[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pełnił on poniekąd daremną służbę, bo jest powiedziane, że przychodzi mężczyzna, a więc
ktoś w wieku męskim, że więc odzwierny długo musiał czekać, zanim wypełniło się jego
zadanie, mianowicie tak długo, jak długo podobało się człowiekowi, który przecież przyszedł
dobrowolnie. Ale i koniec jego służby wyznaczony jest końcem życia człowieka, aż do końca
więc pozostaje mu podporządkowany. I wciąż się podkreśla, że o wszystkim tym zdaje się
odzwierny nic nie wiedzieć. Nie ma w tym jednak nic rażącego, gdyż podług tej wersji
odzwierny tkwi w jeszcze o wiele głębszym złudzeniu. Tyczy się ono jego służby. Pod koniec
mówi mianowicie o wejściu i powiada: "odchodzę teraz i zamykam je", ale na początku była
mowa, że brama do prawa stoi otworem jak zawsze, a jeśli jest zawsze otwarta, zawsze, to
znaczy niezależnie od trwania życia człowieka, dla którego jest przeznaczona, to i odzwierny
nie może jej wobec tego zamknąć. Rozbieżne są poglądy co do tego, czy odzwierny
oznajmieniem, że zamknie bramę, chce dać tylko jakąkolwiek odpowiedz, czy podkreślić
swoją służbistość, czy też jeszcze w ostatniej chwili pogrążyć tego człowieka w smutku i
żalu. Wielu jednak zgadza się w tym, że bramy nie będzie mógł zamknąć. Sądzą oni nawet, że
przynajmniej pod koniec, odzwierny stoi nawet w swej wiedzy niżej od tego człowieka,
ponieważ ten widzi blask, jaki bije z wejścia do prawa, podczas gdy odzwierny odwrócony
jest zapewne plecami do wejścia i żadną wypowiedzią nie daje znać, jakoby zauważył jakąś
zmianę.
- To jest dobre uzasadnienie - powiedział K., który poszczególne miejsca w wyjaśnieniach
księdza powtarzał sobie półgłosem - to jest dobre uzasadnienie i ja także sądzę, że odzwierny
zostaje oszukany. Nie odstąpiłem tym samym od mego poprzedniego zapatrywania, gdyż oba
po części się pokrywają. Nie jest rzeczą istotną, czy odzwierny widzi wszystko jasno, czy też
tkwi w złudzeniu. Powiedziałem, że człowiek został oszukany. Gdyby odzwierny widział
jasno,
można by o tym wątpić, jeśli jednak odzwierny tkwi w złudzeniu, w takim razie jego
złudzenie musi się z konieczności przenieść na tego człowieka. Odzwierny nie jest wtedy
wprawdzie oszustem, ale jest tak ograniczony, że powinno by się natychmiast wypędzić go ze
służby. Musisz przecież wziąć pod uwagę, że złudzenie, w jakim tkwi odzwierny, jemu
samemu nic nie szkodzi, człowiekowi natomiast stokrotnie.
- Tu natkniesz się na pogląd przeciwny - powiedział ksiądz - niektórzy bowiem twierdzą,
że opowieść nikogo nie uprawnia do sądzenia odzwiernego. Jakimkolwiek nam się ukazuje,
to jednak jest on sługą prawa, a więc do prawa przynależny, a więc wyniesiony ponad ludzki
sąd. Nie można też wobec tego sądzić, że odzwierny jest podporządkowany temu
człowiekowi. Być związanym przez swoją służbę choćby tylko z wejściem do prawa bez
porównania więcej znaczy niż żyć na wolności w świecie. Człowiek dopiero przychodzi do
prawa, odzwierny już tam jest. Jest przez prawo przyjęty do służby, wątpić o jego godności
znaczyłoby wątpić o prawie.
- Z tym zapatrywaniem nie godzi się - rzekł K. potrząsając głową - gdyż jeśli na nie
przystać, trzeba wszystko, co odzwierny mówi, uważać za prawdę. A że to jest niemożliwe,
sam przecież dokładnie uzasadniłeś.
- Nie - powiedział duchowny - nie trzeba wszystkiego uważać za prawdę, trzeba to tylko
uważać za konieczne.
___________________________________________________________________________
Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 90
eBook Elektroniczna Księgarnia
- Smutne zapatrywanie - rzekł K. - Z kłamstwa robi się istotę porządku świata. K.
powiedział to kończąc dysputę, ale nie było to jego ostateczne przekonanie. Był zanadto
zmęczony, aby móc ogarnąć wszystkie wnioski tej opowieści, w niezwykły też tok myśli go
wprowadziła, w nierzeczywiste sprawy, bardziej nadające się do roztrząsania dla urzędników
sądowych niż dla niego. Prosta opowieść przybrała spotworniałą postać, chciał się z niej
otrząsnąć, a ksiądz, który okazywał teraz wiele delikatnego uczucia, zniósł to i przyjął w
milczeniu uwagę K., mimo że na pewno nie zgadzała się z jego własnym zapatrywaniem.
Czas jakiś szli w milczeniu, K. trzymał się bardzo blisko księdza, nie widząc w ciemności,
gdzie się znajduje. Lampa w jego ręku dawno zgasła. Raz zabłysnął wprost przed nim srebrny
posąg jakiegoś świętego i zaraz zgasł w ciemności. Aby nie być zupełnie zdanym na księdza,
spytał go K.:
- Czy nie jesteśmy teraz w pobliżu głównego wejścia?
- Nie - odpowiedział ksiądz - jesteśmy bardzo od niego oddaleni. Czy chcesz już odejść?
Mimo że K. nie myślał o tym właśnie w tej chwili, odpowiedział natychmiast:
- Oczywiście, muszę odejść, jestem prokurentem banku, czekają na mnie, przyszedłem tu
tylko, by pokazać zagranicznemu klientowi katedrę.
- Wobec tego - powiedział ksiądz i podał K. rękę - idz.
- Nie mogę się jednak w ciemności sam zorientować - rzekł K.
- Idz na lewo do ściany - powiedział duchowny - potem dalej wzdłuż ściany, nie
opuszczając jej, a znajdziesz wyjście. Ksiądz oddalił się zaledwie parę kroków, a już K.
zawołał nań bardzo głośno:
- Zaczekaj jeszcze, proszę cię!
- Czekam - powiedział ksiądz.
- Czy nie chcesz jeszcze czego ode mnie? - spytał K. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl