[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spochmurniała.  Nie musisz znać szczegółów, ale moi rodzice, kuzyni, bracia, cała rodzina
została zamordowana. Spaleni w swoich łóżkach po rodzinnym weselu. Pod osłoną nocy Sigvard
Zeldt uderzył ze swoim oddziałem egzekucyjnym.
Jake znał to nazwisko. Nieżyjący od dawna Sigvard Zeldt był ojcem Xandra i Agaty,
przeciwko którym Jake miał okazję walczyć w swoich poprzednich misjach.
 Tylko ja się uratowałam  ciągnęła Galliana.  Ukryłam się pod wodą, oddychając
przez glinianą rurkę. Byłam jedyną osobą z rodziny, która pozostała przy życiu. Do dziś jestem.
Dlatego nie mogłam już dłużej bać się własnego cienia. Musiałam złapać życie za rogi.
Gorycz tych słów, choć skryta, nie umknęła Jake owi. Cierpienia, jakich musiała zaznać
Galliana  tracąc rodzinę nie raz, a dwa razy  wykraczały daleko poza możliwości jego
wyobrazni, a jednak znalazła w sobie odwagę, aby żyć dalej, nie skarżąc się, zawsze czyniąc to,
co słuszne i sprawiedliwe.
 Ale bywałam też szczęśliwa.  Uśmiechnęła się nagle i pieszczotliwie uszczypnęła go
w policzek.  Miałam cudownego męża i przeżyłam wiele radosnych chwili, dużą część z nich
z twoją rodziną, która zawsze była bliska mojemu sercu.  Przerwała na chwilę, poważniejąc. 
A teraz, Jake, zapytam cię po raz ostatni: czy poczekasz tutaj na mnie?
Potrząsnął głową.
 Chodzmy  powiedział, wskazując na drzwi.
Galliana ostrożnie przestąpiła próg, sprawdzając, czy nikt za nimi na nich nie czeka.
Wewnątrz paliło się światło, więc zgasiła latarnię i skinęła na Jake a, aby wszedł za nią. Wielki
miotacz utknął we framudze i dzwięknął głośno, kiedy Jake uwolnił go mocnym szarpnięciem.
 Więcej z tego kłopotu niż pożytku  powiedziała Galliana, zdejmując mu z pleców
złotego smoka i składając na posadzce obok latarni.
Jake rozejrzał się uważnie. Przechodził tędy już wcześniej. Otaczały ich posągi zastygłe
w tańcu, podczas gdy inne przyglądały im się spod ścian. Rozglądając się czujnie, przekradli się
do otwartych podwójnych drzwi po drugiej stronie sali. Jake zerkał w twarze tancerzy zastygłe
w pełnym ruchu  z rozszerzonymi z emocji oczami i ustami otwartymi do śmiechu.
Galliana wytknęła głowę za drzwi i wyszła na główny korytarz. Nagle usłyszała odgłos
kroków i szybko wycofała się do sali balowej. Czekali przy drzwiach, nasłuchując. Zbliżający się
człowiek miał krok ciężki, grzmiący  to z pewnością nie był Xi Xiang, ale jego niemy siepacz.
Posągi zadrżały, kiedy wkroczył do sali.
Galliana zamachnęła się, wbijając łokieć w pierś olbrzyma, który zatoczył się w tył.
Uniosła rewolwerową kuszę, ale nim zdążyła nacisnąć spust, kopnięciem wytrącił jej broń z ręki.
Kiedy schyliła się po nią, wyrwał maczetę zza pasa i świsnął nią w powietrzu. Galliana uchyliła
się przed pierwszym ciosem, drugim& Jake złożył się do strzału z własnej kuszy, ale
komendantka wciąż wchodziła mu na linię celowania. Z oczami płonącymi determinacją złapała
mężczyznę za nadgarstek, blokując cięcie z góry, ale był od niej silniejszy i klinga nieubłaganie
zbliżała się do jej głowy. Nagle założyła mu nogę za łydkę i mocno pchnęła go w tył. Olbrzym
runął na plecy, wymachując rękami w beznadziejnej walce z grawitacją. Głową uderzył o ścianę,
ale ciężar ciała ciągnął go w dół i zmuszał do wykręcania szyi, aż wreszcie coś chrupnęło mu
w karku jak rozgniatany orzech. Otworzył usta  ich oczom ukazał się węzlasty kikut języka 
a oczy mu zgasły. Galliana zaciągnęła zwłoki  jej siła była zdumiewająca  do kąta, gdzie były
najmniej widoczne. Jake wodził za nią wzrokiem, z ustami otwartymi ze zdumienia.
 Przepraszam cię  powiedziała do niego.  Powinnam była cię uprzedzić.  Podniosła
swoją kuszę i sprawdziła, czy bębenek wciąż jest umocowany jak należy.  Można by pomyśleć,
że po czterech dekadach służby powinnam się przyzwyczaić do odbierania życia, ale nic z tego&
To coś, do czego nie sposób przywyknąć.
Ruszyli głównym korytarzem, komendantka zwrócona twarzą naprzód, Jake ubezpieczał
tyły. Kluczyli, kryjąc się między kamiennymi dworzanami, aż dotarli do otwartych drzwi sali
dowodzenia. Galliana weszła tam, z bronią złożoną do strzału, ale pomieszczenie okazało się
puste. Za czterema ogromnymi oknami rozciągał się morski pejzaż, teraz oświetlony
przefiltrowanym przez wodę światłem dnia. Coś poruszyło się w wielkim akwarium i Galliana
obróciła się gwałtownie, ale na celowniku ujrzała tylko małą ośmiornicę, która wynurzyła się na
chwilę na powierzchnię. Zwierzę obrzuciło ją leniwym spojrzeniem, po czym osunęło się
z powrotem do wody, ciągnąc za sobą strumień baniek. W sali znowu zapadła cisza. Jake zdążył
zauważyć, że na pulpicie obok tronu nie ma już złotego rewolweru, gdy nagle zgasło światło.
Pałac pogrążył się w półmroku, ale po chwili gazowe lampy zapłonęły na nowo, jedna po drugiej.
Galliana spojrzała na Jake a, a on pomyślał, że być może powinni byli wziąć ze sobą
latarnię. Sięgnął do kieszeni i namacał palcami uspokajający prostopadłościan zapalniczki, którą
dostał od Nathana w renesansowej Wenecji.
Komendantka rozłożyła mapę, a Jake zajrzał jej przez ramię. Główny korytarz okrążął
pałac, łącząc jego główne komnaty. Postukała palcem w pomieszczenie naprzeciwko sali
balowej.
 Sypialnia  szepnęła.
Wrócili na korytarz i przeszli nim do wejścia do sypialni. Drzwi były nieznacznie
uchylone. Galliana pchnęła je stopą i oboje przywarli plecami do ściany po obu stronach wejścia.
Przez pełną minutę żadne z nich nawet nie drgnęło. Wreszcie Galliana wśliznęła się do
środka, by ujrzeć mroczny przedpokój, gdzie dwa szeregi kamiennych sług klęczały naprzeciwko
siebie. Głowy posągów były pochylone w kornym pokłonie, ale ich szklane oczy łypały w stronę
drzwi, bacznie obserwując wchodzących. Za nimi okrągłe przejście  drzwi księżyca 
prowadziło do głównej komnaty. Galliana i Jake minęli szpaler dworzan i weszli do sypialni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl