni do wszystkiego.
- I żadna z pań nie widziała go od dwunastu lat?
- Ja od siedemnastu - przypomniała Rościszewska.
- Od dwunastu, owszem - potwierdziła Joanna. - Zaraz potem ze złości wyjechałam...
- Dokąd?!
- Do Francji, do Danii, do Kanady, do północnej Afryki... Ale przedtem zdążyłam po-
znać Marlenkę, na łące, ale tak jakby przez niego, ona go znała. I jeszcze zdążyłam... nie, to w
rok pózniej... zaflancować ją tu, na działce, w tym okropnym towarzystwie...
*
Marlenka po tamtych dwóch babach wydała się Wozniakowi istnym cudem, kwiatem,
zródłem krynicznej wody. Była normalna! I mówiła jednym głosem, a nie dwoma naraz.
- Nie mam pojęcia - powiedziała, zmartwiona. - Trudno określić, kim on był. Jako
dziecko uważałam, że to coś w rodzaju wujka, no, wujek to wujek, ale czyim był krewnym,
niech mnie pan zabije, a nie wiem. Na oczy go nie widziałam już przeszło dziesięć lat, jede-
naście chyba.
- A przedtem widywała go pani częściej?
- Różnie. Czasem codziennie, czasem wcale. Wie pan, ja od dziecka miałam tego fioła
na tle roślin, puścić mnie na łąkę i byłam z głowy. Panią Joannę też poznałam na łące, ile mia-
łam lat, jedenaście, dwanaście...? Pokazała mi kruszynę, taki piękny krzak i ostrzegła, że kora
ma działanie przeczyszczające... Przepraszam, pan nie o to pytał.
Na działce zwiększyło się pogłowie użytkowników, wyraznie obrażonych, że są zanie-
dbywani. Dwie poprzednie rozmówczynie zostały na tyłach budyneczku, Marlenkę Wozniak
wepchnął zatem do altanki, do środka, ale tylko do części ażurowej. Coś mu mówiło, że za-
mykać się z nią w części poniekąd mieszkalnej, to nie będzie dobrze. Marlenka nie protesto-
wała, znalazła sobie jakąś skrzynkę, na której leżał zwinięty szlauch, przysiadła na tym.
- To właściwie kiedy pani poznała panią Joannę? Nie pózniej, przez tego... wujka?
55
- Tak, przez. To znaczy drugi raz ją wtedy spotkałam i już mi została, a przy okazji oka- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl