[ Pobierz całość w formacie PDF ]

radość  to nic innego, jak przebieg impulsów elektrochemicznych w
naszym organizmie!
 & w naszym organizmie&
 Posiadłszy tajemnicę obiegu impulsów w obwodzie włókien
nerwowych poznajemy, co to szczęście i radość życia.
 & szczęście i radość życia  powtarzał chór głosów.
 O jakże biedni są ludzie, którzy nie posiedli tej wielkiej prawdy!
 & tej wielkiej prawdy&  powtarzali tępo pozbawieni woli ludzie.
 To on, nasz nauczyciel i zbawca, pan Kraftstudt obdarzył nas tym
szczęściem!
 & szczęściem&
 Dał nam życie.
 Dał nam życie.
 Odkrył przed nami najprostsze prawdy o nas samych. Oby żył
wiecznie nasz nauczyciel i zbawca!
Słuchałem tej potwornej modlitwy, zaglądając przez szklane drzwi
klasy.
Wycieńczeni ludzie o półprzymkniętych powiekach tępo i apatycznie
powtarzali bzdurne sentencje. Generator elektryczny, znajdujący się o
dziesięć kroków od nich, narzucał  gwałcąc ich świadomość niezdolną
do jakiegokolwiek sprzeciwu  pokorę i lęk. Było w tym coś
nieludzkiego, obrzydliwego do ostatnich granic, a równocześnie coś
niezmiernie okrutnego. Gdy się patrzyło na żałosny tłumek istot ludzkich,
pozbawionych woli, mimowiednie nasuwały się skojarzenia z ludzmi
zamroczonymi do nieprzytomności wódką czy narkotykami&
Po modlitwie dwanaście ofiar Kraftstudta przechodziło do przestronnej
sali, gdzie wzdłuż ścian stały biurka. Nad każdym z nich zwisała z sufitu
okrągła płyta aluminiowa, stanowiąca część gigantycznego kondensatora.
Druga płyta znajdowała się prawdopodobnie w podłodze.
Ta sala, z aluminiowymi  parasolami nad biurkami, przypominała
kawiarnię na otwartym powietrzu. Wystarczyło wszakże popatrzeć na
ludzi, siedzących pod parasolami, by to idylliczne wrażenie prysnęło w
jednej chwili.
Każdy z  matematyków znajdował na swym biurku kartkę papieru z
podanymi założeniami zadania, które musiał rozwiązać. Początkowo
ludzie ci patrzyli tępym wzrokiem na zapisane wzory i równania. W tym
momencie byli jeszcze pod działaniem częstotliwości, która pozbawiała
ich woli. Ale oto włączono częstotliwość dziewięćdziesięciu trzech
herców i głos przez radio podawał rozkaz:
 Zaczynajcie pracę!
I wszyscy równocześnie  a było ich dwunastu  chwytali za ołówki i
papier i zaczynali gorączkowo pisać. Nie można tego było nazwać pracą,
przypominało to jakieś opętanie, histerię matematyczną, patologiczny atak
gorączki matematycznej. Ludzie zwijali się, pochyleni nad papierami.
Ręce ich biegały po papierze w takim tempie, że nie sposób było nadążyć
wzrokiem za tym, co piszą. Twarze ich stawały się fioletowe z natężenia,
oczy wychodziły im z orbit.
Trwało to około godziny. Potem, gdy ich ruchy rąk traciły płynność i
stawały się przerywane, gdy głowy dotykały już niemal biurka, a na
wyciągniętych szyjach występowały nabrzmiałe, sine żyły, generator
przełączano na częstotliwość ośmiu herców. Wszyscy momentalnie
zasypiali.
Kraftstudt dbał o wypoczynek psychiczny swych niewolników!
Pewnego razu, gdy obserwowałem ten wstrząsający widok szaleństwa
matematycznego, byłem świadkiem, jak jeden z obliczeniowców nie
wytrzymał& Nagle przestał pisać, jakoś dziwnie odwrócił się w stronę
pracującego gorączkowo sąsiada i przez kilka chwil patrzył bezmyślnie
przed siebie, jakby usiłując coś sobie przypomnieć. Zdawać się mogło, że
zapomniał o czymś bardzo istotnym i koniecznym dla dalszego
rozwiązania zadania.
Potem zawył straszliwie gardłowym głosem i zaczął szarpać na sobie
ubranie. Gdy był już całkiem nagi, jął rwać zębami ciało na rękach, gryzł
palce, darł skórę na piersi, bił głową o kant biurka& Potem stracił
przytomność i upadł na podłogę.
Pozostali matematycy nie zwracali na niego najmniejszej nawet uwagi,
w dalszym ciągu skrzypiąc gorączkowo ołówkami.
I wtedy porwała mnie taka wściekłość, że zacząłem walić kułakiem w
zamknięte drzwi. Miałem ochotę krzyknąć tym nieszczęśnikom, żeby
porzucili swoją pracę, wyrwali się z tego przeklętego pomieszczenia,
podnieśli bunt i unicestwili swoich oprawców.
 Czy warto tak się denerwować, panie Rauch?  usłyszałem obok
siebie czyjś spokojny głos. To był Bolz.
 Wy, kaci! Co wyrabiacie z ludzmi! Jakim prawem pastwicie się tak
nad nimi?
Uśmiechnął się swym uprzejmym, inteligentnym uśmiechem i rzekł:
 Pamięta pan mit o Odysie? Bogowie zaproponowali mu, by dokonał
wyboru  albo życie długie i spokojne, albo krótkie, ale burzliwe. Wybrał
to drugie. Ci ludzie także.
 Oni nie dokonywali żadnego wyboru. To wy za pomocą waszego
generatora impulsowego zmuszacie ich, by trwonili życie i zdążali
bezwiednie do własnego samounicestwienia w imię waszych korzyści!
Bolz roześmiał się.
 A czy nie słyszał pan od nich samych, że są szczęśliwi? Oni
rzeczywiście czują się szczęśliwi. Proszę spojrzeć, z jakim zapamiętaniem
pracują. Czyż szczęścia nie osiąga się poprzez pracę twórczą?
 Pana rozumowanie jest obrzydliwe. Wiadomo przecież wszystkim, że
istnieje jakieś naturalne tempo życia człowieka i wszystkie próby,
zmierzające do przyśpieszenia go  są zbrodnią.
Bolz znów się roześmiał.
 Myśli pan nielogicznie, profesorze. Dawniej ludzie chodzili piechotą
i jezdzili na koniach. Teraz latają samolotami odrzutowymi. Dawniej
wiadomości przekazywano z ust do ust, od człowieka do człowieka, i
całymi latami wędrowały one przez świat, a dzisiaj ludzie natychmiast
dowiadują się o wszystkim przez radio i telefon. To są przykłady, jak
współczesna cywilizacja wzmaga tempo życia. I pan nie uważa tego za
zbrodnię. A kino, a prasa, a setki udogodnień, nienaturalnych
przyjemności i rozkoszy  czyż to też nie wzmaga tempa życia?
Dlaczego więc sztuczne przyśpieszenie funkcji organizmu żywego uważa
pan za zbrodnię? Jestem przekonany, że ludzie ci, żyjący w sposób
naturalny, nie zrobiliby nawet jednej milionowej tego, co robią obecnie. A
sensem życia w ogóle jest, jak wiadomo, praca twórcza. Sam pan się
przekona o tym, gdy przyłączy się pan do nich. Wkrótce i pan zrozumie,
na czym polegają radość i szczęście! Już za dwa dni. Przygotowują dla
pana specjalny pokój. Będzie tam pan pracował sam, ponieważ, proszę
wybaczyć, różni się pan nieco od normalnych ludzi.
Bolz poklepał mnie familiarnie po ramieniu i pozostawił samego,
pogrążonego w rozmyślaniach nad jego nieludzką filozofią.
Zgodnie z danymi  spektrum zaczęto mnie  wychowywać , stosując
częstotliwość, która powodowała takie poczucie siły woli, że mogłem
zdobyć się na każdy, nawet najbardziej szaleńczy czyn. Dlatego też nie
było mi trudno zdobyć się na bohaterstwo tego rodzaju, jak symulowanie
utraty woli. Klęczałem bezmyślnie i powtarzałem tępo za głosem z
megafonu modlitewne brednie, sławiące Kraftstudta. Oprócz modlitwy
wpajano we mnie, jako nowicjusza, niektóre prawdy z zakresu neuro
cybernetyki. Sens owej niedorzecznej nauki polegał na tym, że miałem
zapamiętać, jakim częstotliwościom impulsów odpowiadają te lub inne
uczucia ludzkie. W moich planach na przyszłość decydujące znaczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl