[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 O, już jesteś  powitał ją Ben.  Wydawało mi się, że słyszę windę.
Oszołomiona Kate przyglądała mu się przez chwilę. Ciemne włosy były
potargane, a krawat niedbale rozluzniony. Nie miał na sobie marynarki.
Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały silnie umięśnione przedramiona, pokryte
ciemnymi włosami. Luzne spodnie na szelkach podkreślały jego szczupłe biodra.
Wyglądał niesłychanie pociągająco. Kate poczuła, że ma kolana jak z waty.
 Wejdz.  Ben spojrzał na nią i zapytał z niepokojem:  Czy coś się stało?
 Nie. Oczywiście, że nie.  Kate potrząsnęła przecząco głową. Ale kiedy
weszła do gabinetu, przypomniała sobie pamiętny wieczór i chwilę, gdy wziął ją
w ramiona.
 Jesteś blada  stwierdził Ben z troską w głosie.  Czy podać ci coś?
 Czuję się świetnie.  Kilkakrotnie szybko zamrugała powiekami. 
Naprawdę.
 Skoro tak twierdzisz.  Ben wskazał jej krzesło, po czym usiadł na brzegu
biurka.  Poprosiłem cię, żebyś przyszła, bo uważam, że powinniśmy
porozmawiać.
 O czym?
Benjamin West brał udział w spotkaniach z mężami stanu i najbardziej
znanymi osobami ze świata biznesu, ale nigdy  nawet przez moment  nie miał
takiej pustki w głowie jak teraz. Nie miał pojęcia, jak ma rozmawiać z Kate.
 Chodzi o naszą umowę  zaczaj wreszcie.  Nie sprawdza się.
Kate otworzyła szeroko oczy, po czym szybko spojrzała w inną stronę. Do
diabła, zamierzał ją zwolnić. Układało się zbyt dobrze, aby mogło trwać
wiecznie.
 Popełniłem błąd  ciągnął Ben.  I gotów jestem przyjąć na siebie całą
winę.
 To nie był twój błąd.  Kate wstała. Skoro już po wszystkim, nie było
powodu, żeby zostawać tu dłużej.  Nie powinnam była przyjmować twojej
propozycji. Nie nadaję się do tej pracy, ale myślałam tylko o sobie, o tym, czego
potrzebuję, czego chcę...
 Kate?
 Nie przerywaj mi.  Spojrzała na niego ze złością.
 Ale po co właściwie to mówisz?
 Bo odchodzę  warknęła Kate. Ten facet mógłby się trochę postarać i
pohamować radość.  A co sobie myślałeś?
Rozbawienie Bena zniknęło w jednej chwili.
 Rezygnujesz z pracy?  zapytał poruszony.
 A co za różnica? Przecież chcesz mnie zwolnić.
 Nic podobnego.
 Ale powiedziałeś...
 Powiedziałem, że popełniłem błąd  przerwał jej Ben.  Ale nie dlatego,
że zatrudniłem cię.
Pod Kate ugięły się nogi. Ponownie usiadła na krześle.
 A więc dlaczego?  zapytała.
 Postawiłaś warunek i ja się zgodziłem. Pamiętasz? Kate powoli skinęła
głową.
 Zmieniłem zdanie.
 Co...  Chrząknęła i spróbowała jeszcze raz.  Co to znaczy?
Ben poczuł się nieco pewniej.
 Pragnę cię, Kate. Do diabła, to żadna tajemnica, ale nie wiem, jak sobie z
tym poradzić. Myślałem... myślałem, że jeśli będziemy się często widywali, to mi
spowszedniejesz.
Kate oparła się o poręcz i zdołała uśmiechnąć się z wysiłkiem.
 Ben?
 Uhm?
 Jesteś beznadziejnym romantykiem.
 Czy ty drwisz ze mnie?
 Pozwolisz, że się nad tym zastanowię?
Sądził, że panuje nad sobą, ale wyraznie się łudził. Wyszedł zza biurka i
zaczął chodzić po pokoju.
 To nie jest dla mnie łatwe, Kate.
 Widzę.
 Byłoby lepiej, gdybyś przestała się śmiać.
 Nie śmieję się z ciebie  wyznała uczciwie.  Zmieję się z nas obojga i z
całej tej sytuacji. Musisz przyznać, że to idiotyczne.
 Pewnie, że idiotyczne  przyznał.  A wszystko to twoja wina.
Kate usiłowała przybrać poważny wyraz twarzy.
 To znaczy, że ci nie przeszło?  zapytała.
 Nie.
 To dobrze.
Ben przystanął i spojrzał na nią uważnie.
 Co powiedziałaś?
 Powiedziałam  dobrze . Mnie też nie.
 To już coś  mruknął pod nosem. Do tej pory nie spotkał nikogo, kto
wyprowadzałby go z równowagi równie szybko jak Kate Hallaby. Fakt, że
przychodziło jej to bez żadnego wysiłku, tylko dodatkowo pogarszał sytuację.
 Skoro tak, to co teraz zrobimy?  zapytała Kate. Ben podszedł bliżej i
popatrzył na nią.
 Wydaję przyjęcie w Wilton. Chciałbym, żebyś tam była.
 Jako twój szofer?
 Jako mój gość.
 Nie  potrząsnęła stanowczo głową.  Wykluczone.
 Kiedyś zapytałaś mnie, dlaczego po prostu nie zaprosiłem cię na randkę 
przypomniał jej Ben.  Właśnie to robię.
 Na przyjęcie?
 Wiesz dobrze, jak wygląda mój program dnia. Nie mam wiele wolnego
czasu, nawet w weekendy. Jednak na moim stanowisku oczekuje się ode mnie, że
będę się od czasu do czasu pokazywał. To przyjęcie zaplanowałem kilka tygodni
temu. Nie będzie duże, tylko dwanaście osób...
 To ma być nieduże przyjęcie?
 Chciałbym cię tam zobaczyć, Kate.  Ben zignorował jej uwagę.  I to nie
za kółkiem lincolna. W niedzielę wieczorem wyjeżdżam do Londynu. To chyba
dobry pomysł.
 Wcale nie jest dobry  Kate westchnęła z przygnębieniem.  Przecież to
okropnie kłopotliwe. Jestem twoim kierowcą, Ben. Nie mogę pokazywać się
uczepiona twojego ramienia.
 Dlaczego nie?  Ben skrzyżował ręce z pewnością siebie człowieka,
który przywykł do ustanawiania swoich własnych reguł.
Kusił ją, ale nie była na tyle szalona, żeby się zgodzić.
 Kiedy wrócisz...  zaczęła.
 Spotykamy się w ten weekend  przerwał stanowczo. Miała szczęście, że
nie nalegał na dzisiejszy wieczór. Bardzo chciał, ale postanowił dać jej trochę
czasu, żeby oswoiła się z nową sytuacją.  Przecież kochasz wieś. Sama mówiłaś.
 Nie uznajesz żadnych kompromisów, prawda?  zapytała.
 Kiedy czegoś chcę, muszę to mieć  odpowiedział spokojnie.
Kate poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Pragnęła Bena, lecz
jednocześnie obawiała się go. W pewien sposób sprawował władzę nad jej
życiem. Chciała wiedzieć, jak daleko jest zdolny się posunąć.
 A jeżeli odmówię, to co?
 Będę musiał cię przekonać, żebyś zmieniła zdanie.  Ben wyprostował
się i sięgnął do kieszeni spodni.  Jak ci się ostatnio wiedzie, Kate?
 Zwietnie, dziękuję.  Spojrzała na niego ponuro.
 Wiesz co?  uśmiechnął się.  Zagrajmy.
Kate patrzyła, jak czyści rękawem dziesięciocentówkę.
 Co dostanę, jeżeli wygram?  zapytała.
 Co powiesz na weekend na wsi?
 Spróbuj czegoś innego, spryciarzu  roześmiała się głośno.
 Może podwyżkę?  Ben obracał monetę w dłoniach.
 I tak za dobrze mi płacisz.
 Naprawdę?  Zerknął na nią.  Muszę o tym pamiętać.
 Zapomnij, że w ogóle coś takiego powiedziałam. Rzucaj.
Ben podrzucił dziesiątkę w górę.
 Ostatnim razem ty wybierałaś pierwsza, więc teraz moja kolej.  Złapał
monetę i położył ją na przegubie ręki.
 Stawiam na reszkę.
Kate patrzyła z napięciem, jak odsłaniał przegub.
 Wyjedziemy w piątek o drugiej  zdecydował Ben.  Wpadnę po ciebie.
Kate skinęła głową i sięgnęła po czapkę.
 Prowadzę, czy będę miała wolny weekend? Ben spojrzał na nią
zdumiony.
 Nie musiałaś pytać o to, Kate.
 Owszem, musiałam.
Czy świadomie starała się wyprowadzić go z równowagi, czy też wyszło
tak przypadkowo?
 Pojedziemy jensenem  powiedział.  Ja prowadzę.
 W porządku. Będę gotowa o drugiej.  Zatrzymała się na chwilę. 
Rozumiem, że tę rundę ty wygrałeś.
Spojrzenie Bena było czułe niczym spojrzenie kochanka. Kate poczuła, że
mięknie, a całe jej ciało wypełnia przyjemne ciepło. To będzie szaleńcza walka.
 Nie  mruknął Ben.  Oboje wygraliśmy.
* * *
 Dobrze, że nosimy ten sam rozmiar  orzekła Maggie.
 Inaczej wyszłabyś na idiotkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl