[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w błędzie, jeśli ci się wydaje...
- To ty jesteś w błędzie, jeśli ci się wydaje, że facet,
którego masz w tej chwili przed sobą, jest wystarczająco
naiwny, żeby uwierzyć w twoje wykręty! - wybuchnął
James, przerywając żonie w pół zdania. - Okłamuj kogo
chcesz, Poppy, ale nie mnie! Ja przecież widziałem na
własne oczy, jak tu sobie słodko gruchaliście! Jak parka
zakochanych gołąbków!
- Mylisz się, James, to wcale nie było tak.
- A niby jak?
- Ja tylko... Ja po prostu zakpiłam sobie z Chrisa
w ten sposób, że pogłaskałam go po głowie - wyjaśniła
Poppy zgodnie z prawdÄ….
Niestety, nie przekonała męża.
- Ty chyba kpisz sobie ze mnie! - krzyknÄ…Å‚.
TrzasnÄ…wszy gÅ‚oÅ›no najpierw kuchennymi, a zaraz po­
tem głównymi drzwiami, wyprowadzony z równowagi Ja­
mes Carlton wybiegÅ‚ z domu, wsiadÅ‚ do swojego szybkie­
go samochodu i z piskiem opon odjechał.
Poppy została sama.
Ponieważ James nie wrócił do domu ani wieczorem,
ani nawet na noc, nazajutrz, w sobotę rano, spakowała do
141
torby parÄ™ najniezbÄ™dniejszych drobiazgów, zamówiÅ‚a so­
bie przez telefon taksówkę i pojechała na weekend do
rodziców.
Sądząc, że James wyjechał gdzieś w interesach, nie
wypytywali jej o nic. Ona zas' powiedziała im tylko tyle,
że nie chce siedzieć w domu sama.
Nie miała pojęcia, gdzie jest jej mąż, ale spodziewała się,
że wróci i zacznie jej szukać, kiedy tylko się trochę opamięta.
Minęła jednak cała sobota i cała niedziela, a James ani się
nie zjawił, ani nawet nie dał znaku życia przez telefon.
Noc z niedzieli na poniedziaÅ‚ek zdezorientowana i roz­
żalona Poppy również przespaÅ‚a - a prawdÄ™ powiedzia­
wszy przepłakała - w domu rodziców. W związku z tym
rano wstała z łóżka z potwornym bólem głowy.
Wbrew radom matki, mimo wszystko wybrała się do
pracy, miała bowiem nadzieję, że w firmie zastanie męża.
Dyrektorski gabinet Jamesa Carltona był jednak pusty,
jedynie sekretarka urzÄ™dowaÅ‚a, jak zwykle, w swoim fron­
towym pokoju.
Poppy wstydziła się pytać ją o cokolwiek, nie chciała
bowiem, by rozeszły się plotki, że w rodzinie Carltonów
panują jakieś nienormalne układy i żona nie wie, gdzie
podziewa się mąż.
PrzemÄ™czyÅ‚a siÄ™ w pracy z najwyższym trudem do poÅ‚ud­
nia. PróbowaÅ‚a zająć siÄ™ to tym, to owym, ale nie byÅ‚a w sta­
nie niczego doprowadzić do końca. Ponieważ prześladujący
ją ból głowy był z każdą godziną coraz silniejszy, a z czasem
dołączyły do niego również zawroty głowy i dokuczliwe
nudności, skapitulowała w końcu i postanowiła jechać do
domu, żeby się położyć i odpocząć.
142
W hallu na parterze natknęła się na Chrisa Carltona,
który właśnie wychodził z gabinetu Jamesa.
- Na litość boską, Poppy, dlaczego ty jesteś taka blada?
- zapytał z niepokojem.
- GÅ‚owa strasznie mnie boli, mam potwornÄ… migrenÄ™
- odpowiedziała. - Jadę do domu, muszę się położyć.
- Odwiozę cię - zaproponował Chris.
- Nie trzeba!
- Trzeba, jak najbardziej - Chris obstawał uparcie przy
swoim. - Nawet nie ma mowy, żebyś jechała sama. Skoro
nie ma Jamesa, mam obowiązek go zastąpić.
Podał Poppy ramię. Ponieważ akurat w tym momencie
gwaÅ‚townie zakrÄ™ciÅ‚o siÄ™ jej w obolaÅ‚ej gÅ‚owie i pocie­
mniało w oczach, przestraszona nie na żarty przestała się
wymawiać i skorzystała z jego pomocy. Wyszli razem
z budynku i wsiedli do samochodu Chrisa.
- Migiem będziemy na miejscu - stwierdził chełpliwie
i ostro ruszył z firmowego parkingu.
Dojechali boczną, spokojną uliczką do głównej, dość
ruchliwej ulicy.
Chris prowadziÅ‚ wóz szybko, z maksymalnÄ… dozwolo­
nÄ… prÄ™dkoÅ›ciÄ…. Na wysokoÅ›ci miejskiego parku przyhamo­
waÅ‚ gwaÅ‚townie, chcÄ…c przepuÅ›cić rowerzystÄ™, który nie­
frasobliwie przeprowadzał swój dwukołowy wehikuł
z jednej strony ulicy na drugÄ… w miejscu bynajmniej nie
przeznaczonym do przechodzenia przez jezdniÄ….
Kierowca jadący za Chrisem ani nie widział cyklisty, ani
też nie przewidziaÅ‚, oczywiÅ›cie, gwaÅ‚townego manewru po­
przednika i nie zdołał w porę zredukować prędkości swojego
pojazdu. W związku z tym zahamował wprawdzie, ale na
143
tyle pózno, że jego wóz, tocząc się siłą rozpędu, stuknął
dość mocno w tył samochodu Chrisa Carltona.
Poppy, która ze względu na swój odmienny stan nie
musiaÅ‚a - ale i nie bardzo mogÅ‚a - korzystać z pasa bez­
pieczeństwa, poczuła nagle, że siła uderzenia wyrzuca ją
gwałtownie do przodu.
W chwilę pózniej był jeszcze potworny ból uderzenia
głową o szybę, paniczny strach o siebie i dziecko.
A potem długo, długo nie było już nic, tylko ciemność.
I głucha cisza, którą dopiero po pewnym czasie przerwał
jakiś przeciągły, przenikliwy odgłos. Ni to płacz, ni to
zawodzenie.
Ów dziwny odgÅ‚os okazaÅ‚ siÄ™ wyciem syreny nadjeż­
dżajÄ…cego ambulansu. Dopiero kiedy Poppy, przytomnie­
jąc, rozpoznała go, kiedy zorientowała się, że nie są to ani
chóry anielskie w niebie, ani potÄ™pieÅ„cze jÄ™ki grzeszni­
ków w piekle, odważyła się otworzyć oczy.
UjrzaÅ‚a Chrisa. PrzypiÄ™ty do fotela pasem bezpieczeÅ„­
stwa, nie ucierpiaÅ‚ w momencie kolizji i zdoÅ‚aÅ‚ o wÅ‚as­
nych siłach wysiąść z wozu i zaalarmować przez telefon
komórkowy pogotowie.
A teraz staÅ‚ tuż przy otwartych szeroko drzwiach samo­
chodu, tych od strony pasażera i nachylając się nad Poppy,
szeptał:
- Spokojnie, nic się nie stało, to było na szczęście tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl