[ Pobierz całość w formacie PDF ]

a trójka z przodu, na brzegu fontanny, nagle wyostrzyła się jak na filmie. Gruba
dziewczyna z włosami farbowanymi na czarno, z ustami wpół otwartymi tak, jak-
by zawsze takie były, z piersiami przelewającymi się przez czerwony błyszczący
stanik; blondynka o wąskiej twarzy, z cienką niebieską linią szminki, z dłonią
jak ptasia łapa, w której wyrasta papieros; mężczyzna o nagich, mimo chłodu,
błyszczących od olejku ramionach z wszczepami twardych jak skała mięśni pod
syntetyczną opalenizną i marnymi więziennymi tatuażami. . .
 Hej, mała  krzyknęła gruba jakby z radością.  Chyba nie masz zamiaru
tu zrywać. . .
Blondynka spojrzała na Monę zmęczonym wzrokiem, rzuciła jej blady
uśmiech w stylu  to nie moja wina i odwróciła głowę.
Alfons oderwał się od fontanny jak nakręcany automat, ale Mona już odcho-
dziła. Zrozumiała minę blondynki. Chwycił ją za ramię, lecz nie wytrzymał pla-
stikowy szew peleryny i zdołała wcisnąć się z powrotem w tłum. Mag zadziałał
znowu i zanim się zorientowała, była już o przecznicę dalej, oparta o stalowy słup,
rozkaszlana i zdyszana.
Teraz jednak mag działał odwrotnie, jak to się czasem zdarzało. Wszystko
stało się brzydkie. Twarze w tłumie wyglądały na opętane i chciwe, jak gdyby
wszyscy mieli tu swoje misje do spełnienia; z okien wystawowych padało zim-
ne i ostre światło, a wszystkie przedmioty leżały za szybami tylko po to, by jej
powiedzieć, że nie może ich zdobyć. Skądś dobiegał głos, paplanie zagniewane-
go dziecka, wykrzykującego nieskończony, bezsensowny ciąg przekleństw; kiedy
uświadomiła sobie, kto to jest, umilkła.
Zmarzła jej lewa ręka. Rękaw zniknął, szew z boku był rozerwany do pasa.
Zdjęła płaszcz i narzuciła go sobie na ramiona jak pelerynę; może dzięki temu
trudniej ją będzie zauważyć.
Oparła się plecami o słup; mag płynął niby spózniona fala adrenaliny. Kolana
się pod nią ugięły i poczuła, że zaraz zemdleje. Wtedy jednak mag wyciął jedną
ze swoich sztuczek i nagle znalazła się w letnim słońcu na podwórzu starusz-
ka; na szarym gruncie widziała wydrapane linie dziecinnej gry, ale sama tkwiła
tam nieruchomo, przykucnięta, wpatrzona ponad zbiorniki, gdzie świetliki fru-
76
wały w krzakach przy pogiętej starej karoserii. Zwiatło padało zza jej pleców,
z domu. Czuła zapach kukurydzianych placków i kawy, którą tam gotował raz
za razem, póki łyżeczka nie stanęła w niej sztorcem, jak mówił, a on sam pew-
nie czytał którąś ze swoich książek, kruchych i pożółkłych; ani jedna stronica nie
miała wszystkich rogów. Trzymał je opakowane w foliowe koperty, bo czasami
rozsypywały się pod palcami, ale kiedy znalazł w nich coś, co chciał zachować,
wyciągał z szuflady tę małą kopiarkę, wkładał baterię i przesuwał nad stroną. Lu-
biła patrzeć, jak wysuwają się świeżutkie kopie: ich szczególny zapach szybko się
rozwiewał, a sama nie mogła obsługiwać kopiarki. Niekiedy czytał głośno, z pew-
nym wahaniem w głosie, jak człowiek próbujący zagrać na instrumencie, którego
od bardzo dawna nie dotykał. To nie były historie. . . nie miały zakończenia i nie
opowiadały żartu. Były jak okna wychodzące na coś niezwykłego. . . Nie starał
się niczego tłumaczyć, pewnie sam nie rozumiał, może nikt już nie rozumiał. . .
Ulica powróciła, wyrazna i jaskrawa.
Mona przetarła oczy i zakaszlała.
Rozdział 12
ANTARKTYKA ZACZYNA SI
TUTAJ
 Jestem gotowa  oznajmiła Piper Hill, zamykając oczy.
Siedziała na podłodze w luznej aproksymacji pozycji lotosu.
 Dotknij lewą dłonią kołdry.
Osiem cienkich kabli sięgało od gniazd za uszami Piper do instrumentu, który
ułożyła na opalonych udach.
Otulona białym frotowym szlafrokiem Angie siedziała na brzegu łóżka, na-
przeciw techniczki. Czarny zestaw testujący obejmował jej czoło jak uniesiona
opaska na oczy. Wykonała polecenie, przesuwając lekko czubkami palców po su-
rowym jedwabiu i płótnie zmiętej pościeli.
 Dobrze  stwierdziła Piper bardziej do siebie niż do Angie. Dotknęła cze-
goś w aparacie.  Jeszcze raz.
Angie poczuła, jak gęstnieje splot pod palcami.
 Jeszcze.
Kolejna poprawka. Tym razem mogła już wyczuć pojedyncze włókna, odróż-
nić jedwab od płótna. . .
 Jeszcze.
Nerwy jęknęły, kiedy nagimi palcami przejechała po stalowych opiłkach, tłu-
czonym szkle. . .
 Optimum.  Piper otworzyła niebieskie oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl