[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dobrze. Poczekam.
Kląłem przez kilka minut, by zyskać nieco czasu do namysłu.
 Gdzie byłaś, kiedy wrócił Benedykt?  spytałem w końcu.
Uśmiech zniknął.
 Nie wiem  stwierdziła.  Kiedy wyjechałeś, wybrałam się na przejażdż-
kę. Nie było mnie cały dzień. Chciałam zostać sama, żeby trochę pomyśleć. Kiedy
wróciłam wieczorem jego już nie było. Rankiem wyruszyłam znowu. Odjechałam
dość daleko i kiedy się ściemniło, postanowiłam zanocować na dworze. Często to
robię. Następnego dnia po południu, kiedy wróciłam do domu, wyjechałam na
wzgórze i zobaczyłam w dole, że przejeżdża kierując się na wschód. Postanowi-
łam ruszyć za nim. Droga wiodła przez Cień, teraz to rozumiem. Miałeś rację,
łatwiej iść za kimś. Nie wiem, jak długo to trwało: czas całkiem się poplątał. Do-
jechał aż tutaj. Poznałam to miejsce: było przedstawione na karcie.
Spotkał się z Julianem w tym lesie na północy, a potem obaj wrócili tutaj, do
bitwy  skinęła w stronę doliny.  Kilka dni kryłam się w lesie. Nie wiedzia-
łam, co robić. Bałam się zgubić. gdybym próbowała wrócić. Wtedy zobaczyłam
twój oddział wspinający się w górę. Dostrzegłam ciebie i Ganelona na czele. Wie-
działam, że Amber leży w tamtej stronie, więc ruszyłam za wami. Nie zbliżałam
się aż do teraz, bo chciałam, byś był już zbyt blisko Amberu, żeby odesłać mnie
z powrotem.
 Nie wierzę, żeby to była cała prawda  oświadczyłem.  Ale nie mam
teraz czasu, by jej dochodzić. Zaraz ruszamy. Będziemy walczyć. Najbezpieczniej
dla ciebie będzie, jeśli zostaniesz tutaj. Zostawię ci paru ludzi do ochrony.
 Nie chcę!
 Nie obchodzi mnie, czy chcesz. Zostaną z tobą. Przyślę po ciebie, gdy tylko
bitwa się skończy.
Odwróciłem się, wybrałem dwóch pierwszych z brzegu ludzi i kazałem im
zostać i pilnować jej. Nie wydawali się zachwyceni tym poleceniem.
 Co to za broń mają twoi żołnierze?  spytała Dara.
 Pózniej  rzuciłem.  Jestem zajęty.
Zrobiłem krótką odprawę i wydałem rozkazy.
 Zdaje się, że masz bardzo niewielu ludzi  zauważyła.
 Wystarczy  odparłem.  Zobaczymy się pózniej.
Zostawiłem ją ze strażnikami.
Wyruszyliśmy tą samą drogą, którą przedtem szedłem sam. Grzmoty ucichły
w czasie marszu, a cisza, która nastąpiła, nie przynosiła ulgi, raczej zwiększała
143
napięcie. Znowu ogarnął nas mrok. Pociłem się mocno w wilgotnym powietrzu.
Zatrzymaliśmy się przed pierwszym moim punktem obserwacyjnym. Posze-
dłem tam tylko z Ganelonem.
Jezdzcy na wyvernach byli wszędzie, a ich wierzchowce walczyły wraz z ni-
mi. Coraz mocniej przyciskali obrońców do urwiska. Rozglądałem się, ale nie
mogłem dostrzec ani Eryka, ani lśnienia jego klejnotu.
 Którzy są nieprzyjaciółmi?  zapytał Ganelon.
 Ci na smokach.
Teraz, kiedy ucichła niebiańska artyleria, lądowali wszyscy i gdy tylko do-
tknęli stałego gruntu, ruszali do ataku. Patrzyłem uważnie, lecz nie dostrzegłem
Gerarda wśród obrońców.
 Przyprowadz naszych  poleciłem unosząc broń.  Powiedz im, żeby
strzelali do ludzi i do zwierząt. Ganelon odszedł, a ja wymierzyłem w zniżającego
się wyverna. Strzeliłem i obserwowałem, jak spokojny lot zmienia się w szaleńczy
wir skrzydeł. Zwierzę uderzyło o zbocze i zaczęło kuśtykać bezradnie. Strzeliłem
po raz drugi. Konający potwór wybuchnął płomieniem. W krótkim czasie miałem
na koncie trzy takie ogniska. Przeczołgałem się na drugą z moich poprzednich
pozycji i bezpieczny wymierzyłem znowu. Trafiłem następnego, lecz tymczasem
inne zawracały już w moją stronę. Wystrzelałem resztę amunicji i w pośpiechu
zacząłem przeładowywać. One już do mnie leciały. I były szybkie. Udało mi się
jakoś je powstrzymać i właśnie ładowałem znowu, kiedy nadciągnęła pierwsza
grupa moich ludzi.
Wzmocniliśmy ogień, a kiedy nadeszli pozostali, przeszliśmy do natarcia.
W dziesięć minut było po wszystkim. W ciągu pierwszych pięciu minut wrogowie
najwyrazniej pojęli, że nie mają szans, i pognali w stronę krawędzi, gdzie rzucali
się w przepaść i przechodzili do lotu. Strzelaliśmy do nich cały czas, a płonące
ciała i tlące się kości zaścieliły ziemię dookoła.
Po lewej stronie wznosiła się stroma skała; jej szczyt ginął w chmurach i zda-
wało się, że może ciągnąć się w górę bez końca. Wiatr rozwiewał dym i mgłę,
a kamienie były splamione i zbryzgane krwią.
Szliśmy naprzód strzelając, a obrońcy Amberu szybko zrozumieli, że przyby-
wamy z odsieczą, i rozpoczęli natarcie pod urwiskiem. Zobaczyłem, że prowadzi
ich mój brat Caine. Nasze spojrzenia spotkały się na moment; potem rzucił się
w wir walki.
Napastnicy wycofywali się w pośpiechu, a rozproszone oddziały żołnierzy
Amberu tworzyły drugą linię ataku. Ograniczali nam pole ostrzału nacierając
z flanki na ludzi  bestie i ich wyverny, ale nie mogłem ich o tym powiadomić.
Przybliżyliśmy się i strzelaliśmy celnie.
Niewielka grupka ludzi pozostała pod urwiskiem.
Wyczuwałem, że pilnują Eryka, zapewne rannego, skoro burza nagle minęła.
Wolno torowałem sobie drogę w tamtym kierunku.
144
Strzelanina zaczynała już cichnąć, kiedy zbliżyłem się do tych ludzi. Zbyt
pózno pojąłem, co się zdarzyło.
Coś dużego pędziło z tyłu i w jednej chwili było przy mnie. Padłem na ziemię
i przetoczyłem się w bok, automatycznie unosząc karabin do strzału. Mój palec
jednak nie przycisnął spustu  to była Dara. Przemknęła obok mnie. Obejrzała
się i roześmiała, kiedy wrzasnąłem:
 Wracaj i złaz natychmiast! Niech cię diabli! Zabiją cię!
 Zobaczymy się w Amberze!  krzyknęła, przejeżdżając po zalanych krwią
skałach, i po chwili było już na drodze.
Byłem wściekły, ale nic nie mogłem zrobić. Klnąc ze złości wstałem i posze-
dłem dalej.
Gdy byłem blisko, usłyszałem kilka razy powtórzone swoje imię. Ludzie od-
wracali się w moją stronę i cofali, by zrobić mi przejście. Wielu z nich rozpozna-
łem, ale nie zatrzymałem się.
Dostrzegłem Gerarda chyba w tej samej chwili, w której on mnie zobaczył.
Klęczał, ale podniósł się i czekał. Jego twarz nie wyrażała niczego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl