[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co...? Co...? - krzyknęła, gdy podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię
niczym worek kartofli.
- Puść mnie - zapiszczała, na co Josh dał jej lekkiego klapsa w siedzenie,
po czym zawiesił broń na ramieniu i zaczął biec.
- Przestań się wydzierać! Gdy tylko bezpiecznie dotrzemy do lasu, zaraz
postawię cię na ziemi. I przestań mnie wreszcie kopać. To boli.
Josh biegł dość szybko przez wysoką mokrą trawę, nie bacząc na ciężar,
który dzwigał na plecach. Wokół migały tylko cierniste krzaki jeżyn, głogu,
gałązki srebrnej brzozy i kwitnący na żółto żarnowiec.
Niebawem jednak zatrzymał się, ciężko oddychając. Oparł strzelbę o
drzewo i powoli opuścił Laurę na ziemię. Czuła, jak jego dłonie przesuwają się
wzdłuż jej całego ciała, dotykając nóg, ud, bioder, talii, piersi. Już samo to
wystarczyło, by wprawić ją w zakłopotanie.
- Powinniśmy być tu bezpieczni - oznajmił Josh i Laura błyskawicznie
wyswobodziła się z jego ramion.
- 75 -
S
R
- Bezpieczni! Tak bardzo bym chciała w to uwierzyć! Ale ja nigdy nie
czuję się bezpieczna w twoim towarzystwie!
- Co za ciekawe wyznanie! - powiedział Josh kpiąco.
Laura wiele by dała, żeby móc odwołać swe słowa, ale było za pózno.
Zarumieniła się aż po czubek głowy. Swym nieopatrznym wyznaniem dała mu
do ręki broń, którą mógł wykorzystać przeciw niej.
Wściekła na siebie, próbowała go wyminąć i pobiec do swego
samochodu, ale Josh pochwycił ją w talii i nie chciał puścić. Roześmiał się
cicho.
- Nie, nigdzie stąd nie pójdziesz. Dokąd chcesz pójść? Chyba nie
zamierzasz uciec? Mógłbym przysiąc, że nie jesteś tchórzem!
Dobrze wiedział, jak ją podejść, gdyż Laura spojrzała mu prosto w twarz i
prychnęła:
- Nie jestem tchórzem!
- No to dlaczego uciekasz? - spytał tym swoim spokojnym,
niebezpiecznym głosem, patrząc na nią z góry tak, że chcąc nie chcąc musiała
unieść do góry głowę, a burza loków wysypała się spod kaptura jej peleryny.
- Wcale nie uciekam! - mruknęła i zmusiła się, żeby zostać, mimo wielu
zagrożeń, jakie niosło z sobą przebywanie z nim sam na sam w tej targanej
wiatrem zielonej dziczy.
Wciąż jeszcze drżała, niezdolna zapomnieć dotyku jego rąk.
- Ja... po prostu... spieszę się... Muszę jechać do domu...
- Te wiosenne burze nigdy długo nie trwają. Piorun, jeśli ma już uderzyć,
uderzy w najwyższe drzewo, na przykład w tamten dąb. Nie masz się już teraz
czego obawiać. Wciąż drżysz - powiedział Josh, patrząc na nią w taki sposób, że
poczuła, jak miękną jej nogi. Była tym przerażona; nie chciała, by tak się działo.
Podczas gdy speszona wpatrywała się w niego, w pobliżu ponownie
uderzył piorun. Laura cofnęła się gwałtownie w cień, jaki roztaczały gałęzie
najbliższego drzewa.
- 76 -
S
R
Również Josh wszedł głębiej w las, opierając się plecami o pień
niewielkiej dzikiej jabłoni, osypanej ledwie co rozwiniętym białym i
jasnoróżowym kwieciem. Pod jego ciężarem drzewko zachwiało się i kilka
płatków opadło na jego mokre czarne włosy.
Widząc to, Laura roześmiała się niemal histerycznie.
- Masz płatki jabłoni we włosach - wyjaśniła zdumionemu Joshowi. -
Wyglądają jak konfetti!
- W takim razie zdejmij je - powiedział Josh schylając głowę.
Laura nie wiedziała, jak się zachować. Bardzo pragnęła go dotknąć, ale
bała się podsycać to pragnienie. Czy wypadało jej jednak odmówić?
Pośpiesznie zgarnęła kwiatki z jego głowy, starając się prawie nie dotykać
jego włosów, które, jakby naelektryzowane, kleiły się do jej dłoni. Niemal czuła
iskrzenie między sobą a Joshem.
Przełknęła z trudem ślinę i cofnęła się kilka kroków. Patrzyła na krople
deszczu opadające z liścia na liść srebrnej brzózki, zanim ostatecznie nie skryły
się w gęstwinie wysokiej trawy. Miejsce, w którym się znajdowali, wydawało
się zupełnie odizolowane od świata. Wokół szalała burza i wiał silny wiatr,
czego jednak prawie nie zauważali. Niezwykle ostro natomiast Laura zdawała
sobie sprawę z obecności Josha. Nie odważyła się nawet spojrzeć w jego stronę.
- Jakiego rodzaju przedsięwzięcie reklamowe zamierzasz tu
zorganizować? - spytał znienacka Josh, a ona uczepiła się pytania, wdzięczna za
tak neutralny temat.
- Każdego roku przedsiębiorstwo Iana Eyre'a organizuje jakąś imprezę,
mającą na celu promocję ich najnowszych wyrobów tekstylnych -
poinformowała go niezwykle rzeczowym tonem. - Z całego świata zjeżdżają się
wtedy kontrahenci, żeby zobaczyć, co firma w danej chwili produkuje. Ian lubi
zaprezentować im coś wyjątkowego, wywrzeć na nich wrażenie... zaszpanować
nawet, jeśli wolisz to słowo, by złożyli jeszcze większe zamówienia na przyszły
rok.
- 77 -
S
R
- Co za cyrk! Wszystko po to, by sprzedać tkaniny? A nie może po prostu
pokazać kupcom najnowszych wyrobów bez robienia wokół tego zamieszania?
- Takie mamy dzisiaj czasy! By sprzedać produkt, trzeba go odpowiednio
opakować. W każdym bądz razie nasza agencja już od dobrych kilku lat zajmuje
się promocją wyrobów Eyre-York. Zawsze staramy się wymyślić coś
zaskakującego... - urwała na moment, staranne dobierając słowa - ...a nawet...
jedynego w swoim rodzaju! Ian oczekuje od nas, byśmy za każdym razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl