[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niej, pózniej, kiedy wrócimy do siebie, do miejsc, gdzie
mieszkamy, bez żwirowej ścieżki, bez kamiennego domu,
84
bez kóz. Próbujemy wypowiedzieć kilka słów, kilka zdań,
udaje nam się. Pies łasi się do Lisy, ociera się o jej ciemno-
brązowe od letniego słońca nogi. Liże jej stopy w jasno-
niebieskich sandałach.
Luca prowadzi nas do domu, to ten mniejszy, jego dach
jest krzywy, może dlatego, że musiał przetrwać zbyt wiele
zim i zbyt wiele lat, tutaj, w górach. Bierze z tacki szklanki,
stawia je na drewnianym stole, który wygląda tak, że u nas,
w miejscach, gdzie mieszkamy, od ręki można by go było
sprzedać za cenę, która z pewnością by Luce zdziwiła, mu-
siałby się roześmiać, nalewa czerwonego wina i wody. Lisa
rozgląda się jak ktoś, kto ma prawo się rozglądać, kto nawet
ma prawo otwierać szuflady, drzwi od szaf, szkatułki z kart-
kami, z listami. Wszystkiemu długo się przygląda, ciężkim
drzwiom prowadzącym z kuchni do pokoju, ciemnym sza-
fom z kilkoma naczyniami, małemu stosowi białej pościeli,
koszowi ze szczapami drewna przed piecem i belkom nad
naszymi głowami. Mały spiczasty dach powstrzymuje napór
światła i przez dwie, trzy szpary wpuszcza go akurat tyle,
żebyśmy mogli przeczuć, z jaką siłą słońce zalewa wszystko
na zewnątrz.
Drewno wokół nas zdaje się mówić. Potrzaskiwania,
skrzypienie dobywają się z podłóg i belek. Stoimy, trzyma-
jąc się szklanek z odrobiną wina. Nie znamy Luki, nigdy
go nie widzieliśmy, nigdy nie odgrywał dla nas, w naszym
życiu, żadnej roli, nawet nie pojawiał się w historiach opo-
wiadanych przez matkę Lisy daleko od tej wsi, która nawet
nie jest wsią, tylko miejscem w górach, gospodarstwem
z dwoma małymi domami, opuszczonym przez nią wiele
lat temu, już nawet nie wie, jak dawno.
85
Możemy się rozejrzeć. Luca nam pozwala, podnosząc
ręce, pokazując wnętrze dłoni i cofając się o krok, jakby
chciał zrobić miejsce. Tu mieszkała babka, której Lisa nigdy
nie spotkała, którą ledwo zna ze zdjęć, bo prawie nie ma
zdjęć z tego czasu, kiedy matka Lisy dorastała tu, włóczy-
ła się po pobliskich lasach, biegała z kurami po podwórzu,
opłakiwała skórowane króliki i niekiedy rzucała kamie-
niami w korony drzew, bo lubiła odgłos wydawany przez
liście, szybki, krótki szelest. Babka Lisy mieszkała tu jesz-
cze kilka tygodni temu, a teraz leży na wiejskim cmenta-
rzu, dwie doliny dalej, pod drewnianym krzyżem i garstką
kwiatów przyniesionych przez Luce, który co trzy, cztery
dni zjeżdża w dół czerwonym samochodem dostawczym,
trąbiąc przed każdym zakrętem, wzniecając kurz na dro-
dze. Mówi nam, że w przyszłym roku będzie tam stał ka-
mień z jej zdjęciem, z czarno-białym zdjęciem.
Lisa upija łyk wody. Jej spojrzenie się zmieniło, coś za-
kryło błękit oczu, jakby szyba z mlecznego szkła. Odwraca
się, kładzie rękę na kredensie, jakby musiała się podeprzeć,
przynajmniej na chwilę, jakby nie chciała, żebyśmy wi-
dzieli taką jej twarz i ten filtr, który się na nią nałożył. Luca
otwiera drzwi do pokoju, chociaż o to nie prosiła, w noz-
drza uderza wypełniający go zapach, mieszanina kurzu
i starych materiałów, i coś ostrego, niemal żrącego. Lisa
rozsuwa zasłony, jak ktoś, komu wolno, kto zna to miej-
sce, bo każdego ranka rozsuwa zasłony, żeby zobaczyć, jak
wysoko jest słońce, jak błyszczy niebo. Niewiele tu rze-
czy, na których mogłaby zatrzymać wzrok, łóżko z białą,
robioną szydełkiem kapą, pocerowaną w dwóch, trzech
miejscach, wciśniętą po bokach między ramę a materac, na
86
kapie dwie ozdobne poduszki, ciemnoczerwone, szafa na
ubrania, którą Lisa teraz otwiera. Przeciąga palcami po bie-
liznie, dotyka materiałów, potem podnosi rękę. Wygląda,
jakby chciała dać nam znak, jakby chciała powiedzieć: zo-
stawcie mnie, idzcie. Pochyla się, chowa twarz w ciemnych
płaszczach. Widać tylko jej włosy, długie, jasnobrązowe,
rozpostarte na ciemnych materiałach między drzwiami
szafy.
Mój brat próbuje coś powiedzieć, w tym szczątkowym
włoskim, który zna, którego nauczył się wieczorami w szko-
le albo z broszurki pod tytułem Włoski dla początkujących.
Próbuje rozmawiać z Lucą, może, by dać Lisie czas, jakie-
go potrzebuje, żeby zatopić się w materiał, w zapach, a być
może tylko po to, by przerwać ciszę, tę dziwną ciszę, któ-
ra spłynęła na nas i pochłania nawet wypowiadane teraz
słowa, ciszę, która nas ogarnęła, gdy wszyscy patrzyliśmy
na włosy Lisy, tylko na jej włosy, na nic więcej.
Lisa podeszła do komody, jakby trochę oszołomiona,
w rękach ma fotografię, czarno-białe zdjęcie w drewnia-
nej ramce zrobione w atelier, przedstawiające jej babkę,
może taką, jaka była przed dziesięcioma, dwudziestoma
laty, z krótkimi czarnymi włosami rozdzielonymi z boku
i ułożonymi w fale, małe kolczyki naciągają płatki uszu,
pasujący do nich naszyjnik, kołnierzyk bluzki z wzorem
z maleńkich płatków i gałązek, bluzki, która wisi w szafie
i której Lisa dotykała, zanim, trochę niepewnie, podeszła
do komody.
Stoi i coś w niej wygląda w tej chwili na mniejsze, młod-
sze. Jestem pewna, że inni też to zauważyli. Mój brat, moja
matka przestali mówić, Lisa trzyma fotografię obydwiema
87
rękami, pyta, czy może ją zabrać, nie musimy tłumaczyć.
Luca kiwa głową i mówi: oczywiście, w swoim języku, a po-
tem Lisa zaczyna płakać, Lisa, której nie ogląda się pła-
czącej, bezgłośnie, z drgającymi ramionami, jakby mogła
przed nami ukryć, że płacze z powodu babki, którą za-
wsze sobie tylko wyobrażała, składała jedynie w myślach
z kilku słów wypowiedzianych przez matkę, babki, której
nigdy nie widziała, bo mieszkała gdzie indziej, daleko, na
innym kontynencie, tutaj, z kozami i kurami, i królikami,
w izbie z łóżkiem, którego z nikim nie dzieliła, i z piecem,
który trzeba napełniać drewnem, żeby grzał, mówiącej ję-
zykiem, w którym Lisa nie potrafi powiedzieć nic ponad [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl