[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stragany. Byłem pewny siebie, nawet w najgorszych wyobrażeniach nie miałem
najmniejszych wątpliwości, że zostanę wzięty za jednego z mieszkańców, który wyszedł na
zakupy.
Dotarliśmy na obrzeże miasta, nad którym górował potężny mur. Ogromne, drewniane
wrota wzmocnione poziomymi, żelaznymi belkami, które chronić nas miały przed
agresorami, tamtego dnia, otwarte były na oścież (w tamtych latach, co miesiąc ogłaszano
tydzień handlowy).
Szybko przekonałem się, że podejrzanego nie interesował handel. Szedł przed siebie,
przekroczył granice metropolii i brukowaną ulicą, skierował się w stronę lasu. Był to
najryzykowniejszy moment całego przedsięwzięcia. Na otwartych przestrzeniach mógł
z łatwością mnie wypatrzeć, gdyby tylko się odwrócił. Z pomocą przyszli mi spóznieni kupcy,
którzy dopiero co zjeżdżali w stronę Gandratorundu, dzięki czemu mogłem wmieszać się
w tłum.
Zboczył z głównej drogi i wszedł między drzewa, co po krótkiej chwili ja również
uczyniłem. Zarówno wysokie świerki o grubych pniach oraz gęstym igliwiu, jak i tworzące tę
część gęstwiny różnego rodzaje krzewy doskonale chroniły mnie przed wzrokiem szermierza.
Zwinnie posuwał się w nieznanym mi kierunku, gdy rozległ się głośny, jakby
uderzenie pioruna, ryk. Było to tak nagłe zdarzenie, że przestraszony aż podskoczyłem.
Cóż to za bestia wydaje z siebie taki dzwięk? zapytałem cicho sam siebie.
Spojrzałem kątem oka przez gałęzie. Mój cel stał nieruchomo i, jak mi się wydawało,
nasłuchiwał. Kolejny odgłos dotarł do mych uszów po zaledwie kilku sekundach, a zaraz po
nim jakby wołanie o pomoc. Nie miałem już żadnych wątpliwości człowiek. Niewiele czasu
92
było mi dane na dalsze rozmyślenia, gdyż przybysz ruszył w kierunku zródła hałasu.
Wbiegł na polną drogę, ja natomiast przykucnąłem w krzakach kilka metrów dalej,
aby móc wszystko doskonale widzieć i słyszeć.
Pojazd zaprzęgowy, zapewne wywrócony przez wystraszone konie, które już dawno
zdołały się zerwać i uciec, leżał na prawym boku. Dwa roztrzaskane kufry znajdowały się
kilka metrów dalej, a złote monety rozsypały się niemalże na połowę szerokości ścieżki. Był
to wóz jednego z kupców, który najwyrazniej sprzedał już cały towar i wracał do swego
miasta. Nie miał szczęścia, biedak. Klęczał przed dwoma rabusiami błagając ich o litość. %7łal
oraz poczucie bezradności mocno ściskało me serce.
Widok niespodziewanego gościa, mimo iż tak odmiennego, nie wywarł na grabieżcach
dużego wrażenia. Odwrócili się w jego stronę, po czym jeden z nich powoli ruszył ku niemu.
Proszę, pomóż mi! Oni są niebezpieczni! Proszę! Zapłacę! krzyknął nagle kupiec,
jednak szybko został uciszony przez uderzenie pięścią.
Złodziej mocniej chwycił swój oręż i zerwał się do biegu. Szermierz stał
niewzruszony. Gdy rabuś znalazł się kilka kroków przed nim, uniósł miecz i wyprowadził
cios znad głowy. Przybysz lekko odskoczył w bok unikając ostrza, co rozzłościło napastnika.
