[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyciągniętą w górę, w dziwacznej jak na ten gatunek pozycji, przypominającej
siedzącego psa. Nie ruszał się i byłam pewna, że nie żyje, dopóki nie zamrugał. A
wtedy myśmy też musieli zrobić to samo. O tak, doskonale rozumiałam wściekłość
Filipa! Najgorsza w tym wszystkim była nasza bezsilność.
- Jak one będą wyglądały, gdy dojadą wreszcie do celu?! I w jaki sposób Litwin
zamierza przejść przez kontrolę sanitarną na odprawie granicznej? - oburzałam się
237
głośno, licząc, że nie rozumie po polsku. Ale chyba przejeżdżał przez Polskę nie
pierwszy raz, bo słowa kontrola sanitarna" nie zabrzmiały mu obco.
- Oj, diewuszka, diewuszka, żyzni ty nie znajesz! - zarechotał, ubawiony moją
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
naiwnością.
Postanowiliśmy odsunąć drzewo i zrobić przejazd. Wszyscy razem, zwłaszcza przy
pomocy Jakuba i ogromnego Litwina, mieliśmy szansę je ruszyć. Skoro nie znalezliśmy
Lolity, to znaczy, że była w innej ciężarówce i każda chwila zwłoki mogła nas dużo
kosztować. Choć nieprzenikniona czerń nocy wciąż zalegała okolicę, to przecież
światła samochodowe, omiatając pobocze ulicy, wywołają z mroku fosforyzujące paski
na przydrożnych słupkach, które wyznaczają bieg szosy. Pogoda zaczęła nam sprzyjać.
Woda z opadów spłynęła po asfalcie i wsiąkła w leśne poszycie. Na tej wysokości
powódz z pewnością nam nie groziła. A burza, jak to zwykle bywa w lecie, wpierw
nagła i gwałtowna, teraz pluskała jedynie prawie ciepłym deszczem, spływającym po
karku cienką strużką, gdy pracowaliśmy przy porządkowaniu przejazdu. Dalekie
błyskawice słabo rozświetlały mrok błękitną poświatą, a rzadkie grzmoty przypominały
pomruki niedzwiedzia, który przestał się już złościć. Wiatr uspokoił się i las wyraznie
przycichł. Strzaskany wierzchołek jodły rysował się martwym konturem na tle
głębokiego granatu nieba. W dole garstka ludzi niezmordowanie zmagała się z
powalonym drzewem. Staraliśmy się przy tym nie nastąpić na porwane przewody
elektryczne, splątane wokół jego podstawy.
Wujek odczepił trailer i ustawił nissana tyłem do zwa-
238
lonych gałęzi. Filip z Jakubem przyskoczyli, aby zawiązać na haku linę holowniczą.
Wcześniej opletliśmy nią pień jodły. Ciężarówka ustawiła się równolegle do
samochodu Wujka. Mężczyzni szybko uporali się z drugą liną.
- Teraz! - wrzasnął Filip i oba silniki zawyły z wysiłku. Koła kręciły się po mokrym
asfalcie, jednak drzewo ani drgnęło. Pchaliśmy z tyłu, 5 mogliśmy, lecz skończyło się
na obluzowaniu jednej z lin.
- To bez sensu. - Po trzeciej próbie Wujek zrezygnował. - Nie uda nam się.
Zaświtało mi, żeby zaprząc do pomocy kilka z przewożonych koni, ale ze wstydem
odrzuciłam ten pomysł. Osłabione zwierzęta padłyby już podczas próby
wyprowadzenia z samochodu.
- Zamieńmy pojazdy miejscami. Może w ten sposób jakoś pójdzie - zaproponował
Filip, który niełatwo dawał za wygraną.
O dziwo, poskutkowało. Po pustej szosie potoczyła się najpierw ciężarówka Litwina, a
w kwadrans pózniej samochód terenowy z uczepionym z tyłu trailerem oraz fiatem
punto na holu, ze zgniecioną lewą stroną maski. Jechaliśmy dalej, choć znacznie
wolniej niż przed postojem.
Krótko cieszyliśmy się wolną drogą. Burza zwaliła więcej drzew i co kilka kilometrów
natykaliśmy się na przeszkodę. Filip zawsze w porę zdążył się zatrzymać, unikając
zderzenia z unieruchomionymi przed nim pojazdami. Jak się okazało, całkiem sporo
samochodów zmierzało w tym czasie na południe. Zaraz organizowaliśmy ekipę
ratunkową, by wspólnymi siłami usunąć konary
239
z drogi. Raz nawet ktoś nas uprzedził i zastaliśmy gotowy przejazd. Widocznie komuś
spieszyło się tak bardzo jak nam.
W końcu dotarliśmy do miejsca w pobliżu Kielc, gdzie nie dało się już nic zrobić.
Wielgachny pień buka, przepołowiony wzdłuż od pioruna, jedną częścią zwalił się w
poprzek drogi. Na nieszczęście dołem wciąż mocno trzymał się korzeni. Nie sposób
było go ruszyć ani ominąć. Musieliśmy czekać na straż pożarną czy inną
specjalistyczną ekipę, czyli pewnie do rana. Albo nawet dłużej, bo wszystkie służby
ratowały powodzian. Radio bombardowało doniesieniami z akcji nad brzegami
dopływów Wisły, na wschód od miejsca naszego przymusowego parkowania. Potoki
wypływające z Gór Zwiętokrzyskich zmieniały się w wielkie oszalałe rzeki, których
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
wody sięgały domów wysoko na zboczach pagórków i zabierały ze sobą wszystko.
Powtarzała się tragedia sprzed czterech lat.
Czekaliśmy. A ciężarówka z Lolitą mogła już być daleko, może pod Zebrzydowicami.
Jedyna nadzieja, że kierowca zatrzyma się po drodze na targu w Bodzentynie, jak
przewidywał Filip. Bardzo chciałam, żeby miał rację i tym razem.
Burza stawała się wspomnieniem. Chmury, do tej pory gęsto stłoczone na niebie,
rozstąpiły się i ujrzałam fragment księżyca. Przestało padać, tylko od czasu do czasu
drzewa przeszywał jak gdyby dreszcz i gęsty grad kropel opadał z szeleszczących liści
na dach nissana. Las milczał. Była to jednak pozorna cisza, jak zawsze, gdy po
okropnym hałasie nastaje spokój. Noc niepostrzeżenie przedzierzgnęła się w przedświt
i w słabym jeszcze
240
blasku wstającego dnia rozpoznawałam coraz więcej szczegółów wnętrza samochodu.
Wujek pochrapywał na przednim fotelu pasażera, odrzuciwszy głowę w tył. Kuba też [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
wyciągniętą w górę, w dziwacznej jak na ten gatunek pozycji, przypominającej
siedzącego psa. Nie ruszał się i byłam pewna, że nie żyje, dopóki nie zamrugał. A
wtedy myśmy też musieli zrobić to samo. O tak, doskonale rozumiałam wściekłość
Filipa! Najgorsza w tym wszystkim była nasza bezsilność.
- Jak one będą wyglądały, gdy dojadą wreszcie do celu?! I w jaki sposób Litwin
zamierza przejść przez kontrolę sanitarną na odprawie granicznej? - oburzałam się
237
głośno, licząc, że nie rozumie po polsku. Ale chyba przejeżdżał przez Polskę nie
pierwszy raz, bo słowa kontrola sanitarna" nie zabrzmiały mu obco.
- Oj, diewuszka, diewuszka, żyzni ty nie znajesz! - zarechotał, ubawiony moją
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
naiwnością.
Postanowiliśmy odsunąć drzewo i zrobić przejazd. Wszyscy razem, zwłaszcza przy
pomocy Jakuba i ogromnego Litwina, mieliśmy szansę je ruszyć. Skoro nie znalezliśmy
Lolity, to znaczy, że była w innej ciężarówce i każda chwila zwłoki mogła nas dużo
kosztować. Choć nieprzenikniona czerń nocy wciąż zalegała okolicę, to przecież
światła samochodowe, omiatając pobocze ulicy, wywołają z mroku fosforyzujące paski
na przydrożnych słupkach, które wyznaczają bieg szosy. Pogoda zaczęła nam sprzyjać.
Woda z opadów spłynęła po asfalcie i wsiąkła w leśne poszycie. Na tej wysokości
powódz z pewnością nam nie groziła. A burza, jak to zwykle bywa w lecie, wpierw
nagła i gwałtowna, teraz pluskała jedynie prawie ciepłym deszczem, spływającym po
karku cienką strużką, gdy pracowaliśmy przy porządkowaniu przejazdu. Dalekie
błyskawice słabo rozświetlały mrok błękitną poświatą, a rzadkie grzmoty przypominały
pomruki niedzwiedzia, który przestał się już złościć. Wiatr uspokoił się i las wyraznie
przycichł. Strzaskany wierzchołek jodły rysował się martwym konturem na tle
głębokiego granatu nieba. W dole garstka ludzi niezmordowanie zmagała się z
powalonym drzewem. Staraliśmy się przy tym nie nastąpić na porwane przewody
elektryczne, splątane wokół jego podstawy.
Wujek odczepił trailer i ustawił nissana tyłem do zwa-
238
lonych gałęzi. Filip z Jakubem przyskoczyli, aby zawiązać na haku linę holowniczą.
Wcześniej opletliśmy nią pień jodły. Ciężarówka ustawiła się równolegle do
samochodu Wujka. Mężczyzni szybko uporali się z drugą liną.
- Teraz! - wrzasnął Filip i oba silniki zawyły z wysiłku. Koła kręciły się po mokrym
asfalcie, jednak drzewo ani drgnęło. Pchaliśmy z tyłu, 5 mogliśmy, lecz skończyło się
na obluzowaniu jednej z lin.
- To bez sensu. - Po trzeciej próbie Wujek zrezygnował. - Nie uda nam się.
Zaświtało mi, żeby zaprząc do pomocy kilka z przewożonych koni, ale ze wstydem
odrzuciłam ten pomysł. Osłabione zwierzęta padłyby już podczas próby
wyprowadzenia z samochodu.
- Zamieńmy pojazdy miejscami. Może w ten sposób jakoś pójdzie - zaproponował
Filip, który niełatwo dawał za wygraną.
O dziwo, poskutkowało. Po pustej szosie potoczyła się najpierw ciężarówka Litwina, a
w kwadrans pózniej samochód terenowy z uczepionym z tyłu trailerem oraz fiatem
punto na holu, ze zgniecioną lewą stroną maski. Jechaliśmy dalej, choć znacznie
wolniej niż przed postojem.
Krótko cieszyliśmy się wolną drogą. Burza zwaliła więcej drzew i co kilka kilometrów
natykaliśmy się na przeszkodę. Filip zawsze w porę zdążył się zatrzymać, unikając
zderzenia z unieruchomionymi przed nim pojazdami. Jak się okazało, całkiem sporo
samochodów zmierzało w tym czasie na południe. Zaraz organizowaliśmy ekipę
ratunkową, by wspólnymi siłami usunąć konary
239
z drogi. Raz nawet ktoś nas uprzedził i zastaliśmy gotowy przejazd. Widocznie komuś
spieszyło się tak bardzo jak nam.
W końcu dotarliśmy do miejsca w pobliżu Kielc, gdzie nie dało się już nic zrobić.
Wielgachny pień buka, przepołowiony wzdłuż od pioruna, jedną częścią zwalił się w
poprzek drogi. Na nieszczęście dołem wciąż mocno trzymał się korzeni. Nie sposób
było go ruszyć ani ominąć. Musieliśmy czekać na straż pożarną czy inną
specjalistyczną ekipę, czyli pewnie do rana. Albo nawet dłużej, bo wszystkie służby
ratowały powodzian. Radio bombardowało doniesieniami z akcji nad brzegami
dopływów Wisły, na wschód od miejsca naszego przymusowego parkowania. Potoki
wypływające z Gór Zwiętokrzyskich zmieniały się w wielkie oszalałe rzeki, których
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
wody sięgały domów wysoko na zboczach pagórków i zabierały ze sobą wszystko.
Powtarzała się tragedia sprzed czterech lat.
Czekaliśmy. A ciężarówka z Lolitą mogła już być daleko, może pod Zebrzydowicami.
Jedyna nadzieja, że kierowca zatrzyma się po drodze na targu w Bodzentynie, jak
przewidywał Filip. Bardzo chciałam, żeby miał rację i tym razem.
Burza stawała się wspomnieniem. Chmury, do tej pory gęsto stłoczone na niebie,
rozstąpiły się i ujrzałam fragment księżyca. Przestało padać, tylko od czasu do czasu
drzewa przeszywał jak gdyby dreszcz i gęsty grad kropel opadał z szeleszczących liści
na dach nissana. Las milczał. Była to jednak pozorna cisza, jak zawsze, gdy po
okropnym hałasie nastaje spokój. Noc niepostrzeżenie przedzierzgnęła się w przedświt
i w słabym jeszcze
240
blasku wstającego dnia rozpoznawałam coraz więcej szczegółów wnętrza samochodu.
Wujek pochrapywał na przednim fotelu pasażera, odrzuciwszy głowę w tył. Kuba też [ Pobierz całość w formacie PDF ]