[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dnia, ale na razie nie jest niczym innym niż anomalią. Ujawnij ją, Nathalie. Oprzyj się na niej.
Przypisz ją błędowi ludzkiemu albo zakwestionuj boską nieomylność, sam nie wiem, co jest
lepsze... Zasiej wątpliwości. Kłam, jeśli taka będzie potrzeba. Powiedz, że owo minimalne
zaniedbanie jest potwierdzeniem tego, iż jakiś genialny fałszerz, używając nieznanych
barwników, namalował dzieło nie do usunięcia, które ma udowodnić, że oczy Najświętszej
Panienki czuwają nad każdym z jej dzieci. Ale błagam cię, w taki czy inny sposób rozpętaj
polemikę: to dla mnie jedyne możliwe wyjście. Watykan jest zbyt kunktatorski, za bardzo
ostrożny, by zaryzykować kanonizację na podstawie raportu naukowego, w którym najmniejsza
wątpliwość może się okazać zarazliwa i sprawić, że pozostali eksperci się wycofają, opóznią
swój werdykt aż do czasu uzyskania dokładniejszych informacji.
Trochę zyskaj dla mnie na czasie, Nathalie. To wszystko, o co cię proszę. Papież nie jest
wieczny, a jego następca nie otworzy mojego dossier, jeśli poczuje zapach siarki. Będzie zbyt
szczęśliwy, że może skorzystać z pretekstu ostrożności, by rozpocząć proces z zupełnie nowym
i świeżym postulantem: własnym błogosławionym kandydatem. Jeśli wygrasz ten wyścig
z czasem, będę uratowany. Wystarczy, że przestanie się wierzyć w boskość obrazu, którego
jestem zakładnikiem, by zaczął się jego rozkład. Przynajmniej taka jest moja jedyna nadzieja,
ostatnie złudzenie, jakie mi pozostaje.
Zniszcz mnie, Nathalie, niech umrę w pokoju, niech poznam tamten świat, odnajdę żonę,
niech opuszczę swoje ubranie i to, co wiąże mnie z ziemią, jak każdy człowiek. To moje prawo,
obowiązek, mój człowieczy los. Zostałem wybrany przez przypadek i trwam przez pomyłkę lub
niedopatrzenie, z egzystencją sztucznie przedłużaną, wbrew wspólnemu dla wszystkich prawu.
Nie chcę dłużej być jedyny, Nathalie. Nie chcę dłużej cierpieć z powodu wyjątkowości.
Pomóż mi...
Bar na tarasie to długi, wąski balkon, gdzie około dziesięciu stolików stoi rzędem na jednej
nodze, pod kominami o wypadających cegłach i pod kruszącymi się blankami dachu.
Przyciśnięta do bariery, przypiętej do muru łańcuchami, mam u stóp plaża de la Constitución, od
dawnego pałacu gubernatora aż po katedrę podpartą belkami. Flaga meksykańska wydyma się
i powiewa nad esplanadą, ponad czymś, co przypomina piaskownicę wysypaną białym żwirem,
gdzie monumentalne stiukowe kury udają figury szachowe: to wysepka sztuki nowoczesnej
w samym sercu rozpadającego się gotyku. Ruch uliczny wydaje się dziwnie płynny, powietrzem
aż miło oddychać, cisza niezwykła.
Kevin Williams przekracza próg balkonowych drzwi w swoim przykrótkim smokingu,
z klaserem w kształcie harmonijki w rękach. Szuka mnie wzrokiem, schyla głowę, by przecisnąć
się pod łańcuchami i siada naprzeciwko.
Zamówiła pani coś?
Zdaję się na pana.
Tequila zwraca się do nieruchomej kelnerki, wychylającej się zza kontuaru.
Po czym prowokacyjnie wolno zdejmuje gumki zamykające album, nie spuszczając ze mnie
wzroku, jakby rozpoczynał striptiz.
Gotowa na szok?
Potakuję mrugnięciem powiek. Wsuwa brzeg jednej kartonowej okładki pod popielniczkę
i uroczystym ruchem podaje mi zdjęcie, na którym dwóch smarkaczy, robiąc miny, otacza
przywiędłą blondynę na tle rodzinnego minivana.
Wendy i chłopaki uściśla na widok mojego zakłopotanego wyrazu twarzy.
I zakrywa odbitkę kratkowanym powiększeniem.
Lewe oko Wendy powiększone tysiąc razy. Może mnie w nim pani zobaczyć w trzech
egzemplarzach, w trakcie robienia zdjęcia. Ale to dla pani żadna nowość. Teraz proszę, ta sama
skala planu, poddana tej samej obróbce cyfrowej, lecz dotycząca spojrzenia Matki Boskiej.
Kieruję powiększenia w krąg światła latarni, która kołysze się nad drzwiami. O ile bez trudu
rozróżniłam odbicia u Wendy, teraz nie mogę dojrzeć nic oprócz cieni i plam.
To normalne uspokaja mnie wyrozumiałym tonem jest za dużo osób. Przenieśmy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
dnia, ale na razie nie jest niczym innym niż anomalią. Ujawnij ją, Nathalie. Oprzyj się na niej.
Przypisz ją błędowi ludzkiemu albo zakwestionuj boską nieomylność, sam nie wiem, co jest
lepsze... Zasiej wątpliwości. Kłam, jeśli taka będzie potrzeba. Powiedz, że owo minimalne
zaniedbanie jest potwierdzeniem tego, iż jakiś genialny fałszerz, używając nieznanych
barwników, namalował dzieło nie do usunięcia, które ma udowodnić, że oczy Najświętszej
Panienki czuwają nad każdym z jej dzieci. Ale błagam cię, w taki czy inny sposób rozpętaj
polemikę: to dla mnie jedyne możliwe wyjście. Watykan jest zbyt kunktatorski, za bardzo
ostrożny, by zaryzykować kanonizację na podstawie raportu naukowego, w którym najmniejsza
wątpliwość może się okazać zarazliwa i sprawić, że pozostali eksperci się wycofają, opóznią
swój werdykt aż do czasu uzyskania dokładniejszych informacji.
Trochę zyskaj dla mnie na czasie, Nathalie. To wszystko, o co cię proszę. Papież nie jest
wieczny, a jego następca nie otworzy mojego dossier, jeśli poczuje zapach siarki. Będzie zbyt
szczęśliwy, że może skorzystać z pretekstu ostrożności, by rozpocząć proces z zupełnie nowym
i świeżym postulantem: własnym błogosławionym kandydatem. Jeśli wygrasz ten wyścig
z czasem, będę uratowany. Wystarczy, że przestanie się wierzyć w boskość obrazu, którego
jestem zakładnikiem, by zaczął się jego rozkład. Przynajmniej taka jest moja jedyna nadzieja,
ostatnie złudzenie, jakie mi pozostaje.
Zniszcz mnie, Nathalie, niech umrę w pokoju, niech poznam tamten świat, odnajdę żonę,
niech opuszczę swoje ubranie i to, co wiąże mnie z ziemią, jak każdy człowiek. To moje prawo,
obowiązek, mój człowieczy los. Zostałem wybrany przez przypadek i trwam przez pomyłkę lub
niedopatrzenie, z egzystencją sztucznie przedłużaną, wbrew wspólnemu dla wszystkich prawu.
Nie chcę dłużej być jedyny, Nathalie. Nie chcę dłużej cierpieć z powodu wyjątkowości.
Pomóż mi...
Bar na tarasie to długi, wąski balkon, gdzie około dziesięciu stolików stoi rzędem na jednej
nodze, pod kominami o wypadających cegłach i pod kruszącymi się blankami dachu.
Przyciśnięta do bariery, przypiętej do muru łańcuchami, mam u stóp plaża de la Constitución, od
dawnego pałacu gubernatora aż po katedrę podpartą belkami. Flaga meksykańska wydyma się
i powiewa nad esplanadą, ponad czymś, co przypomina piaskownicę wysypaną białym żwirem,
gdzie monumentalne stiukowe kury udają figury szachowe: to wysepka sztuki nowoczesnej
w samym sercu rozpadającego się gotyku. Ruch uliczny wydaje się dziwnie płynny, powietrzem
aż miło oddychać, cisza niezwykła.
Kevin Williams przekracza próg balkonowych drzwi w swoim przykrótkim smokingu,
z klaserem w kształcie harmonijki w rękach. Szuka mnie wzrokiem, schyla głowę, by przecisnąć
się pod łańcuchami i siada naprzeciwko.
Zamówiła pani coś?
Zdaję się na pana.
Tequila zwraca się do nieruchomej kelnerki, wychylającej się zza kontuaru.
Po czym prowokacyjnie wolno zdejmuje gumki zamykające album, nie spuszczając ze mnie
wzroku, jakby rozpoczynał striptiz.
Gotowa na szok?
Potakuję mrugnięciem powiek. Wsuwa brzeg jednej kartonowej okładki pod popielniczkę
i uroczystym ruchem podaje mi zdjęcie, na którym dwóch smarkaczy, robiąc miny, otacza
przywiędłą blondynę na tle rodzinnego minivana.
Wendy i chłopaki uściśla na widok mojego zakłopotanego wyrazu twarzy.
I zakrywa odbitkę kratkowanym powiększeniem.
Lewe oko Wendy powiększone tysiąc razy. Może mnie w nim pani zobaczyć w trzech
egzemplarzach, w trakcie robienia zdjęcia. Ale to dla pani żadna nowość. Teraz proszę, ta sama
skala planu, poddana tej samej obróbce cyfrowej, lecz dotycząca spojrzenia Matki Boskiej.
Kieruję powiększenia w krąg światła latarni, która kołysze się nad drzwiami. O ile bez trudu
rozróżniłam odbicia u Wendy, teraz nie mogę dojrzeć nic oprócz cieni i plam.
To normalne uspokaja mnie wyrozumiałym tonem jest za dużo osób. Przenieśmy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]