Zamachnął się jeszcze raz, efekt pozostał niezmieniony. Trwało to tak może z minutę, aż
w końcu nieznajomy o niebieskawej skórze przeszedł do ataku. Silnym kopnięciem odepchnął
przeciwnika, wyjął broń, a następnie doskoczył do niego. Rabuś zasłonił się mieczem,
z całych sił zacisnął dłonie na rękojeści. Na nic zdał się jego trud. Czarna szabla przecięła stal
niczym kartkę papieru i uderzyła w bark. Próżno było oczekiwać, aby ludzkie ciało zdołało
oprzeć się takiemu uderzeniu. Lewe ramię upadło na ziemię. Mężczyzna wrzasnął, z rany
trysnęła struga ciemnoczerwonej krwi. Zatoczył się kilka razy i padł martwy.
Przyznam, że widząc, jakim kunsztem dysponował ów tajemniczy jegomość i jak
broni obcego sobie człowieka, chciałem wykreślić go z listy podejrzanych. Przecież, jak
istota, która naraża życie dla innych, mogłaby przyczynić się do znikania ludzi? Wtedy
wydawało mi się to bez sensu.
Ten drugi ucieka! zawołała ofiara, wskazując ręką na zachód.
Drugi bandyta znajdował się już kilkadziesiąt metrów dalej. Byłem przekonany, że
zbiegnie i ten karygodny czyn ujdzie mu płazem. Nic bardziej mylnego. Szermierz wziął
krótki rozbiegł i cisnął swym orężem. Wirujące ostrze poszybowało wysoko w niebo. Nigdy
wcześniej nie widziałem takiego dziwu. Po osiągnięciu najwyższego pułapu broń zaczęła
93
opadać w blasku słońca, jak jastrząb polujący na królika. Rzut był celny. Szabla wbiła się
prosto w głowę mężczyzny.
Zabrawszy swoją broń podszedł do klęczącego jeszcze kupca.
Obiecałeś zapłatę za ocalenie życia, czyż nie? powiedział.
Perfekcyjnie władał naszym językiem. W tawernie nie byłem w stanie wyróżnić jego
głosu spośród zabawiających się tam gości. Teraz mogłem wsłuchać się dokładnie w jego
mowę, która, tak samo jak chód, wskazywała na szlacheckie pochodzenie. Być może on
naprawdę jest człowiekiem, pomyślałem. Przecież istnieje tyle nieznanych ludów
zamieszkujących południowe lądolody. Może tenże przybysz wywodzi się z jednego z nich?
Oczywiście, mój wybawco. Proszę, bierz odpowiedział, podnoszą rozłożone
dłonie, na których leżała sterta złotych monet.
Na twarzy starca pojawił się szeroki uśmiech. Od dawna nie widziałem tak radosnego
człowieka, jak on w tamtej chwili. Czy to nie piękna śmierć? Umrzeć w momencie
największego szczęścia, kiedy nie spodziewamy się niczego złego? Teraz tak o tym właśnie
myślę, ale wtedy byłem śmiertelnie przerażony. Gdy jego odcięta głowa turlała się po ziemi,
wzniecając niewielkie obłoki kurzu, nie umiałem pojąć, co się zdarzyło. A to jeszcze nie był
koniec.
Przybysz pochylił się nad ciałem ofiary, której niedawno zafundował dekapitację
i podniósł jej rękę. Otworzył usta pokazując swoje kły. Wgryzł się w przedramię i oderwał
kawałek mięsa. Zaczął przeżuwać. Przypatrywałem się temu zjawisku ze zgrozą oraz
przerażeniem. Chciałem uciec, lecz nie mogłem, nie byłem w stanie kontrolować nóg.
Po krótkiej chwili odwrócił głowę i spojrzał w moją stronę. Odruchowo
zanurkowałem w krzakach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się zaledwie na moment, ale
odniosłem wrażenie, że trwało to całą wieczność. Siedziałem skulony, a moje ciało drżało
z przerażenia. Od początku wiedział, że go obserwuję. Musiał mnie wyczuć. Jego świecące na
czerwono oczy, które zmieniły kolor z jasnozielonych, oraz ciemnoczerwona krew otaczająca
ustach doskonale komponowały się z niebieskim odcieniem skóry. Był stworzony do
pożerania ludzkiego mięsa. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, iż to jest jego prawdziwa
natura. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
stragany. Byłem pewny siebie, nawet w najgorszych wyobrażeniach nie miałem
najmniejszych wątpliwości, że zostanę wzięty za jednego z mieszkańców, który wyszedł na
zakupy.
Dotarliśmy na obrzeże miasta, nad którym górował potężny mur. Ogromne, drewniane
wrota wzmocnione poziomymi, żelaznymi belkami, które chronić nas miały przed
agresorami, tamtego dnia, otwarte były na oścież (w tamtych latach, co miesiąc ogłaszano
tydzień handlowy).
Szybko przekonałem się, że podejrzanego nie interesował handel. Szedł przed siebie,
przekroczył granice metropolii i brukowaną ulicą, skierował się w stronę lasu. Był to
najryzykowniejszy moment całego przedsięwzięcia. Na otwartych przestrzeniach mógł
z łatwością mnie wypatrzeć, gdyby tylko się odwrócił. Z pomocą przyszli mi spóznieni kupcy,
którzy dopiero co zjeżdżali w stronę Gandratorundu, dzięki czemu mogłem wmieszać się
w tłum.
Zboczył z głównej drogi i wszedł między drzewa, co po krótkiej chwili ja również
uczyniłem. Zarówno wysokie świerki o grubych pniach oraz gęstym igliwiu, jak i tworzące tę
część gęstwiny różnego rodzaje krzewy doskonale chroniły mnie przed wzrokiem szermierza.
Zwinnie posuwał się w nieznanym mi kierunku, gdy rozległ się głośny, jakby
uderzenie pioruna, ryk. Było to tak nagłe zdarzenie, że przestraszony aż podskoczyłem.
Cóż to za bestia wydaje z siebie taki dzwięk? zapytałem cicho sam siebie.
Spojrzałem kątem oka przez gałęzie. Mój cel stał nieruchomo i, jak mi się wydawało,
nasłuchiwał. Kolejny odgłos dotarł do mych uszów po zaledwie kilku sekundach, a zaraz po
nim jakby wołanie o pomoc. Nie miałem już żadnych wątpliwości człowiek. Niewiele czasu
92
było mi dane na dalsze rozmyślenia, gdyż przybysz ruszył w kierunku zródła hałasu.
Wbiegł na polną drogę, ja natomiast przykucnąłem w krzakach kilka metrów dalej,
aby móc wszystko doskonale widzieć i słyszeć.
Pojazd zaprzęgowy, zapewne wywrócony przez wystraszone konie, które już dawno
zdołały się zerwać i uciec, leżał na prawym boku. Dwa roztrzaskane kufry znajdowały się
kilka metrów dalej, a złote monety rozsypały się niemalże na połowę szerokości ścieżki. Był
to wóz jednego z kupców, który najwyrazniej sprzedał już cały towar i wracał do swego
miasta. Nie miał szczęścia, biedak. Klęczał przed dwoma rabusiami błagając ich o litość. %7łal
oraz poczucie bezradności mocno ściskało me serce.
Widok niespodziewanego gościa, mimo iż tak odmiennego, nie wywarł na grabieżcach
dużego wrażenia. Odwrócili się w jego stronę, po czym jeden z nich powoli ruszył ku niemu.
Proszę, pomóż mi! Oni są niebezpieczni! Proszę! Zapłacę! krzyknął nagle kupiec,
jednak szybko został uciszony przez uderzenie pięścią.
Złodziej mocniej chwycił swój oręż i zerwał się do biegu. Szermierz stał
niewzruszony. Gdy rabuś znalazł się kilka kroków przed nim, uniósł miecz i wyprowadził
cios znad głowy. Przybysz lekko odskoczył w bok unikając ostrza, co rozzłościło napastnika.
Zamachnął się jeszcze raz, efekt pozostał niezmieniony. Trwało to tak może z minutę, aż
w końcu nieznajomy o niebieskawej skórze przeszedł do ataku. Silnym kopnięciem odepchnął
przeciwnika, wyjął broń, a następnie doskoczył do niego. Rabuś zasłonił się mieczem,
z całych sił zacisnął dłonie na rękojeści. Na nic zdał się jego trud. Czarna szabla przecięła stal
niczym kartkę papieru i uderzyła w bark. Próżno było oczekiwać, aby ludzkie ciało zdołało
oprzeć się takiemu uderzeniu. Lewe ramię upadło na ziemię. Mężczyzna wrzasnął, z rany
trysnęła struga ciemnoczerwonej krwi. Zatoczył się kilka razy i padł martwy.
Przyznam, że widząc, jakim kunsztem dysponował ów tajemniczy jegomość i jak
broni obcego sobie człowieka, chciałem wykreślić go z listy podejrzanych. Przecież, jak
istota, która naraża życie dla innych, mogłaby przyczynić się do znikania ludzi? Wtedy
wydawało mi się to bez sensu.
Ten drugi ucieka! zawołała ofiara, wskazując ręką na zachód.
Drugi bandyta znajdował się już kilkadziesiąt metrów dalej. Byłem przekonany, że
zbiegnie i ten karygodny czyn ujdzie mu płazem. Nic bardziej mylnego. Szermierz wziął
krótki rozbiegł i cisnął swym orężem. Wirujące ostrze poszybowało wysoko w niebo. Nigdy
wcześniej nie widziałem takiego dziwu. Po osiągnięciu najwyższego pułapu broń zaczęła
93
opadać w blasku słońca, jak jastrząb polujący na królika. Rzut był celny. Szabla wbiła się
prosto w głowę mężczyzny.
Zabrawszy swoją broń podszedł do klęczącego jeszcze kupca.
Obiecałeś zapłatę za ocalenie życia, czyż nie? powiedział.
Perfekcyjnie władał naszym językiem. W tawernie nie byłem w stanie wyróżnić jego
głosu spośród zabawiających się tam gości. Teraz mogłem wsłuchać się dokładnie w jego
mowę, która, tak samo jak chód, wskazywała na szlacheckie pochodzenie. Być może on
naprawdę jest człowiekiem, pomyślałem. Przecież istnieje tyle nieznanych ludów
zamieszkujących południowe lądolody. Może tenże przybysz wywodzi się z jednego z nich?
Oczywiście, mój wybawco. Proszę, bierz odpowiedział, podnoszą rozłożone
dłonie, na których leżała sterta złotych monet.
Na twarzy starca pojawił się szeroki uśmiech. Od dawna nie widziałem tak radosnego
człowieka, jak on w tamtej chwili. Czy to nie piękna śmierć? Umrzeć w momencie
największego szczęścia, kiedy nie spodziewamy się niczego złego? Teraz tak o tym właśnie
myślę, ale wtedy byłem śmiertelnie przerażony. Gdy jego odcięta głowa turlała się po ziemi,
wzniecając niewielkie obłoki kurzu, nie umiałem pojąć, co się zdarzyło. A to jeszcze nie był
koniec.
Przybysz pochylił się nad ciałem ofiary, której niedawno zafundował dekapitację
i podniósł jej rękę. Otworzył usta pokazując swoje kły. Wgryzł się w przedramię i oderwał
kawałek mięsa. Zaczął przeżuwać. Przypatrywałem się temu zjawisku ze zgrozą oraz
przerażeniem. Chciałem uciec, lecz nie mogłem, nie byłem w stanie kontrolować nóg.
Po krótkiej chwili odwrócił głowę i spojrzał w moją stronę. Odruchowo
zanurkowałem w krzakach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się zaledwie na moment, ale
odniosłem wrażenie, że trwało to całą wieczność. Siedziałem skulony, a moje ciało drżało
z przerażenia. Od początku wiedział, że go obserwuję. Musiał mnie wyczuć. Jego świecące na
czerwono oczy, które zmieniły kolor z jasnozielonych, oraz ciemnoczerwona krew otaczająca
ustach doskonale komponowały się z niebieskim odcieniem skóry. Był stworzony do
pożerania ludzkiego mięsa. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, iż to jest jego prawdziwa
natura. [ Pobierz całość w formacie PDF ]