[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobra robota, Tris - chwali mnie cicho Will.
Przytakuję, nie odrywając wzroku od tablicy. Powinnam być zadowolona, że mam
pierwsze miejsce, ale wiem, co to znaczy. Jeśli Peter i jego kumple wcześniej mnie nienawi-
dzili, to od tej pory będą mną gardzić. Teraz to ja jestem Edward. Moje oko może być następ-
ne. Albo gorzej.
Szukam imienia Ala i znajduję je na ostatnim miejscu. Tłumek nowicjuszy rozchodzi
się powoli, zostaję ja, Peter, Will i Al. Chcę pocieszyć Ala. Powiedzieć mu, że tak dobrze so-
bie radzę tylko dlatego, że mój mózg jest trochę inny. Peter odwraca się powoli, cały spięty.
Złe oko byłoby mniej grozne niż spojrzenie, którym mnie obrzucił - wyraz czystej nienawiści.
Idzie do swojego łóżka, ale w ostatniej sekundzie odwraca się i przyciska mnie rękami do
ściany.
- Nie wyprzedzi mnie Sztywniaczka - cedzi wolno przez zęby, a twarz trzyma tak bli-
sko mojej, że czuję jego stęchły oddech. - Jak to zrobiłaś, co? Jak, do diabła, to zrobiłaś?
Przyciąga mnie o kilkanaście centymetrów i wali mną o ścianę. Zaciskam szczękę,
żeby powstrzymać się od krzyku, chociaż ból po uderzeniu wędruje aż na sam koniec kręgo-
słupa. Will łapie Petera za kołnierz koszuli i odciąga go ode mnie.
- Zostaw ją. Tylko tchórz zastrasza małą dziewczynkę.
- Małą dziewczynkę? - parska drwiąco Peter, odrzucając rękę Willa. - Jesteś ślepy, czy
po prostu głupi? Ona wypchnie cię z rankingów i z Nieustraszonych i nic z tego nie będziesz
miał tylko dlatego, że wie, jak manipulować ludzmi, a ty nie wiesz. Daj mi znać, jak zrozu-
miesz, że ona tu jest po to, żeby nas zniszczyć.
Peter wybiega z sypialni. Molly i Drew idą w jego ślady z wyrazem niesmaku na twa-
rzach.
- Dziękuję. - Kiwam głową do Willa.
- Czy on mówi prawdę? - pyta cicho. - Próbujesz nami manipulować?
- A jak, do licha, miałabym to robić? - Patrzę na niego gniewnie. - Po prostu staram się
jak mogę, tak jak wszyscy.
- Nie wiem. - Will wzrusza lekko ramieniem. - Może udajesz słabą, żebyśmy cię żało-
wali? A potem udajesz twardziela, żeby nas zastraszyć?
- Zastraszyć cię? Jestem twoim przyjacielem. Nie zrobiłabym tego.
Nic nie mówi. Domyślam się, że mi nie wierzy& że nie całkiem mi wierzy.
- Nie bądz idiotą, Will. - Christina zeskakuje z łóżka. Patrzy na mnie bez współczucia
i dorzuca: - Ona nie udaje.
Odwraca się i wychodzi, nie trzaskając drzwiami. Will za nią. Jestem w sali sama z
Alem. Pierwsza i ostatni.
Al nigdy nie wyglądał na małego, ale teraz tak wygląda, ramiona ma zgarbione, zapa-
da się w sobie, przypomina zmięty papier. Siedzi na skraju łóżka.
- W porządku? - zagaduję.
- Jasne.
Twarz ma jaskrawoczerwoną. Odwracam wzrok. Takie pytanie to tylko formalność.
Każdy, kto ma oczy, widzi, że z Alem nie jest w porządku.
- To jeszcze nie koniec. Możesz podnieść swoją pozycję, jeśli&
Milknę, kiedy kieruje na mnie wzrok. Nie mam najmniejszego pojęcia, co bym mu po-
wiedziała, gdybym skończyła zdanie. Nie ma strategii na drugi etap. On sięga głęboko, do sa-
mego jądra naszej osobowości i sprawdza, czy jest tam odwaga.
- Widzisz - mamrocze - to nie takie proste.
- Wiem.
- Nie sądzę, żebyś wiedziała. - kręci głową. Podbródek mu drży. - Dla ciebie to łatwe.
Wszystko jest łatwe.
- Nieprawda.
- Właśnie, że prawda. - Zamyka oczy. - Nie pomagasz mi, udając, że jest inaczej. Ja&
wątpię, czy w ogóle możesz mi pomóc.
Czuję się, jakbym właśnie weszła w ulewę i całe ubranie miała przesiąknięte wodą;
jakbym była ciężka, niezdarna i bezużyteczna. Nie wiem, czy chodzi mu o to, że nikt nie
może mu pomóc, czy o to, że właśnie ja nie mogę, ale i tak będę nie w porządku, bez względu
na interpretację. Chcę mu pomóc. Jestem bezsilna.
- Słuchaj& - zaczynam, żeby przeprosić, ale za co? Ze jestem bardziej Nieustraszoną
niż on? Za to, że nie wiem, co powiedzieć?
- Ja tylko& - Azy, które zbierały mu się w oczach, wylały się, zmoczyły policzki. -
Chcę zostać sam.
Kiwam głową i odwracam się od niego. To niedobry pomysł, żeby go zostawić, ale nie
mogę się powstrzymać. Drzwi zamykają się za mną z kliknięciem zamka, odchodzę.
Mijam fontannę z wodą do picia, idę tunelami, które w dniu mojego przybycia wyda-
wały się nieskończone, ale teraz ledwie je zauważam. Nie po raz pierwszy, odkąd tutaj je-
stem, zawiodłam rodzinę, ale z jakichś powodów myślę właśnie o tym jako o zawodzie. W in-
nych przypadkach, kiedy zawodziłam, wiedziałam, co robić, ale się wycofywałam. Tym ra-
zem nie wiedziałam, co robić. Czy straciłam zdolność rozumienia ludzkich potrzeb? Czy stra-
ciłam część siebie?
Idę dalej. Jakoś udaje mi się znalezć korytarz, gdzie się schowałam, kiedy opuścił nas
Edward. Nie chcę być sama, ale chyba nie mam wielkiego wyboru. Zamykam oczy, skupiam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl