[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabrać dziewczynek.
- Tego nie musisz mi mówić.
W jego głosie słychać było gniew. Aż się dławił od targa-
jących nim emocji.
- W takim razie musisz mieć jakiś plan.
- No, tak, ale pewnie na ułożenie planu będę potrzebował
więcej niż dziesięć sekund - warknął z sarkazmem.
- Hej, ja jestem po twojej stronie, pamiętasz?
Zerwała się na równe nogi. Nie była w stanie siedzieć
spokojnie. Ona również musiała się ruszać, chodzić po poko-
ju. Chciałaby porwać dziewczynki na ręce i uciec aż na ko-
niec świata, żeby ci anonimowi dziadkowie nie mogli ich
odnalezć.
Tymczasem Sam zatrzymał się, westchnął i wyrzucił
z siebie:
- Wiem. Rzecz w tym, że...
- Potrzebny ci ktoś, na kogo mógłbyś się wykrzyczeć.
- Chyba tak - przyznał. - Ale wcale mi nie pomogło.
Uśmiechnęła się. Sam poczuł sitae, słodkie ukłucie w ser-
cu. Była po jego stronie. Zależało jej na dzieciach nie mniej
niż jemu. Nie wiedzieć czemu ta świadomość sprawiła, że
zrobiło mu się nieco lżej na duszy.
Zapomniał o umowie, poddał się instynktowi i wyciągnął
do niej rękę. Potrzebował czegoś - kogoś - na kim mógłby
się wesprzeć. Otoczył ją ramionami i przytulił mocno do
S
R
siebie. Ona również go objęła. Głaskała go po plecach.
Chciała go pocieszyć, podnieść na duchu. Wdychał zapach
jej perfum. Stapiali się w jedno.
- Coś wymyślimy - powiedziała.
- Tak - odparł. Chciał jej uwierzyć.
Oparł brodę na czubku jej głowy i zapatrzył się w ścianę
naprzeciwko.
- Musimy się zastanowić, Sam - ciągnęła dalej. - We
dwójkę na pewno sobie z tym poradzimy.
Westchnął.
- Mam nadzieję.
- Mają duże szanse wygrać - powiedziała następnego
dnia rano prawniczka Fortune'ów, gdy przejrzała dokumenty,
z którymi przyszedł do niej Sam.
Sandra Butler była starszą kobietą. Miała krótko ostrzy-
żone, siwe włosy i inteligentne, niebieskie oczy, z których
promieniował spokój.
- Ale przecież Dave i Jackie mnie wyznaczyli na opieku-
na - odparł na to, starając się powściągnąć gniew, który cały
czas nim targał. - Nie spodziewali się śmierci, ale wyraznie
chcieli, żebym w takim przypadku to ja zajął się dziewczyn-
kami. A nie jego rodzice. Wiem od Dave'a, że gdy przyszedł
na świat, jego rodzice byli już po czterdziestce. Do diabła,
znacznie przekroczą osiemdziesiątkę, gdy dziewczynki będą
nastolatkami.
- Rozumiem, sierżancie - powiedziała prawniczka
i zdjęła swoje okulary w złotych oprawkach.
S
R
Odłożyła je na wypolerowane biurko, splotła dłonie
i uśmiechnęła się do niego. To miał być uśmiech dodający
otuchy. A w każdym razie takiej intencji domyślił się Sam.
Następnie pani Butler wstała, obeszła biurko i usiadła
w fotelu obok niego. Skrzyżowała nogi, obciągnęła spódnicę
na kolanach i zanim znów się odezwała, przez dłuższą chwilę
przyglądała się Samowi.
- Rodzice pana zmarłego przyjaciela twierdzą, że jako
samotny mężczyzna nie może pan zapewnić blizniaczkom
odpowiedniej opieki. Według nich ma pan niepewną pracę.
- Niepewną? - Prychnął szyderczo. - Mam niniejsze
szanse stracić pracę niż przeciętny cywil.
- To prawda - powiedziała, nie przestając się do niego
uśmiechać. - Ale na pewno wytkną w sądzie, że jako żołnierz
piechoty morskiej będzie pan musiał opuszczać dzieci na
długie okresy.
- Rozwiążę ten problem - powiedział szybko. - Muszę
znalezć kogoś odpowiedzialnego, kto będzie mógł się nimi
zajmować. A jeśli nie znajdę, to wystąpię z piechoty. Pracuję
nad tym.
- To dobrze - pokiwała głową. - Im szybciej pan to za-
łatwi, tym lepiej.
- Wiem.
- Szkoda, że nie jest pan żonaty - zadumała się. - Nawet
w dzisiejszych czasach ludzie wolą, by dzieci wychowywały
się w tradycyjnym domu.
- %7łonaty? - powtórzył.
- Tak by było najlepiej - powiedziała łagodnie. - Roz-
S
R
wiązałoby to również problem opieki nad dziećmi podczas
pana wyjazdów na manewry.
W głowie rozpętała mu się burza myśli.
- Fakt, że należy pan do rodziny Fortune'ów, na pewno
też będzie miał swoje znaczenie.
Lekko zesztywniał.
- Fortune'owie nie mają tu nic do rzeczy - oznajmił.
- Sprawa dotyczy rodziców Dave'a i mnie.
Pani Butler pokręciła głową.
- Niech się pan głupio nie upiera, sierżancie. Jeśli chce
pan zatrzymać dzieci, nie powinien pan się cofnąć przed
użyciem żadnego argumentu, który może się okazać pomoc-
ny. Musimy zmierzyć się z dziadkami blizniaczek możliwie
najlepiej przygotowani.
- Zgadzam się w całej rozciągłości.
- Więc, na litość boską, niech się pan pogodzi z faktem,
że nazwisko Fortune'ów ma swoją wagę w każdym sądzie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl